Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 25 takich demotywatorów

 –
Chcesz onucowej propagandy bez ograniczeń, udaj się do Rosji. Ivan poleca –  Właśnie dotarłem do Rosji i siedzę w swojej ulubionejkawiarni Coffee Way. Przy okazji zajrzałem na portalNczas", który kilka dni temu został w Polscezablokowany przez cenzurę. A tu z dostępem nie mażadnego problemu. Pozdrawiam redaktora naczelnegoTomasza Somera ze "zniewolonej" Rosji .
 –
 –  Ostatnio mój stary kumpel się żenił. Spisywałem od niego notatki do matury i piłem z nim do połowy studiów, więc wypadało pójść. Wyciągnąłem z szafy garnitur, odpaliłem dziewczynie kasę na sukienkę, wsadziłem trochę oszczędności do koperty i pajechali!Sam ślub był w porządku - hymn do miłości, Mendelsohn i sypanie kwiatków, tylko ksiądz mocno zaciągał - człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy. Chwilę potem zameldowaliśmy się na wsi (wesele organizował brat jednego z gości, więc było taniej) i tu zaczęła się zabawa. Wóda zryła banię, Zenek padł już o 21, dzieciaki darły mordę, moja zakumplowała się przy winie z kuzynkami panny młodej, a ja gadałem z ludźmi - z jednym, nieudolnym pisarzem, o literaturze, z drugim o polityce, a z trzecim, z pozoru typowym wsiurem,0 sytuacji na Dalekim Wschodzie - o dziwo się znał. Około 23 wjechał na stoły prezent od ojca panny młodej (swoją drogą, miała kapitalne szpilki) -15 litrów bimberku. Nektar bogów był pyszniutki, aczkolwiek nieco za duży dodatek piołunu i podejrzane grzybki na zagrychę miały zgubne skutki. Do oczepin zacząłem widzieć potrójnie, pan młody zgubił buty i chodził boso, brat panny młodej zaczął pospolicie skrzeczeć nad kiblem, a nieudolny pisarz spektakularnie zbełtał się świadkowej w dekolt w tańcu. O północy zaczęła się ostateczna apokalipsa - goście podostawali prawdopodobnie halucynacji1 bełkotali bez sensu, ktoś szalał na parkiecie z Krzyśkiem, krzakiem wyrwanym z ogródka, jakiś dziadyga opowiadał swoje wspomnienia z rzezi (nadal pamiętam, co można zrobić z widłami i ogniskiem),a mi objawiła się jakaś plugawa szkarada i darła się, że więcej nie piję. Potem okazało się, że moja luba po szóstym kieliszku zrobiła „EEEE" i padła twarzą w sałatkę. Koło 3 rano we wszystkich trzymających się jeszcze na nogach wstąpił duch bojowy i z okrzykiem „ZAWSZE I WSZĘDZIE..." pijane towarzystwo ruszyło na krucjatę, którą powstrzymał zamek w drzwiach. O świcie resztki towarzystwa, które w większości zasnęło po kątach, zerwało się do jakiegoś psychodelicznego tańca.Nie pamiętam, jak dotarłem do domu, ale kiedy o 17 rano obudziłem się na kacu gigancie, przez spustoszone etanolem szare komórki przetoczyły się dwa pytania: Jakim cholernym cudem jeszcze żyję? I dlaczego cholerny Staszek Wyspiański przez całą noc stał pod ścianą i notował, patrząc na resztę weselników z pogardą?
Dziś...Dziś jestem psychiatrą w NHS i wszystkich współpracowników traktuję z jednakowym szacunkiem i witam się z każdym, bez znaczenia, jaką rolę odgrywa –
Tysiące małży ugotowanych żywcem podczas fali upałów w Kanadzie. – Niszczycielska fala upałów, która w zeszłym tygodniu nawiedziła zachodnią Kanadę obwiniana jest za masowe wymieranie małży i innych morskich zwierząt żyjących na plażach we wspomnianym rejonie.Setki martwych małży zostało znalezionych w niedzielę na plaży Kitsilano w Vancouver przez Christophera Harleya, profesora na wydziale zoologii na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej.„Mogłem wyczuć tę plażę zanim do niej dotarłem, ponieważ było tam już dużo martwych zwierząt z poprzedniego dnia”.Następnego dnia profesor w towarzystwie studentów udał się do Lighthouse Park w Zachodnim Vancouver.„Tam była katastrofa. Na wybrzeżu znajduje się naprawdę rozległa ławica omułków, a większość z tych zwierząt zmarła” - powiedział.Według Harleya upał mógł zabić nawet miliard małży i innych morskich stworzeń, ale należy zaznaczyć, że to tylko wstępne szacunki.Małże, podobnie jak rafy koralowe, można określić jako system wczesnego ostrzegania o zdrowiu oceanów - przekazał Brian Helmuth, profesor biologii morskiej z Northeastern University.Obaj naukowcy obawiają się, że fale upałów staną się coraz częstsze, przez co nie pozwolą małżom na regenerację.„Martwi mnie to, że jeśli fale upałów będą pojawiać się co 5-10 lat, zamiast co 1000 lat, będzie to zbyt mocne uderzenie, które nie pozwoli zwierzętom dojść do siebie” - powiedział Harley.
 –  Pracuję jako dostawca produktów spożywczych i nie tylko. Dzisiaj wpadło mi zamówienie, które totalnie mi się nie podobało. Nie dość, że daleko trzeba było jechać, to jeszcze ktoś sobie zamówił pół sklepu - 3 ogromne reklamowy po około 10 kg każda. Warzywa, chleb, mięso, proszek, krótko mówiąc miesięczny zapas rzeczy potrzebnych w domu. Dotarłem na miejsce, ale oczywiście całe osiedle zapchane samochodami, nie mam jak podjechać i gdzie się zatrzymać... Przed wyjściem z samochodu zerknąłem na formularz zamówienia i zobaczyłem, że zakupy muszę dostarczyć na 6 piętro. Myślę sobie „no świetnie, oby tylko winda była". Wziąłem te wszystkie torby i dowlekłem się do klatki. Wchodzę no i oczywiście k*rwa, jakby mogło być inaczej... Windy nie ma. Zanim doczłapałem na to ostatnie piętro, to spociłem się jak świnia. Myślę, moją koszulkę można było na luzie wyżymać, taka była mokra. Na którymś z pięter potknąłem się o schodek, ledwo utrzymałem równowagę. Dobrze, że nic mi nie wypadło i nic nie rozlałem. Jak już w końcu dotarłem, to ledwo łapałem oddech. Byłem okropnie zmęczony, przemoczony od potu i wk*rwiony. Zapukałem do drzwi i... W tym momencie cały mój gniew minął. Otworzyła mi starsza kobieta, wyglądała na jakieś 70-80 lat, chyba dostała emeryturę i zrobiła zakupy na zapas, żeby nie musieć po nie chodzić. Wniosłem te reklamówki do kuchni. Babcia zapłaciła mi za zakupy i na odchodne w progu wcisnęła mi w rękę tabliczkę czekolady. Powiedziałem, że bardzo dziękuję, ale nie trzeba, ale ona nalegała, mówiąc, że chociaż tak się odwdzięczy za mój wysiłek.Ogólnie, mimo tych niekwestionowanych trudności, ta sytuacja naładowała mnie pozytywną energią na cały dzień
 –  Edyta Górniak oznajmiła, że na każdej planecie wkosmosie istnieje życie, ale jest to ukrywane przezgłowy państw. Celebrytka dodała również, żeobce cywilizacje kochają ludzi i chcą im pomóc.BartoszPani Edyto, szacunek. Metodą prób i błędów mieszałempsychodeliki z alkoholem ale nawet w połowie niedotarłem do tego etapu oświecenia ^j, w OD 283
Dzisiaj był bardzo wzruszający dzień – "Pojechałem na działkę, by odebrać konia i przewieźć go do nowego domu. Musiałem zatrzymać się w innym miejscu, by uzyskać więcej informacji o kilku innych koniach, by spróbować znaleźć im dom. Kiedy tam byłem, zobaczyłem konia stojącego samotnie w kącie. Jej głowa była opuszczona i musiałem sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Kiedy się do niej zbliżyłem, zacząłem do niej łagodnie mówić. W końcu odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Zapytałem "wszystko w porządku kochanie?". Odwróciła się i położyła głowę na mojej piersi. Potrzebowała pomocy. Była załamana, nie rozumiała dlaczego jest w  schronisku dla koni porzuconych. Spojrzałem na nią i stwierdziłem, że jest trochę starsza, z kilkoma guzami i bliznami, ale kto z nas, którzy są starzy, nie ma guzów i blizn.To nie jest powód, żeby ją wyrzucaćSpojrzałem w jej oczy i poczułem jak prosi o pomoc. Powiedziałem jej, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc jej się stamtąd wydostać. Wyszedłem i musiałem się pozbierać. Wykonałem kilka telefonów, aby wszystko załatwić. Gdy przejeżdżałem obok niej, krzyknąłem "Raven, zaraz wracam", jej głowa pojawiła się za płotem. Dotarłem na działkę, kupiłem jej nowy kontener, załatwiłem wszystkie sprawy i wróciłem po nią. Wysiadłem z ciężarówki i ruszyłem w jej stronę. Wystawiła głowę, żeby ją przywiązać. Założyłem jej halter- załadowaliśmy się.Witaj w swoim nowym życiu, słodka Raven. Jesteś kochana." Pojechałem na działkę, by odebrać konia i przewieźć go do nowego domu. Musiałem zatrzymać się w innym miejscu, by uzyskać więcej informacji o kilku innych koniach, by spróbować znaleźć im dom. Kiedy tam byłem, zobaczyłem konia stojącego samotnie w kącie. Jej głowa była opuszczona i musiałem sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Kiedy się do niej zbliżyłem, zacząłem do niej łagodnie mówić. W końcu odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Zapytałem "wszystko w porządku kochanie?". Odwróciła się i położyła głowę na mojej piersi. Potrzebowała pomocy. Była załamana, nie rozumiała dlaczego jest w  schronisku dla koni porzuconych. Spojrzałem na nią i stwierdziłem, że jest trochę starsza, z kilkoma guzami i bliznami, ale kto z nas, którzy są starzy, nie ma guzów i blizn.To nie jest powód, żeby ją wyrzucaćSpojrzałem w jej oczy i poczułem jak prosi o pomoc. Powiedziałem jej, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc jej się stamtąd wydostać. Wyszedłem i musiałem się pozbierać. Wykonałem kilka telefonów, aby wszystko załatwić. Gdy przejeżdżałem obok niej, krzyknąłem "Raven, zaraz wracam", jej głowa pojawiła się za płotem. Dotarłem na działkę, kupiłem jej nowy kontener, załatwiłem wszystkie sprawy i wróciłem po nią. Wysiadłem z ciężarówki i ruszyłem w jej stronę. Wystawiła głowę, żeby ją przywiązać. Założyłem jej halter- załadowaliśmy się.Witaj w swoim nowym życiu, słodka Raven. Jesteś kochana."

A oto co do powiedzenia nt. obecnej sytuacji ma niepełnosprawny chłopak, porzucony po narodzinach przez biologicznych rodziców:

 –  Nie potrafię przemilczeć sprawy #piekłokobiet jako niepełnosprawny chłopak, "porzucony" przez rodziców biologicznych niedługo po urodzeniu, latami czekający na obiecaną kochającą rodzinę adopcyjną , otoczony od urodzenia samymi kobietami, które próbowały poruszyć niebo i ziemię by uczynić moje życie lepszym. Miejsce do którego dotarłem i wszystko co osiągnąłem jest zasługą tysiąca kobiet z mego życia - pielęgniarek, lekarek, opiekunek szpitalnych i tych  z domu dziecka, pracowniczek socjalnych, urzędniczek, sędzin, terapeutek, rehabilitantek, nauczycielek, zastępczej mamy a wraz z nią kochanych cioć i babć. Nie widzę w swoim życiu żadnej zasługi państwa polskiego a tak zwana troska i wsparcie, którą wszyscy wycierają sobie gęby często mi nie przysługuje bo nie spełniam jakiś przesłanek pisanych małym druczkiem. Gdy mam do załatwienia jakąś sprawę, żygać mi się chce na samą myśl ile dokumentów muszę przygotować i ile urzędów odwiedzić by złożyć sam wniosek i czekać na łaskawe jego rozpatrzenie. Za każdym razem muszę grubo tłumaczyć czemu znowu potrzebuje turnusu rehabilitacyjnego, który nie przysługuje częściej niż co 2-3 lata... bo tak wielu jest oczekujących.... wózka inwalidzkiego który nie może zepsuć mi się wcześniej niż po 5 latach....bo taki wózek dużo kosztuje i naciągam państwo polskie na kolejne wydatki... Długo tak mogę wyliczać i narzekać...ale nie o to chodzi w moim poście....Jeśli chcemy mieć dzieci, poprawiać demografie naszego państwa to nie zaczynajmy od dupy strony...a raczej nie zaczynajmy od pochwy i macicy.... Nie zaczynajmy od rozkazów, nakazów i ograniczeń..... Zadbajmy o prawdziwą politykę społeczną dla wszystkich rodziców i dzieci, bez prawnych kruczków i małych druczków... Zadbajmy o dostęp do opieki medycznej.....nie takiej z wizytą u specjalisty za rok czy półtora.... Zadbajmy o dobrą i bezpłatną terapię i rehabilitację...a nie tylko dobrą i prywatną lub byle jaką państwową, na którą żal czasu, bo nogą czy ręką mogę pomachać sobie w domu. Zadbajmy o miejsca w żłobkach, przedszkolach i szkołach dla wszystkich dzieci. Zadbajmy o godny transport dla niepełnosprawnych a nie rozpisany po kosztach, by tylko wygrać przetarg...a potem wbijać po 8 - 10 osób do jednego  busa, wozić ich godzinami po mieście by wszystkich zebrać...oby się tylko opłacało i dało się wyjść na swoje.. Zadbajmy o dobre wsparcie psychologiczne i psychiatryczne dla dzieci i ich rodziców, by nie pozostawali z czarnymi myślami samotni.... Zadbajmy o asystentów dla każdego niepełnosprawnego..... Zadbajmy o wypoczynek wakacyjny dla niepełnosprawnych, taki bez rodziców i najbliższych opiekunów....od których dzieci też czasem chcą odpocząć. Zadbajmy o dostępność mieszkań wspomaganych dla dorosłych niepełnosprawnych, którzy chcą być samodzielni i wyprowadzić się od rodziców, którzy szczególnie zasługują na spokój i odpoczynek. Zadbajmy o pracę dla niepełnosprawnego i warsztaty dla wszystkich a nie tylko dla wybranych. Zadbajmy o jakość i ciągłość usług w domach pomocy społecznej czy hospicjach.... Jeśli nie stać państwa na taką pomoc - niech nie zrzuca wszystkiego na i tak bardzo obciążone barki kobiet. Udostępni proszę

Straszną dzisiaj misiem ochotę na jagody. A że las mam blisko, więc zacząłem szykować się do podróży. Wstyd wszystkim ludziom, którzy zaśmiecają naszą planetę

Wstyd wszystkim ludziom, którzy zaśmiecają naszą planetę –  Tak więc ubrałem długie spodnie i rękaw. Popryskałem się dodatkowo sprayem na kleszcze. Wsiadłem na rower i pojechałem. Podróż przez pola i łąki była cudowna. Świeże powietrze, ptaszki ćwierkały. Wiatr we włosach, tylko ja I rower. W oddali słychać kombajny młócące zboże. Zapach świeżej słomy przypominał mi dzieciństwo. Kiedy już dotarłem na miejsce, zorientowałem się że zapomniałem wiaderka. Na szczęście to nie byt żaden problem. Na miejscu było ich pod dostatkiem.
Dotarłem do końca internetu – Jodłujący Japończyk śpiewa po niemiecku o kurach
Nigdy nie przypuszczałem, że moje miasto ma taką bogatą ofertęnocnego życia... –
Po premierze filmu "Tylko nie mów nikomu" wychodzą na jaw kolejne bulwersujące historie – Poruszenie tematu pedofilii w Kościele skłoniło już ponad 100 osób do zgłoszenia się i wyjawienia tego, co gryzło ich latami. Wśród nich jest poeta Karol Chum, który naprawdę nazywa się Przemysław Kowalczyk. Miał wówczas 15 lat i był uczniem niższego seminarium duchownego w Legnicy. W styczniu 1989 roku został wysłany w charakterze gońca po odbiór korespondencji z kurii."Gdy tam dotarłem, było już późno, długo czekałem, bo korespondencja nie była jeszcze gotowa. Zaproponowano mi, żebym został na noc. Zgodziłem się. Trafiłem do niewielkiego pokoiku, gdzie było łóżko. Położyłem się spać. Po pewnym czasie bez pukania wszedł jakiś mężczyzna. Był ubrany po cywilnemu, rozpoznałem jednak kardynała. Siadł na moim łóżku. Zaczął wypytywać, jak mi się wiedzie, czy wszystko jest w porządku. Nagle wsunął rękę pod kołdrę i zaczął masować mojego penisa. Pytał, czy ktoś mi mi tak robił. To trwało dłuższą chwilę. Byłem sparaliżowany. Później kardynał wyszedł, a ja z samego rana wróciłem do Legnicy." "Zaznaczam, że nic nie chcę od Kościoła  Nie chcę żadnych pieniędzy. Chcę tylko, żeby ludzie się dowiedzieli, kim jest kardynał. Że mnie skrzywdził. I jednocześnie apeluję: jeśli jest ktoś, kogo kardynał również molestował, niech się ujawni."Rzecznik kurii tak skomentował sprawę:"Dostaliśmy sygnał. Bada ją delegat arcybiskupa do spraw ochrony dzieci i młodzieży - ujawnia duchowny. Próbujemy skontaktować się z tym panem, chcemy wszystko dokładnie wyjaśnić."Pamiętacie film "Spotlight" i mrożącą krew w żyłach ostatnią scenę, w której po publikacji informacji o pedofilii w Kościele rozdzwaniają się telefony? Teraz mamy to w rzeczywistości...
Przez ostatni rok podróżowałem po świecie. I jak na ironię poczułem się naprawdę zagubiony w momencie, gdy dotarłem do domu –

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami – W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku. Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła. Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do Lidla. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze. Dalej za to stawali na trawnikach. Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, DO DIABŁA. Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” Lidlu rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku. Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Jezu, to krew czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? Chryste, gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty. Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. Kurwa, znowu twarde. Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „To się pierdol, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej. Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w Lidlu, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach. Jezu, jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. Pierdol się, pisowski reżimie
Nie wiem czy ta historia wydarzyła się naprawdę, ale jedno jest pewne: zbyt wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele zawdzięcza swojej mamie –  "Przez całe życie wstydziłem się swojej matki. Nie miała jednego oka i uważałem, że przez to jest wstrętna. Byliśmy biedni. Ojca nie pamiętam, a matka… Nigdy nie dostała dobrej pracy, bo kto zatrudni na dobrą posadę kobietę bez oka? Matka starała się jak mogła, żebym miał ładne ubrania, więc nie różniłem się od moich kolegów z klasy, ale moja matka w porównaniu do matek innych dzieci – takich pięknych, wypielęgnowanych i wystrojonych – wyglądała jak nędzna brzydula. Robiłem co mogłem, żeby ukryć ją przed kolegami.Jednak pewnego razu matka przyszła do szkoły, bo się stęskniła – też mi powód!!! Podeszła do mnie przy wszystkich!!! Nie wiem jakim cudem nie zapadłem się pod ziemię. Byłem wściekły, uciekłem i schowałem się w szatni. Następnego dnia, oczywiście, cała szkoła mówiła tylko o tym, jaką mam brzydka matkę. A może tylko tak mi się wydawało? Znienawidziłem ją.- Lepiej by było, gdybym w ogóle nie miał matki, niż miał taką jak ty! Wolałbym, żebyś umarła! – krzyczałem wtedy. Matka milczała.Najbardziej na świecie pragnąłem jak najszybciej wyprowadzić się z domu, odejść od matki. No bo co taka matka mogła mi zapewnić? Uczyłem się bardzo dobrze, potem, żeby kontynuować naukę, przeprowadziłem się do stolicy. Znalazłem pracę, ożeniłem się, kupiłem dom. Wkrótce na świat przyszły dzieci. Byłem dumny z tego, że sam wszystko osiągnąłem. Matki nawet nie wspominałem.Ale pewnego razu matka przyjechała do stolicy i przyszła do mojego domu. Dzieci nie wiedziały, że to ich babcia i zaczęły się z niej śmiać. Przecież moja matka była taka brzydka, a teraz, gdy zaczęła się starzeć – stała się również pokraczna, przygarbiona. Prawie zapomniany żal do matki wylał się ze mnie ponownie. Znowu ona!!! - Czego tu szukasz?!! – krzyczałem, wypychając ją z domu. – Postanowiłaś straszyć moje dzieci?!! Ośmieszyć mnie przed żoną?!!Matka opuściła mój dom w milczeniu.Minęło następnych kilkanaście lat. Odnosiłem same sukcesy w pracy. Byłem szczęśliwym ojcem i mężem. Kiedy otrzymałem zaproszenie ze szkoły na bal absolwentów, postanowiłem wziąć w nim udział. Teraz nie miałem się już czego wstydzić. Spotkanie z dawnymi kolegami było wesołe i wzruszające. Przed wyjazdem poszedłem na spacer i - sam nie wiem jak - dotarłem do swojego starego domu. Sąsiedzi rozpoznali mnie, powiedzieli, że moja matka umarła i przekazali list od niej. Nie zmartwiłem się za bardzo, a list chciałem od razu wyrzucić bez czytania.W pociągu jednak otworzyłem i przeczytałem. „Drogi Synku. Wybacz mi wszystko. Wybacz, że nie mogłam zapewnić Ci szczęśliwego dzieciństwa. Wybacz, że musiałeś wstydzić się za mnie. Wybacz, że bez pozwolenia przyjechałam do Twojego domu. Masz piękne dzieci i nie chciałam ich nastraszyć. Są podobne do Ciebie, dbaj o nie. Pewnie nie pamiętasz, ale kiedy byłeś całkiem malutki, miałeś wypadek i straciłeś oko. Oddałam Ci swoje. Więcej nie mogłam Ci w żaden sposób pomóc. Doszedłeś do wszystkiego sam. Ja po prostu cieszyłam się z Twoich sukcesów i byłam z Ciebie dumna. I byłam szczęśliwa. Twoja mama"

Jej mąż zginął na misji. Gdy oddano jego rzeczy, znalazła wiadomość, której się nie spodziewała

Jej mąż zginął na misji. Gdy oddano jego rzeczy, znalazła wiadomość, której się nie spodziewała – Jej mąż miał 26 lat. Pojechał na misję do Afganistanu. W ojczyźnie zostawił swoją żonę oraz córeczkę, która miała zaledwie 9 miesięcy. Bardzo za nimi tęsknił, ale dzięki Internetowi mógł być w stałym kontakcie z ukochanymi kobietami.Póki śmierć nas…Dzień 9 września był najtragiczniejszym dniem w historii tej rodziny. Zginął, zaledwie na kilka tygodni przed planowym zakończeniem misji. Dzielny żołnierz spoczął na Cmentarzu Narodowym w Arlington.Wszystkie rzeczy należące do niego zostały zwrócone jego ukochanej żonie. Wśród nich znajdował się laptop. Kobieta nie miała na początku sił, aby sprawdzić jego zawartość. Jednak po pewnym czasie w końcu się odważyła.Po włączeniu komputera zauważyła, że na pulpicie znajdują się dwa pliki. Jeden z nich był zaadresowany do niej, a drugi do jej córeczki.Z zaciśniętym gardłem otworzyła plik, którego była adresatem:"Cóż… Jeśli to czytasz, chyba nie dotarłem do domu. Dlatego nie będę już więcej mógł przypomnieć Ci, jak bardzo Cię kocham. Przepraszam Cię, że już więcej nie będę fizycznie obecny przy Tobie. Pamiętaj jednak, że mój duch zawsze będzie z Wami. W każdej chwili.Baw się i ciesz się życiem. Błagam Cię znajdź w sobie siłę i sposób na to, aby znów być szczęśliwą. Pamiętaj o mnie i tym, co razem przeżyliśmy. Zachowaj wiarę w to, że to był Boży plan. On wie, co dla nas dobre.Chciałbym, abyś wiedziała, jak ważna dla mnie jesteś. Nie mógłbym mieć bardziej troskliwej, kochającej i pięknej żony. Żyłem życiem, o którym zawsze marzyłem. Poślubiłem kobietę idealną. Mam piękną córkę, która jest dla mnie prawdziwym cudem."Zanosiła się łzami. Były to łzy rozpaczy, smutku, ale i dumy, że mogła dać szczęście tak wspaniałemu człowiekowi, jak jej mąż.List skierowany do córeczki był niemniej wzruszającyMąż zawarł w nim swoją ojcowską miłość, dumę oraz nadzieję, że wyrośnie na wspaniałą i mądrą kobietę. Dał jej też kilka wskazówek dotyczących przyszłego życia. Ją również zapewnił, że zawsze będzie przy niej i każdego dnia będzie uśmiechał się do niej z góry.Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić… Walczył co dzień, a potem miał jeszcze siłę i odwagę napisać listy pożegnalne do tych, których kochał. Nigdy nie wiadomo, która godzina będzie ostatnią godziną naszego życia. Kochajmy całym sercem i nie wstydźmy się okazywać naszych uczuć. Doceniajmy naszych bliskich, niech wiedzą, ile dla nas znaczą. Wykorzystujmy każdą chwilę, w której możemy to zrobić.Róbmy to, nim będzie za późno…
 –  Gdy byłem studentem,  poznałem Magdę - fajną, cholernie seksowną dziewczynę.Akurat tak wyszło, bo Magda niedawno rozstała się z narzeczonym i podobnie jak ja – szukała przyjaźni bez zobowiązań, ale za to z benefitami. „To, co? Idziemy do ciebie?” - usłyszałem już na drugim spotkaniu. Choć moja dusza pląsała z radości, ja zachowałem stoicki spokój i poważnie kiwnąłem głową na tak.Wrzuciliśmy wszystkie nasze rzeczy do mojego plecaka i już po paru minutach romantycznego marszu przez park staliśmy pod wieżowcem, gdzie na dziewiątym pietrze wynajmowałem kawalerkę.Była 2 w nocy. Weszliśmy do mieszkania. Ona rozkosznie się przeciągnęła i usiadła na łóżku rzucając mi to gorące spojrzenie, które momentalnie ścisnęło mi mosznę. „To, co? Może byś szybko skoczył po jakiegoś szampana, a ja tymczasem… przygotuję się” - powiedziała, zsuwając delikatnie ramionko swojej sukienki.Strategiczna kalkulacja. Nocny na rogu. Czas operacyjny – 4 minuty.Wleciałem do sklepu jak burza, chwyciłem dwa szampany, zapłaciłem, wrzuciłem butelki do plecaka i jeszcze szybciej popędziłem do domu, po drodze uspokajając powstańca w spodniach: „Spokojnie, ziomuś. Nie emocjonuj się. Dłuuuuga noc przed tobą!”.Wsiadłem do windy. 1, 2, 3, 4 – cyferki przesuwały mi się przed oczami wolniej niż kiedykolwiek wcześniej. 5, 6 – Ku#wa! Szybciej! Do siódmego piętra nie dotarłem. Nagle zgasło światło. I winda stanęła gdzieś między piętrami. Pięknie! Zacząłem naciskać guziczki po kolei, znalazłem przycisk alarmu. Naciskam. Nic. A ona, biedna, tam czeka parę metrów ode mnie, nagrzana jak parowóz.Chwyciłem za telefon. „Zadzwonię do niej!” - pomyślałem. - „Z jej pomocą zaraz się uwolnię i dokończymy to, czego jeszcze nie zaczęliśmy!”. Wybrałem numer, dzwonię... i słyszę dzwonek telefonu w moim plecaku. No, tak – przecież wrzuciła tam swoje rzeczy.Zacząłem tłuc w drzwi, wołać. Bez skutku. Po dwudziestu minutach usiadłem zrezygnowany mając nadzieję, że ktoś w końcu mi pomoże. Wyjąłem z plecaka szampana...Po dwóch godzinach, kiedy pijany w sztok usiłowałem odlać się do jednej z pustych butelek po szampanie, winda nagle ruszyła. Hurra! Nabzdryngolony i mocno nieświeży (w windzie było gorąco) wszedłem do mieszkania i nikogo tam nie zastałem. Ani Magdy, ani telewizora, ani mojego Xboxa z kolekcją gier, ani laptopa…Okazuje się, że „awaria” windy to była część planu. Nie dalej jak miesiąc później bardzo podobną sytuację miał kolega polibudy. Podobno Magda miała chłopaka – technika zajmującego się konserwacją wind. Łupem dzielili się na pół. Tak czy inaczej – właśnie taka jest kara dla kretyna, który myśli fujarką i licząc na grzmocenie, zostawia obcą osobę samą u siebie w mieszkaniu. W spadku została mi komórka Magdy – stara, zdezelowana Nokia z klapką i numerem na kartę. Ktoś chce?
Jeszcze nie ma południa, a ja już dotarłem do końca internetu... –