Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 129 takich demotywatorów

 –  CENY OWOCÓW I WARZYW
Kolejny krok w stronę ekologiczności w Polsce, a konkretnie w jednym ze sklepów - Tyskich Halach Handlowych. Rozpoczęto tam akcję "Pakuję do skrzynki" – Idea jest bardzo prosta, przy kasach na klientów czekają bezpłatne skrzynki, które niewykorzystane wylądowałyby na śmietniku. Pojemniki wcześniej używane były do transportu warzyw i owoców, teraz wyczyszczone czekają na "drugie życie". Następnie można wykorzystać je na kolejne zakupy, albo do przechowywania produktów w domu, piwnicy, czy na balkonie
Warzywa i owoce w szkole – Naprawdę popierałem ten program. Wychodziłem z założenia, że przynajmniej dzieci które są hodowane na pizzy i mrożonkach poznają prawdziwy smak warzyw i owoców. Aż zacząłem pracować w szkole. Wygląda na to, że jak coś jest za darmo, to znaczy, że można mieć to gdzieś. Często widzę latającą rzodkiewkę, z podeszwy zmywam pomidory, jabłka lądują w koszu, marchewka za kaloryferem, a kartoniki z mlekiem za oknem. Czy dziecku które marnuje jedzenie można go nie dać? Otóż nie, nie można. Program jest, więc dziecko ma to mieć. Tylko po co?
Dar był znacznie bardziej drogocenny, niż przypuszczali – Strażnicy zakładu karnego w Teksasie dokonali nietypowego odkrycia w pudełkach z owocami, które zostały podarowane więzieniu.Nie chcieli, żeby się zmarnowałyProducent bananów postanowił podarować dwie palety swojego towaru więzieniu w Teksasie, kiedy w porcie okazało się, że owoce są już dojrzałe i nie nadają się do dalszego transportu i sprzedaży.Zauważyli, że coś jest nie tak. Dwóch strażników w czasie rozładowywania ładunku zauważyło, że niektóre pudełka różniły się od innych wagą. Otworzyli je, żeby to wyjaśnić.Okazało się, że oprócz owoców zakład karny otrzymał kokainę o wartości prawie 18 mln dolarów.Strasznie ciekawe musi być to życie w więzieniu...

Mama zaczęła tworzyć dzieła z warzyw i owoców, by zachęcić dzieci do zdrowego jedzenia (43 obrazki)

Nawet na arbuzach robią nas w wała.To już bezczelność – Nie daj się nabrać! Nie każdy arbuz to oryginalny, pyszny owoc! Na polski rynek trafiają też podrobione produkty będące krzyżówką arbuza i... dyni.Dlaczego hodowcy m.in. z Cypru krzyżują arbuzy z ich daleką kuzynką dynią, mimo że to skomplikowany proces? Odpowiedź jest prosta: z chęci zarobku. Uprawa taka jest bowiem prawie trzy razy tańsza i z jednego zasiewu można uzyskać o wiele więcej owoców.
Źródło: Interia.pl
Świetne i szybkie sposoby na efektowne pokrojenie owoców –
Polski MSZ wesprze 30 przedsiębiorstw i gospodarstw rolnych z obwodu... wołyńskiego. Polska gwarantuje im też długoletni zbyt, obligując nasze przetwórnie do skupu owoców z Ukrainy – Tymczasem w tym roku, wielu polskich sadowników nie zbierze plonów, gdyż ceny skupu są poniżej opłacalności zbioru (np. czarna porzeczka 40gr/1kg, jabłka nawet 13gr/1kg).Nawet Ukraińcy nie będą pracować za takie stawki...Zatem polscy sadownicy (jako podatnicy), będą dotować swoich konkurentów ze wschodu.Być może za parę lat, to Polacy będą jeździć na Ukrainę na zbiory owoców POLSKA DOTUJE UKRAIŃSKIE SADOWNICTWO
Producenci rzepaku nie mogą sprzedać swych plonów w niedzielę – Mimo, iż mogą to zrobić producenci zbóż, buraków cukrowych, owoców, warzyw i mleka surowego Okazuje się, że zakaz handlu w niedziele dotyczy nie tylko sklepów, ale też rolników. Swoich zbiorów nie będą mogli sprzedać producenci rzepaku. W trakcie żniw, które trwają jedynie miesiąc, każdy dzień jest na wagę złota.W ustawie dotyczącej zakazu są pewne wyłączenia dotyczące rolnictwa. Działalność w niedziele prowadzić mogą skupy zbóż, buraków cukrowych, owoców, warzyw i mleka surowego. A to przecież nie jedyne produkty dostarczane przez polskich rolników. Swoich plonów nie będą mogli sprzedać m.in. producenci rzepaku. Sprawa dotyczy niemałej grupy, bo prawie 100 tys. gospodarstw rolnych.
Proponuję zabrać wszelkie dotacje rolnikom, jeśli im się nie chce robić – Dlaczego ja prowadząc działalność gospodarczą nie mogę sobie po prostu nie pójść do pracy i liczyć na to, że ktoś mi coś da za darmo? Niech rolnicy płacą cały ZUS, jak każdy inny, odprowadzają podatek dochodowy i niech nikogo nie interesuje, czy jest pogoda, sezon, czy choroby roślin.Nikt z rządu się nie interesuje, czy ja pracując w branży turystycznej sprzedam w sezonie jedną, czy tysiąc wycieczek. Ile będę pracował tyle zarobię, a ZUS i US tak czy siak muszę zapłacić. W zimie ruch znikomy, a podatki muszę płacić, mimo, że wychodzę często na zero Malinowa katastrofa. Plantatorzy nie chcą zbierać owoców
Źródło: Skończmy w końcu z równymi i równiejszymi. Rolnicy, górnicy, nauczyciele i pielęgniarki to nie są zawody wybrane!
Niezwykły przebieg miała Pierwsza Komunia Święta w kościele p.w. św. Jana Chrzciciela w Gdyni Chyloni – Uczniowie trzecich klas Szkoły Podstawowej nr 40 przystępowali do sakramentu w otoczeniu...Gangu Świeżaków. Pluszaki w kształcie egzotycznych owoców ułożone były na ołtarzu. Uroczystości przyświecało hasło: "Po owocach ich poznacie" Po owocach ich poznacie - Jezus
Wzruszająca historia znaleziona w internecie: – Stojąc w kolejce w sklepie zauważyłem przed sobą małą, pomarszczoną babcię, ledwo widzącą, która drżącymi rękami mocno przyciskała do piersi niewielką torebkę z dzianiny. Próbowała zapłacić za 3 produkty - chleb, mleko i kawałek kiełbasy, niestety miała p, sobie tylko 7 rubli (do zapłaty było 10). Sprzedawca był bardzo nieuprzejmy wobec niej, a babcia niezbyt radziła sobie z tą sytuacją i była dość zagubiona. Powiedziałem na głos do sprzedawcy co o nim sądzę i położyłem na ladzie 10 rubli. W tym momencie moje serce zaczęło bić tak mocno, że złapałem tę staną kobiecinę za rękę, a ona spojrzała w moje oczy widać było, że nie wiedziała dlaczego to zrobiłem. Wróciłem z nią do półek z towarami i zacząłem po drodze wrzucać do koszyka wszystkiego po trochu co uważałem za potrzebne: mięso, kości do zupy, jaja, pieczywo, a ona w milczeniu wolno podążała za mną. Wszyscy w sklepie się na nas patrzyli. Podszedłem do owoców i spytałem się co lubi. Spojrzała się na mnie, ale nie odpowiedziała, wziąłem więc wszystkiego po trochu. Podszedłem z nią do kasy, a ludzie stojący w kolejce ustąpili nam miejsca. Wyszedłem z babcią ze sklepu, wciąż trzymając jej rękę. Zauważyłem, że ta podstarzała kobieta popłakała się. Zapytałem się, gdzie ją podwieźć, ona wówczas zaproponowała mi herbatę. Poszliśmy do jej bardzo skromnego mieszkania, na stole postawiła ciastka na talerzu i szklankę gorącej herbaty. Te sytuacja uświadomiła mnie, jakie życie prowadzi wielu starszych ludzi, zapomnianych przez społeczeństwo, bez rodziny i przyjaciół. Wróciłem do samochodu. Płakałem 10 minut. Na pamiątkę tej sytuacji zrobiłem jedno zdjęcie w pokoju tej staruszki

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami – W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku. Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła. Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do Lidla. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze. Dalej za to stawali na trawnikach. Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, DO DIABŁA. Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” Lidlu rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku. Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Jezu, to krew czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? Chryste, gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty. Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. Kurwa, znowu twarde. Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „To się pierdol, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej. Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w Lidlu, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach. Jezu, jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. Pierdol się, pisowski reżimie
Klienci oburzeni marchewkami w Auchanie. Komentarze na Facebooku mówią same za siebie – Na jednej ze stron na Facebooku, która zrzesza mieszkańców miasta Piaseczna pojawiło się zdjęcie bardzo "zachęcających" marchewek jakie Pan Artur znalazł ostatnio w Auchanie. Marchewki były po prostu zgniłe i leżały tak obok innych owoców i warzyw."Gorąco zachęcam do zakupu pysznej marchewki w Auchan Piaseczno. Wstydu nie mają - ani nadzoru, ani wymagań od personelu"  - napisał w poście pan Artur a pod jego postem pojawiło się wiele negatywnych komentarzy na temat marchewek jak i samego sklepu."Od dawna mówię, że to skandal, że te śmieci w ogóle tam wystawiają""Za małe bezrobocie! Wiele osób pracuje na "odwal się", na zasadzie: czy się stoi, czy się leży, pensja się należy"Wrócilibyście do takiego sklepu, gdybyście sami coś takiego zobaczyli?
Tak w Hiszpanii próbowano przemycić 4 tony pomarańczy – Policja znalazła dokładnie 4,4 tony skradzionych owoców wpakowane w dwa auta
Najpiękniejsza opowieść wigilijna – "Dzik Chrumek z osady leśnej w podpiotrkowskim Kole, wyrwał się na wolność. Tydzień temu, po walce z innym dzikiem, uszkodził ogrodzenie zagrody i - jak donosi na swoim profilu na portalu społecznościowym leśnik prowadzący osadę, Paweł Kowalski - włóczył się po okolicznych lasach. We wtorek dzik Chrumek się odnalazł - a w zasadzie za swoją stodołą znalazł go rolnik. Okazało się, że dzik dobrał się do owoców z wina domowej roboty i upojony zasnął wśród resztek. Wytrzeźwiał w swojej zagrodzie. Chrumek to dorosły już odyniec, który jako malec stracił matkę i którego Paweł Kowalski wykarmił butelką z mlekiem. Uwielbia drapanie po brzuchu".Na zdjęciu - pijany dzik Chrumek
Czy może mi ktoś wytłumaczyć, jak działa prasa do owoców z najnowszej reklamy Hortex'u? – Tłok na samym dnie, owoce na nim, oni kręcą, sok leci! TOŻ TO CUD!!!
Wiedziałeś co mogą oznaczać? –  Jednym z rodzajów kodów, są kody czterocyfrowe. Jeślipierwszą z tych cyfrą jest 3 lub 4, to prawdopodobnie produktpochodzi z hodowli z drugiej połowy dwudziestego wieku ido wyprodukowania go używano nawozów sztucznychPrzy kodach pięciocyfrowych jesli pierwszą z nich okazujesię być 9 to oznacza, że od bardzo długiego czasu produktbył uprawiany tradycyjnymi metodami. W dzisiejszychczasach tradycyjnymi metodami nazwiemy uprawę bezpestycydów i nawozów sztucznych
Najważniejsze to mieć pomysł –  Stary farmer miał staw na tyłach ogrodu.Pewnego wieczoru postanowił tam pójść.Przy okazji wziął wiadro aby z ogroduprzynieść trochę owoców. W miarę jakzbliżał się do stawu słyszał coraz głośniejszehałasy i krzyki. W końcu dotarł nad staw ioczom jego ukazało się kilka kąpiących sięnago młodych kobiet. Na widok farmerakrzyknęły:- Nie wyjdziemy, dopóki pan nie odejdzie!Stary farmer zmarszczył tylko brew ipowiedział- Nie przyszedłem tu po to, żeby oglądaćjak pływacie nago, ani po to aby waszmuszać do wyjścia z wody - tu farmerpokazał trzymane w ręku wiadro - tylko poto, żeby nakarmić aligatora
Ułożył napis "love" z liczi - owoców, które w Chinach symbolizują miłość i są zarazem ulubionymi smakołykami ukochanej. Następnie wyznał jej: – "Moja kochana, nie mam domu, nie mam auta ani wielkich pieniędzy, ale prawdziwą miłość do ciebie. Zrobię wszystko, byś była szczęśliwa. Czy wyjdziesz za mnie?"Odpowiedź brzmiała "Nie"...