Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 89 takich demotywatorów

Ojciec dwójki małych dzieci napisał list do wszystkich matek, które zostają w domach. Opisał w nim jak wygląda typowy dzień, kiedy on zostaje ze swoimi pociechami

Ojciec dwójki małych dzieci napisał list do wszystkich matek, które zostają w domach. Opisał w nim jak wygląda typowy dzień, kiedy on zostaje ze swoimi pociechami – "Jestem winny przeprosiny dla wszystkich kobiet, a szczególnie dla tych, które jako matki zdecydowały się pozostać w domu. Wielu mężczyzn myśli, że oni utrzymują finansowo rodzinę, a matki zostają w domu z dziećmi i cały dzień... w pewnym sensie... albo nie robią tak samo dużo jak oni, albo po prostu siedzą i nic nie robią cały dzień. Jestem tutaj też trochę winny. W przeszłości sam często pytałem moją żonę, dlaczego pewne rzeczy w domu nie zrobiła na czas. Nie raz myślałem sobie, że to musi być miłe tak siedzieć w domu i oglądać telewizję cały dzień.Jak bardzo się myliłem? Nie można bardziej.Przewińmy do przodu o kilka lat. Teraz to moja żona wychodzi codziennie do biura, a ja zostaje w domu z dziećmi. Na początek myślałem, że wprowadzę jakiś sprytny system by szybko zrobić co mam do zrobienia. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłem było zmienienie ułożenia produktów w lodówce i szafkach. Wszystko w lodówce było ustawione w linii, etykietami do przodu, według typu jedzenia itd. Byłem z siebie dumny. Wiecie jak wygląda moja lodówka teraz? Zobaczcie poniżej.Pomyślałem że to będzie proste. Po niezłym początku, myślałem że dam radę utrzymać dom w czystości, robić pranie, a na koniec powitać żonę z kolacją na stole, gdy ona skończy pracę. Cóż, było tak przez tydzień, a teraz, patrząc wstecz, sam nie wiem jak mi się udało to osiągnąć, aż tak długo.Widzicie, problem w tym, że nie wziąłem pod uwagę przeszkód, oraz codziennych wyzwań, które pojawiają się po drodze, gdy w domu są dzieci, którymi trzeba się zająć. Chciałem to w szczegółach opisać, byście mogli zobaczyć jak wygląda mój dzień i co miałem na myśli:6:00: Wstałem, przyniosłem żonie kawę, wysłałem syna pod prysznic, spakowałem go, sprawdziłem czy ma odrobione lekcje i czy umył zęby.6:45: Zabrałem syna na przystanek autobusowy7:01: Przekroczyłem próg domu słysząc jak trzylatka użala się i płacze, bo chce dostać naleśniki i sok. Lubi jeść śniadanie w łóżku oglądając telewizję.7:02: Dostała naleśniki i sok, natomiast ja czasami dostają od niej uśmiech za to, ale nie zawsze7:15: MYŚLĘ o tym żeby wziąć prysznic. Ale nie mogę7:30: Żona wyszła do pracy7:30-9:00: W tym bloku czasu robię różne rzeczy. Czasami wracam do łóżka z dziewczynami na chwilę. Jeśli nie wrócę do nich to one wstają już o 7:30 rano, a bądźmy szczerzy nie jestem w stanie poradzić sobie z dwoma dziewczynami i ich dramatami, gdy są niewyspane i marudne już w południe, ponieważ wstały za wcześnie. Dodatkowo codziennie pracuję do północy więc ten dodatkowy sen jest bardzo przydatny. Chociaż nie zawsze jestem w stanie odpocząć, gdy co 15 minut jestem kopany, dziewczyny po mnie skaczą, albo proszą o smoczek.9:00 Dostaję zamówienie (myślą, że jestem kelnerem z ich ulubionej restauracji "U tatusia") od trzylatki, że chce "kawałki kurczaka i sok". Zaraz po tym jak odpowiadam, że to za wcześnie na kurczaka i sok, ona natychmiast rzuca się na 5 minut na podłogę, dopóki... uwaga uwaga.. nie dostanie kurczaka i soku. Niestety nie dostaję napiwku.9:05 Próbuję zasiąść z laptopem na kanapie w wątpliwej próbie popracowania9:06 Młodsza córeczka je kawałki kurczaka i sok siedząc mi na głowie9:15 Strzepnąłem kawałki panierki z włosów i kanapy. Czasami je batoniki z muesli i posprzątanie tego to już inna historia9:17 Zmiana pieluchy9:20 Znowu siedzę na kanapie9:21 Poproszono mnie bym włączył Sponge Bob Kanciastoporty (odcinek z drzazgą, uwielbiam jak teraz proszą o konkretne odcinki)10:30 Młodsza śpi, podczas gdy starsza ogląda telewizję, bawi się zabawkami i co 20 sekund zadaje mi jakieś pytanie10:35 W końcu biorę prysznic10:45 Zmiana pieluchy (śmierdzący typ)11:00-12:00 Daję radę popracowaćUwaga: jest już południe a ja wciąż nie zrobiłem nic z prac domowych12:00-12:30 Dzieci jedzą obiad, niespodzianka: nie kurczak! Podczas gdy ja próbuję zrobić wszystko by kuchnia pozostała czysta podczas gotowania ich siedmiodaniowego posiłku12:30-14:00 W końcu sprzątam kuchnię i robię pranie. Jeśli mam szczęście to mogę jeszcze podnieść część z 19000 zabawek i klocków walających się po podłodze w salonie. Jeśli mam wyjątkowe szczęście to udaje mi się przejść przez salon bez stanięcia na jedną z tych wyjątkowo ostrych zabawek, które według producentów są bezpieczne dla dzieci. To jak iść przez pole minowe w domu pełnym wrogich terrorystów.14:00-14:30 Ubieram dziewczyny i idziemy na przystanek. Tak, ONE WCIĄŻ BYŁY W PIŻAMACH.14:30-15:00 Dziewczyny bawią się na przystanku czekając, aż przyjedzie ich brat15:00-16:00 Dziewczyny kładą się na drzemkę, a syn idzie do swojego pokoju. Kuchnia jest w tragicznym stanie znowu, od przygotowania przekąsem i przeszukiwania szafek. Czasami udaje mi się podczas tej godziny chwilę popracować. Ale nie zawsze.16:00-17:00 Rozdzielam dziewczynki i mojego syna, bo znów kłócą się o całkowicie bezsensowną rzecz np. o to która część domu jest czyja.Syn: Tato zabierz Julkę z mojego pokoju, dotyka moich ważnych rzeczy!Córka: NieprawdaSyn: Tak, dotykasz, dotykasz moich rzeczy, mojego komputera i jeszcze wydajesz z siebie dźwiękiJa: Julia, czy wydajesz z siebie dźwięki?Córka kręci głową.Ja: Czy chcesz go zdenerwować?Córka chichocząc: "tak"17:00-18:00 Pomagam synowi z pracą domową, sprzątam dom, przecieram podłogi i przygotowuje kolację.18:00 Moja żona wraca i jemy kolację. Większość dni jestem zbyt wykończony by wchodzić w szczegóły jak jej minął dzień. A czasem jestem tak sfrustrowany, że idę zjeść kolację sam na tarasie.Uwaga: Tak wygląda DOBRY dzień. Każdy dzień jest inny. Nie wspomniałem o dniach z chorobą, godzinnych kłótniach, różnorodnych bałaganach, zamkach, które muszę zbudować z klocków, szamponie który muszę ścierać z podłogi, płynie do zmywania który muszę czyścić z miski dla psa, składaniu ubrań, które dzieci rozkładają po całym domu, kałużach moczu które powstają gdy dziecko rozrywa pieluszkę i sika na podłogę, kąpielach które robię dzieciom w środku dnia ponieważ jedno z nich uznało że jest to zabawne wbiec w kałużę błota, ponownym zawieszaniu zerwanych zasłon, wkładaniu wyjętych szafek z powrotem po tym jak dzieci uznały, że można je wyjąć i jeździć w nich po domu i tak dalej.Ktokolwiek wraca z pracy do domu, czy to jest mąż czy żona, nie ma bladego pojęcia co ich druga połowa musiała zrobić przez cały dzień. Innym razem na przykład, moja żona przyjechała z pracy, a jak była przed domem na podjeździe i patrzyłem jak dziewczyny bawią się na zewnątrz. Był piękny dzień więc siedziałem na krześle i obserwowałem. Żona wysiadając z samochodu zapytała "co na kolację". Powiedziałem jej, że czekałem na nią, bo chciałem żeby dziewczyny pobawiły się na zewnątrz. Ona popatrzyła się na mnie i powiedziała, cytuję: "Co jest z tobą nie tak ostatnio?"Serio!?!? Właśnie spędziłem 12 godzin z 3 potworami przez cały dzień i potrzebuję kilku minut dla siebie, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, a gdy moja żona wróciła do domu, to co jest pierwszą rzeczą którą mi mówi?Podsumowując chcę szczerze przeprosić wszystkie kobiety, którym powiedziałem coś negatywnego na temat zostawania w domu, albo o tym żartowałem. To nie jest łatwe. Właściwie to jest to najcięższa praca jaką kiedykolwiek miałem. Oczywiście że są wspaniałe chwile, ale są też ogromne wyzwania i dużo stresu. Wszystko to jest utrzymane w kupę, przynajmniej dla większości kobiet, przez dobrą butelkę wina.Z poważaniemTata który został w domu,Daddy Fishkins

Tak wygląda podróżowanie z niepełnosprawnym dzieckiem: Najgorsze jest to, że dotyczy to też miejsc, które zostały przebudowane za grubą kasę i powinny być przystosowane do takich sytuacji

Najgorsze jest to, że dotyczy to też miejsc, które zostały przebudowane za grubą kasę i powinny być przystosowane do takich sytuacji –  Alicja Kaiser Konieczna27 stycznia o 14:53 · Jestem mamą, dziecka z niepełnosprawnością. Od urodzenia jego stan się stabilizuje, ale rozwój nie ulega znaczącej poprawie. Szymek nie chodzi, nie siedzi, jest dzieckiem całkowicie zależnym. Z każdym kilogramem i centymetrem jest coraz trudniej i ciężej, ale dajemy radę. Raz na kwartał jeździmy do Berlina przebadać Szymka i ustawić mu leki i tak już od 10 lat. Zazwyczaj jeździmy samochodem, ale podróż trwa ok8h i jest bardzo męcząca. Dlatego wybrałam ICC Gdańsk-Berlin 5:30h. Przystąpiłam do zakupu biletu przez internet, utworzyłam konto, zalogowałem się, wybieram trasę itd., przychodzę do ustawowych ulg, żeby wybrać tą właściwą i tu pierwszy klops. Nie można wybrać taryfy zniżkowej dla inwalidów i ich opiekunów. Pomyślałam, że słaby ten user experience, trudno przejdę się do kasy, przynajmniej obędzie się bez pomyłek. Zmierzam do centrum obsługi klienta ICC. Nawet estetyczne pomieszczenie kilka kas, fotel, siadasz, zamawiasz. Więc siadam i mówię:- dzień dobry, chciałabym zakupić bilet, z Gdańska do Berlin, to moja pierwsza podróż pociągiem z synem lat 13, jest dzieckiem z niepełnosprawnością, całkowicie zależnym ode mnie jako opiekuna, nie chodzi, nie siedzi, nie stoi samodzielnie. Z jakiej oferty mogłabym skorzystać, aby była dopasowana do naszych potrzeb i była najkorzystniejsza finansowo, co tu dużo mówić, idzie kryzys.Pani poinformowała mnie, że są jeszcze bilety w promocyjnej taryfie i może mi taki bilet właśnie sprzedać. Ok, więc wygenerowała bilet i mówi, że do zapłaty jest 630 zł, przełknąłem ślinę i pytam, ale czy to na pewno to jest najkorzystniejsza oferta, bo mój przejazd z synem jest objęty zniżką, nie wiem teraz dokładnie jaką, ale czy nie będzie taniej, jeśli kupimy bilety poza promocja? Pani popatrzyła w stronę koleżanki i retorycznie odparła, Krysiu na 78% nie będzie taniej? No nie, to będzie najkorzystniejsza oferta. Więc jeszcze się dopytuje, ale czy na pewno nie byłoby taniej, kupić bilet na odcinek krajowy i osobno na zagraniczny? Pani powiedziała, że nie, że bilet do z Rzepina do Berlina, będzie droższy niż promocyjne, że normalny bilet kosztuje 230 zł a tutaj mam za 150+. Widząc narastającą irytację pani kasjerki, uznałam że wyczerpałam temat i zakupiłam bilet za 630 zł. Dopytam jeszcze czy jest możliwość uzyskania pomocy asystenta przy wniesieniu dziecka do pociągu. Pani podała numer, pod którym mam taką usługę zamówić, koniecznie przynajmniej 48 h wcześniej. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Po przyjeździe do domu zadzwoniłam pod wskazany numer i zanim umówiłam się z drużyną transportową, zapytałam, ile kosztowałby mnie przejazd z Gdańska do Berlina, korzystając ze zniżki dla osoby z niepełnosprawnością i opiekuna. Pani po chwili odpowiedziała, że przejazd dla dwóch osób na odcinku Gdańsk-Rzepin kosztować będzie mnie 31zł,a bilet z Rzepina do Berlina ok.19 €, spadłam z krzesła... Oszołomiona tą informacją, udałam się ponownie do centrum obsługiICC, niestety było już zamknięte, dla pewności podeszłam do kas regionalnych, sprawdzam i dopytuję, ile kosztuje bilet ze zniżką dla osób z niepełnosprawnością, pani potwierdziła cenę, która podano na infolinii. Wtedy poprosiłam o wymianę na tańszy bilet i zwrot różnicy za zakupiony bilet 630zł. I tu kolejna niespodzianka bilet promocyjny za 630zł, jest bezzwrotny i nie podlega wymianie! Zrezygnowana odeszłam, z zamiarem, że przyjadę jutro do centrum obsługi i na pewno pani kierownik coś poradzi. Rano pojawiam się w centrum ObsługiICC Gdańsk Główny, siadam, mówię: witam, chciałabym zwrócić bilet, który wczoraj zakupiłam, gdyż zostałam wprowadzona w błąd i przepłaciłam znacznie za przejazd. Pani zrobiła strapioną minę i potwierdziła, że te bilety nie podlegają zwrotom, dowiedziałam się też, że na stacji Gdańsk Gł. nie ma żadnego kierownika, nie ma też starszej kasjerki, ani nikogo kto zawiaduje tą niefrasobliwą obsługą, turkusowe zarządzanie. Nie kryjąc rozczarowania i reszty, poprosiłam pomimo wszystko o formularz reklamacyjny i zakupiłam również ten tańszy bilet. Poprosiłam o zorganizowanie brygady pomocniczej, pani wypełniła formularz, jeszcze raz potwierdziłam wszystkie informacje dotyczące syna i jego ograniczeń. Zirytowana wyszłam. Po godzinie zadzwoniono do mnie z infolinii ICC z potwierdzeniem złożenia zapotrzebowania na pomoc przy załadunku osoby niepełnosprawnej. Przeszłam jeszcze raz przez formularz zgłoszeniowy, odpowiadając ponownie na wszystkie pytania i korygując źle zaznaczone przez kasjerkę odpowiedzi np. „czy ma problem z poruszaniem się?” Odp.: NIE ?! Podczas rozmowy okazało się jednak, że jeśli osoba nie jest w stanie samodzielnie zejść z wózka i podtrzymywana przez drużynę wejść po schodkach, to taka pomoc nie będzie mogła być udzielona, gdyż według przepisów drużyna nie może podnosić osoby będącej na wózku i wnosić jej do pociągu. I tu zaniemówiłam. Właśnie mam bilet za 630złi kolejny, który kupiłam przed chwilą i na końcu okazuje się, że ten pociąg w ogóle nie jest przystosowany do transportu osób niepełnosprawnych niechodzących! Pani wytłumaczyła, na czym pomoc polega i że taka osoba musi być zdolna do stania lub chodzenia i przy asyscie drużyny będzie wprowadzona do pociągu. Mogę też wnieść sama dziecko na rękach... stwierdziłam, że nie ma takiej opcji, syn jest po operacji i kręgosłupa waży 28 kg, nie podjęłabym się takiego CrossFit na peronie na mrozie. Powtórzyłam pytanie, czy istnieje jakaś inna możliwość umieszczenia w pociągu dziecka bez wyjmowania go z wózka? Niestety w świetle przepisów nikt nie może mi oficjalnie pomoc, pewnie mogłabym liczyć na uprzejmość drużyny, ale... Zwątpiłam, czy ktokolwiek z nich widział kiedyś osobę z niepełnosprawnością. Dopytam jeszcze czy i dlaczego jest taka rozbieżność w informacjach między centrum obsługi klienta na dworcu a infolinią, która informuje mnie o tym wszystkim w momencie, kiedy bilety już mam zakupione i dlaczego te informacje nie są przekazywane przed zakupem biletu, a dopiero po fakcie i okazuje się że bilet jest bezzwrotny, więc nawet nie mogę odstąpić od tego przejazdu, tylko ewentualnie na drodze jakiegoś indywidualnego rozpatrzenia składać reklamację! Pani nie była w stanie mi na to odpowiedzieć i wcale się nie dziwię. Zostawiłam otwarte zlecenie na pomoc przy wsiadaniu z nadzieją, że być może drużyna będzie na tyle empatyczna i po prostu pomoże mi wnieść młodego na pokład.Coś jednak dalej budziło mój jaskółczy niepokój, weszłam na stronę internetową, przejrzałem warunki reklamacji, okazało się, że aby złożyć reklamację, należy również mieć zaświadczenie o rezygnacji z biletu, czego pani w kasie oczywiście mi nie dała, nie można czegoś takiego wygenerować poprzez stronę www, gdyż bilet został kupiony w kasie. Więc dalej, pakuję się znowu w auto, jadę na dworzec, wysiadam, wchodzę do centrum ICC, już bez witania, bo się dzisiaj rano witałyśmy. Proszę o formularz rezygnacji z przyjazdu. Pani spojrzała na bilety, już je kojarzyła i mówi:-no nie, na te bilety nie trzeba takiego formularza, bo one są bezzwrotne. Więc dopytuję, czy reklamacja będzie uwzględniona bez tego formularza, bo na stronie jest napisane, że bez rezygnacji reklamacje i zwroty nie są uwzględniane.- ale pani tego nie potrzebuję, bo ten bilet i tak nie może być zwrócony ani wymieniony.Poprosiłam o pieczątkę i podpis, pieczątka to zawsze coś. I jeszcze na odchodne powiedziałam tylko, że drużyna, którą pani umówiła do pomocy, nie może mi pomóc, bo nie mogą podnosić wózka z dzieckiem i wnosić go do pociągu, bo przepisy na to nie pozwalają. Pani zdziwiona odparła:- Pierwsze słyszę!Niczego innego się nie spodziewałam. Pani pokazała mi palcem gdzie mam iść i się dopytać. Uśmiechnęłam się i poprosiłam, aby sama się dopytała, bo to w jej interesie jest mieć wiedzę, która się „dzieli”. Dziękuję, do widzenia, nie polecam.Dzień wyjazduPrzyjeżdżamy na dworzec 7 rano, dziecko zapakowane szczelnie w kokon, bo temperatura - 7, ale na dworcu trzeba być 30 min wcześniej, jakoś damy radę, podchodzę do informacji i pytam o drużynę, wyłania się miła pani z miłym panem, w uniformach jak brygada antyterrorystyczna, spodnie bojówki z kieszeniami, wysokie buty na grubej podeszwie antypoślizgowej, czapki, rękawiczki kamizelki odblaskowe, naprawdę robi to wrażenie. Silni, zwarci i bojowi jak mawiał dziadek. Pomyślałam sobie, na pewno nie będzie problemu, jak, poproszę, żeby wnieśli młodego z wózkiem. Przyszliśmy naokoło dworca w Gdańsku, nie działa żadna winda ani schody, remont, przeszliśmy przez dwa szlabany, dostaliśmy się na peron, czekamy, czekamy, czekamy. Pociąg podjeżdża, otwierają się drzwi do naszego wagonu, z którego wyskakuje chwatki konduktor i zanim się obejrzałam łapie za wózek i wnosi go razem ze mną do pociągu. W tym momencie drużyna już była w tunelu, nawet nie zdążyłam im podziękować... Ani zapytać, czy pomogą. Dlatego umawiać się trzeba koniecznie 48 h wcześniej, bo taki jest ruch w interesie, a zakres pomocy to asysta w przejściu pod szlabanem.Sam przedział dla osoby na wózku i jego opiekuna bardzo wygodny, WARS działa, konduktor bardzo miły i uprzejmy no i toaleta również dostosowana do potrzeb. Weszłam, sprawdziłam, jak można by tutaj przewinąć takie dziecko jak Szymon, no nie da się, ale w rogu stoi coś dużego, przykrytego jakąś szarą płachtą. Pomyślałam to na pewno przewijak! I zabrałam się do zdejmowania tej płachty, po zdjęciu okazało się, że tam jest coś, co wygląda jak jakiś rodzaj drabiny albo barierki. Podnoszę, w sumie lekkie to, aluminiowe, może da się na tym jednak młodego przewinąć. Nagle dostrzegam napis, zaniemówiłam, „rampa do wysokościowych peronów”. Czyli jest rampa, jest w pociągu ukryta, nikt nie wie, że tam jest, nikt o tym nie informuje, nikt z tego nie korzysta, bo nie wie, pani w kasie nie wiedziała, pani na infolinii też, drużyna o tym nie wiedziała, konduktor powiedział, że sprawdzi, czy działa...Po przekroczeniu granicy dopytałam niemieckiego konduktora, czy będę mogła, skorzystać z tej rampy wysiadając w Berlinie. Powiedział, że nie mają przeszkolenia w obsłudze polskich platform, ale zobaczy, co da się zrobić. Na marginesie nawet nie sprzedał mi biletu, tylko się uśmiechnął. Dojeżdżamy do Berlina, ja już lekko struchlałam, bo nikt nie przychodzi z pomocą, żadnej informacji zwrotnej od niemieckiego konduktora, może zapomniał, może olał. Wyglądam nerwowo i próbuje zgadywać, z której strony pojawi się peron, nie wiem jak ustawić wózek przy drzwiach, jeszcze do wyniesienia fotelik samochodowy też około 16kg.Podjeżdżamy, zatrzymujemy się, widzę peron, widzę pustkę, nie ma nikogo, nie ma osoby, która miała nas odebrać, nie ma nikogo, kto mógłby nam pomóc, przerażona myślę, jak ja go teraz stąd wyciągnę?? Aż tu nagle podjeżdża łazik marsjański prowadzony przez starszego pana w czerwonym berecie i mówi:-Achtung! machen Sie frei platz, langsam, langsam. Młody już na platformie hydraulicznej zjeżdża w dół. Można? Można! Nie miałam okazji podziękować panu konduktorowi, podziękowałam panu od platformy. Poniżej zdjęcia, a więc jednak można zadzwonić z pociągu, wysłać taką pomoc bez 48-godzinnego zapasu.To już prawie koniec, ale ostatnim miłym akcentem była obsługa w niemieckiej kasie. Stoję w kolejce, podchodzę i proszę o bilet powrotny z Berlina, mówię, w czym rzecz, że ja i Szymek... Pani informuje mnie, żejako opiekun jadę za darmo, a Szymon ma ulgowy bilet jak każde dziecko. Już prawie odchodzę, a pani mówi, halo, halo, widzę, że mogę pani sprzedać bilet tańszy o10€, to jak pani pozwoli, to wycofam ten wcześniejszy bilet, nie mogę pani zrobić zwrotu na kartę, więc wypłacę pani gotówkę, jeśli się pani zgodzi? Wmurowało mnie, a kasjerka dopytuje czy mam jeszcze jakieś życzenia? Więc wspominam o pomocy z łazikiem marsjańskim. Pani zamówiła asystę, nie było żadnej ankiety i innych sprawdzających pytań, uprzedziła, że pomoc będzie tylko po stronie niemieckiej i spytała, czy potrzebuje pomocy w Gdańsku, bo może napisać adnotację, pomyślałam, fajnie by było, tylko czy ktoś przeczyta maila po niemiecku albo angielsku, czy wystarczą 48 h, aby to przetłumaczyć i zorganizować... Podziękowałam uprzejmie, jakoś sobie poradzę.PowrótBerlin HBF pan z platformą czekał, platformy były na dwóch końcach peronu, a nie jedna na dworzec. Wszystko szybko i sprawnie, wracamy. W Poznaniu po zmianie obsługi konduktorskiej zgłaszam, że będę wysiadać we Wrzeszczu i czy mógłby mi ktoś pomoc, bo w toalecie jest rampa i trzeba ja tylko zahaczyć. Pani powiedziała, że wróci z wiadomością i na pewno się uda, wróciła i potwierdziła, że ochrona dworca pomoże mi wysiąść. No to odetchnęłam z ulgą. Dojeżdżamy, czekamy w korytarzu, przed nami kilka osób, zastanawiam się, czy może już zdjąć plandekę z rampy, żeby było szybciej, poprosić, aby pasażerowie skorzystali z innego wyjścia, żeby nie przeciągać. W końcu Wrzeszcz peron, wszyscy wyszli, wyglądam, widzę mojego partnera, idzie w naszą stronę, ale nie ma nikogo z ochrony... Łapię fotelik, aby go wynieść, kładę na peronie, wracam po Szymka, a tu gwizd, świst i drzwi zamknęły się przed moim nosem, panika, krzyczę, ktoś inny też krzyczy. Pociąg stanął, konduktorka biegnie do nas i krzyczy. Dziecko w pociągu, nikogo z obiecanej pomocy nie ma, a pani mnie konduktor podbiega i przeprasza i mówi, że tam jest winda... winda z peronu do tunelu... ale najpierw trzeba wysiąść. Ochronabyła, ale na drugim końcu peronu, spotkaliśmy się po wejściu do tunelu, zapytałam, czy to nie oni minęli nam pomóc? Pani w mundurze straży ochrony kolei odpowiedziała, że nie i że są tu przypadkowo...EpilogGdzie my żyjemy? To nie miejsce na roztrząsanie całego kulawego systemu wsparcia, bo zamiast integrować, częściej wykluczmy osoby z niepełnosprawnością z życia społecznego. Zasłanianie się programem „Dostępność +” nie pomaga w praktycznym zastosowaniu tego, co powinno już działać, tego, co już jest dostępne. Jest obsługa — która nie potrafi sprzedać właściwego biletu, pomoc — która nie pomaga, rampa — o której istnieniu nikt nie wie, infolinia — która coś weryfikuje, ale po fakcie i w końcu konduktor—który zapomina, straż ochrony kolei — uktóra przypadkiem włóczy się po peronie... W sumie wszystko jest, ale z czapy i nie działa „Dostępność -”A przecież, to jedna firma, jeden biznes, jedna Polska, ale każdy ma gdzieś, następstwo tego, co robi, albo czego nie robi, ignorancja i całkowity brak odpowiedzialności.Przeczytałam ostatnio, że w ramach programu „Dostępność +” planowana, jest modernizacja 100 szlaków górskich i dostosowanie ich do potrzeb osób niepełnosprawnych, cudownie już jadę tam koleją!Mam nadzieję, że na tych szlakach będą również dostępne strzelnice i muzyczne ławeczki na 100-lecie niepodległości, bo jak twierdzi posłanka Krynicka:„Te strzelnice, Obrona Terytorialna, te ławeczki, to wszystko jest też dla osób niepełnosprawnych (...)”Szkoda, że wśród tych wszystkich atrakcji dla osób z niepełnosprawnością, nie znalazły się fundusze na kilka podnośników, zintegrowanie przekazu, rzetelnie przeszkolony personel, który z rozumieniem treści, komunikuje się po polsku.Czy to jest aż tak trudne?
 –  Panie Kurski.Proszę zablokować wszystkie programy TVPpodobnie, jak zrobit to Canal+.Jeżeli będę miał życzenie oglądać te pańskiezasrane programy wykupię kartę.Jeżeli to panu nie odpowiada, placę zatelewizję kablową i proszę zwrócić się dooperatora, aby płacit mój abonament pańskiejtelewizji, i przestań pan kombinować, jakbymnie finansowo ujebać za pańskie programy,których nie oglądam i mam w dupie.Telewidz
Cokolwiek się wydarzy, udawaj,że się tego spodziewałeś –  odchodzą. Początek końca serwisu? .,Takie markinie upadają z dnia na dzień"Po nowych oskarżeniach o udostępnianie danych zewnętrznym firmom akcje Facebooka pogłębilyspadki, a w ciągu pół roku ich wartość zmalała o 40 procent. Znani użytkownicy Facebooka zaczelilikwidować konta. - Finansowo Facebook jest wrazliwy na indeksy gieldowe, ale pod pewnymi warunkamimoże zacząć odrabiać straty. Marki o tej wielkości i znaczeniu nie znikają z dnia na dzień, mediaspołecznościowe potrzebują regulacji na linii użytkownicy dostawcy nowych technologii- oceniają dlaWirtualnemedia.pl analitycy finansowi i eksperci branży marketingu.
 –  Zainwestowanie tej kwoty we własny biznes Wycieczki dookoła świata Założenie dużej rodziny, utrzymywanie jej finansowo i mieszkanie w luksusowym apartamencie Dziwki i narkotyki Posiadanie wystarczającej ilości pieniędzy na żarcie i rachunki aby nie pracować do końca życia i zając się swoim hobby takim jak unikanie ludzi i pielęgnowanie swojej depresji

"Turysta jest frajerem". Poirytowany urlopowicz skarży się po wczasach w Zakopanem

"Turysta jest frajerem". Poirytowany urlopowicz skarży się po wczasachw Zakopanem – "Frajerzy, bankomaty, kieszenie z gotówką, chodzące złotówki". Zamiast odpoczywać, turystom w Zakopanem podnosi się ciśnienie i w akcie frustracji swymi doświadczeniami dzielą się z innymi. Jeden z nich wysłał list do Tygodnika Podhalańskiego i wywołał żywą dyskusję.Mężczyzna z Poznania w wysłanym liście pisze o braku kultury i pazerności góraliJest przełom lipca i sierpnia 2018 r., przyjechałem w polskie Tatry do Zakopanego. Spędzam tu możliwie każdy urlop (…). Wiem od dawna, że przyjeżdżając tutaj trzeba się liczyć z tym, że piwo w schronisku kosztuje 9 czy 10 zł, choć w hurcie za nie płacą 1,99 zł. Ci ludzie muszą zmierzyć się z naturą, aby to chłodne piwko móc mi zaserwować" – czytamy w liście.Tubylcy a nie góraleWysokie ceny w sezonie w miejscu chętnie odwiedzanym przez Polaków, mimo wszystko nie tak bardzo rażą poirytowanego poznaniaka, który w wysłanym liście pisze o braku kultury i pazerności górali. Mężczyzna, który w akcie desperacji nazywa ich "tubylcami", bo "góral to według niego człowiek honoru", wymienia cechy, które podczas tegorocznego pobytu uprzykrzyły mu wypoczynekSą to: zachłanność, oszustwo, a nawet złodziejstwo i naciąganie turystów na pieniądze przy każdej możliwej okazji"Do wygórowanych cen jestem przyzwyczajony, ale do chamstwa tak zwanych górali przyzwyczaić się ciężko (…). W sumie nikt mnie nie zmusza do tego, aby zasilać kiesę chytrych ludzi. Teraz nawet nie można ich nazwać rozbójnikami, trzeba po prostu spojrzeć prawdzie w oczy i postrzegać naszych górali jako chamów i złodziei""Na Krupówkach ludzie stali się wrogami turystów, widząc w nich frajerów, bankomaty, kieszenie z gotówką, chodzące złotówki (…)". "Czy w przyszłym roku jechać na Podlasie, które nie posiada takich krajobrazów, ale kusi bardzo dobrą kuchnią i przyjaznymi ludźmi?" – zastanawia się turysta, puentując swój list pesymistycznym stwierdzeniem, że "Zakopane upada kulturowo. Być może finansowo stoi dobrze, ale turystom przyjazne nie jest."To wszystko niestety pokazuje, że turysta, to zwykły jeleń i trzeba go 'ciąć'A ja się pytam: Ludzie to po co tam jeździcie?Tłok, nachalne wyciąganie kasy, zero autentycznego odpoczynku i kontaktu z przyrodą...
Faceci chcą, żeby ich kobieta była szczupła, miała duże piersi i usta, wcięcie w talii, zgrabną pupę i długie nogi. Powinna być skromna i wierna, szalona i dzika w łóżku i powinna dobrze gotować i dużo sprzątać. W dodatku powinna być niezależna finansowo. Mam tylko małe pytanie: – Po co takiej wspaniałej kobiecie potrzebny jest mężczyzna?
Jednocześnie co piąty z nich nadal jest wspierany finansowo przez rodziców – Spośród amerykanów urodzonych pomiędzy 1982, a 2000 r.:- 53% oczekuje, że zostaną kiedyś milionerami- 20% z tych, którzy posiadających kredyty studenckie nie zamierza ich spłacać- chcą przejść na emeryturę średnio w wieku 56 lat, ale nie zamierzają zaczynać oszczędzać na nią przed 36 rokiem życia- 17% z nich nadal jest finansowo zależna od rodziców- 25% nie zamierza brać ślubu- 30% nie zamierza mieć dzieci- 70% oszczędza, jednak 43% oszczędza na jedynie na wakacje
Mężczyźni szukają kobiety mądrej, pięknej, zadbanej, z klasą, rozkosznej, oczytanej, seksownej, młodej, z własnym mieszkaniem, samochodem, samodzielnej finansowo i bezinteresownej – Powstaje więc pytanie – po co jej ty?
Publiczne schronienie dla facetów, którzy nie są w stanie finansowo utrzymać swoich dzieci –
Któraś chętna? –  Oferty dla pańMężczyzna, bezdomny alkoholik, 44 lata, 186/90, bez środków do życia, po ZK w Łodzi, bez dachu nad głową, szuka dziewczyny w wieku 20-30 lat, szczupła, niezależna finansowo z własnym samochodem i mieszkaniem w celu podróży po Europie i Afryce, pociągami lub samochodem. ANONSE WARSZAWA
2013, Nuneaton, Wielka Brytania, zrobione z ukrycia zdjęcie pracownika magazynu DHL Radosława Kałużnego – Jeszcze dziesięć lat wcześniej, jeden z najlepszych defensywnych pomocników w historii polskiej piłki, zarabiał pół miliona euro rocznie, grając w Bayerze Leverkusen. Rozrzutność w latach świetności, brak pomysłu na siebie po zakończeniu kariery, dwa rozwody, alimenty na dzieci – to wszystko wykończyło go finansowo. Teraz jego tygodniówka to minimalna angielska stawka – 300 funtów. „Traktuję to jako akt męskości. Czasem trzeba odrzucić głębsze ambicje i zrobić wszystko, żeby dzieci miały na chleb” – stwierdzi Mateusz Borek. „Byłem bogaty, byłem biedny – to stany przejściowe” - podsumowuje Kałużny, a dziennikarzom, którzy pytają jak można mu pomóc, odpowiada zirytowany: „Dajcie mi tylko spokój, to najlepsze co możecie dla mnie zrobić. Mam pracę, mam dwie ręce, jestem zdrowy i nic od nikogo nie chce”

Po ulicach Meksyku błąkał się bezdomny piesek. Przechodnie unikali go z daleka po tym, jak zobaczyli jego zdeformowaną twarz. Pies był torturowany, jego twarz wyglądała okropnie

Po ulicach Meksyku błąkał się bezdomny piesek. Przechodnie unikali go z daleka po tym, jak zobaczyli jego zdeformowaną twarz. Pies był torturowany, jego twarz wyglądała okropnie – Ludzie bali się go dotknąć, nikt go nie nakarmił, ani nawet nie pogłaskał. Piesek nie otrzymał żadnej pomocy, był więc skazany na śmierć z pragnienia, głodu i bólu.Pewna kobieta, Fernanda Herrer postanowiła pomóc zwierzęciu. Mimo, iż nigdy nie widziała licznych przypadków zaniedbywania zwierząt, ponieważ nie należy do żadnej organizacji, wystarczyło jedno spojrzenie na pieska, by wiedzieć, że musi coś zrobić.Ostrożnie zabrała pieska z ulicy i udała się do weterynarza. Jednak lekarz ten nie miał dobrych informacji...Weterynarz uważał, że Bruno - bo tak nazwała go Fernanda - nie ma szans na przeżycie. Leczenie byłoby bardzo kosztowne. Lekarz poradził eutanazję. Kobieta jednak nie chciała się tak szybko poddać. Każdy jeden weterynarz, do którego się udała, miał takie samo zdanie: psa należy uśpić.Kobieta jednak w dalszym ciągu walczyła. Znalazła klinikę weterynaryjną dr. Estebana Eduardo Richaud, który dał szansę biednemu zwierzęciu.Pieskowi zostały przeprowadzone badania, po których lekarz poinformował, że konieczna będzie chemioterapia, by wyeliminować guz z twarzy czworonoga.Rachunki za leczenie okazały się być bardzo wysokie. Rodzina Fernandy wraz z przyjaciółmi pomagają finansowo w ratowaniu psa.Kobieta wraz z dr. Richaud mają nadzieję, że piesek wyzdrowieje.Piesek jest szczęśliwy i radośnie macha ogonem kiedy tylko ktoś go pogłaszcze. Jest bardzo kochany i wdzięczny
Mały chłopiec wsiadł do pociągu i ślad po nim zaginął. Po 25 latach, na jaw wyszła wstrząsająca prawda – Chłopiec wychowywał się w ubogiej rodzinie i wraz ze starszym bratem, codziennie udawali się na stację kolejową, by prosić przyjeżdżających o pieniądze. Któregoś razu brat nakazał mu na siebie zaczekać, podczas gdy sam zajęty był zdobywaniem jedzenia. Czas oczekiwania dłużył się, a 4-latek był coraz bardziej zmęczony. Postanowił, że odpocznie chwilę w pociągu.Nie spodziewał się, że chwila ta trwać będzie aż 25 lat… Nie potrafił pisać, ani czytać. Nie znał swojego nazwiska, nie wiedział, jak brzmi nazwa jego rodzinnej wioski. Niestety, w przedziale znalazł się zupełnie sam. Pech chciał, że pociąg ruszył i mały chłopiec wkrótce trafił do Kalkuty. Na miejscu spotkał młodego człowieka, który odprowadził go do sierocińca. Niedługo potem pewna zamożna, australijska rodzina, zdecydowała się adoptować.Wciąż tęsknił za swoją mamą i bratemZrozpaczona mama robiła wszystko, by odnaleźć swoje dziecko. Niestety, bezskutecznie. Dopiero po wielu latach znalazł sposób, by spotkać się z rodziną. W internetowej aplikacji poszukiwał miejsca, które zapamiętał z czasów dzieciństwa. Przeglądając zdjęcia indyjskich miast, wreszcie trafił na znajomy most. Po 25 latach odnalazł również miasto, w którym się urodził.Natychmiast zdecydował się odwiedzić swą rodzinę. Obawiał się, że bliscy go nie rozpoznają i przeżyje wielkie rozczarowanie. Tak się jednak nie stało, bo gdy tylko zapukał do drzwi, starsza kobieta, która ukazała się jego oczom, rzuciła mu się na szyję.Po 25 latach nareszcie spotkał się ze swą mamąNiestety okazało się, że jego starszy brat nie żyje – miesiąc po jego zniknięciu, wpadł pod pociąg.29-letek nie zdecydował się na powrót do swojej ojczyzny. Utrzymuje jednak stały kontakt z mamą, którą wspiera finansowo

Mija 7 lat od śmierci Manute'a Bola - jednego z najwyższych koszykarzy w historii NBA, ale przede wszystkim wspaniałego samarytanina o wielkim sercu i człowieka, który przewidział zagrożenie ze strony Bin Ladena i islamu

Mija 7 lat od śmierci Manute'a Bola - jednego z najwyższych koszykarzy w historii NBA, ale przede wszystkim wspaniałego samarytanina o wielkim sercu i człowieka, który przewidział zagrożenie ze strony Bin Ladena i islamu – 19 czerwca przypada 7. rocznica śmierci najbarwniejszej - zdaniem wielu ekspertów i kibiców koszykówki - postaci w historii NBA, Manute'a Bola. W 1985 roku nieznany nikomu "dziwoląg" z Sudanu przebojem dostał się do najlepszej koszykarskiej ligi świata.Mierzącego 231 cm zawodnika, wywodzącego się z afrykańskiego plemienia Dinka (jego członków uznaje się za najwyższych ludzi świata), podczas draftu wylosowała ekipa Washington Bullets (obecnie Wizards). Tak rozpoczęła się kariera przybysza z Afryki, który w kolejnych latach porwał serca fanów basketu na całym świecie. Oprócz Wizards występował również w barwach Golden State Warriors, Philadelphia 76ers i Miami Heat.Rekordy sportowe Bola muszą robić duże wrażenie. Już w swoim debiutanckim sezonie w NBA Sudańczyk rozegrał 80 spotkań. Jego średnia bloków w sezonie - 4,97 na mecz - po dzień dzisiejszy jest drugim wynikiem w historii ligi. 23-letni wówczas zawodnik zablokował 397 rzutów, co pozostaje rekordowym osiągnięciem w lidze dla debiutanta.Bol przez całą karierę był koszykarzem wyjątkowo szczupłym, co przy jego słusznym wzroście (231 cm) i stosunkowo niedużej wadze (zaledwie 90 kg) wyglądało wręcz komicznie. Stąd też wzięła się łatka "dziwoląga".
 - Moja mama mierzyła 208 cm, a tata 203. Najwyższy w rodzinie był pradziadek, który miał 239 cm. Mój wzrost nie jest więc niczym szczególnym - powiedział Bol na łamach "The New York Times" w 1985 roku.Manute Bol z pewnością nie odejdzie długo w zapomnienie. Nie tylko przez pryzmat sportowych wyników, ale - może nawet przede wszystkim - przez zaangażowanie się w akcje charytatywne, których celem było niesienie pomocy ogarniętemu wojną domową Sudanowi. Przez dziesięć lat kariery w NBA (w latach 1985-94), sportowiec przekazał na rzecz swojego rodzinnego kraju ok. 3 mln dol. amerykańskich. Oprócz tego pomagał finansowo licznej rodzinie - tej bliższej, jak i dalszej.- Bóg zesłał mnie pewnego dnia do Ameryki i dał dobrze płatną pracę. Dał mi też serce. Ja kocham ludzi - przyznał w rozmowie z amerykańskimi mediami.O rodakach nie zapomniał nawet wtedy, kiedy był zmuszony przerwać grę w koszykówkę z powodu problemów zdrowotnych. Badania lekarskie wykazały, że cierpiał na reumatyzm kolan i nadgarstków. Po zakończeniu kariery robił co mógł, by zarabiać pieniądze i przekazywać je do ojczyzny.
Bol doskonale wiedział, że dzięki swojej dziwacznej posturze może wciąż zarabiać duże pieniądze. Występował więc w telewizji. Brał udział w walkach celebrytów w ringu bokserskim, a nawet zagrał w hokeja na lodzie, pomimo tego, że nigdy wcześniej nie jeździł na łyżwach. Prowadził życie cyrkowego klauna, wystawiając się na pośmiewisko, ale najważniejsze dla niego było pozyskiwanie funduszy dla potrzebujących ludzi w Sudanie.
Działalność Samarytanina sprawiła, że w ojczyźnie był postrzegany jak bohater narodowy.

- Manute jest inteligentnym i mądrym człowiekiem. Czyta "New York Times" i orientuje się w wielu dziedzinach. Mówił w narzeczu Dinka i w języku arabskim zanim nauczył się angielskiego. Gdyby takich jak on było więcej, świat byłby z pewnością o wiele lepszy. W takim świecie chciałbym żyć - powiedział w jednym z wywiadów Charles Barkley. Legendarny amerykański koszykarz był jednym z przyjaciół słynnego Afrykanina w NBA.
Bol nie ograniczał się jedynie do przekazywania pieniędzy rodakom. Często odwiedzał obozy dla uchodźców i pomagał rebeliantom. Angażował się w budowę szkół i szpitali w kraju położonym w północno-wschodniej części Afryki, a także w politykę. W 2001 roku otrzymał nawet propozycję objęcia stanowiska ministra sportu w rządzie Sudanu, ale nie mógł jej przyjąć. Warunkiem było bowiem przejście na islam, co nie wchodziło w rachubę. Był bowiem chrześcijaninem.Odmowa przyjęcia stanowiska ministra wiązała się z poważnymi sankcjami. Odebrano mu paszport i objęto aresztem domowym, zamykając drogę powrotu do USA. Dzięki pomocy Stanów Zjednoczonych udało mu się jednak uciec do Egiptu, gdzie założył szkołę koszykarską (jednym z jego podopiecznych był Luol Deng). 
Bol ostrzegał świat, kiedy jego rodzinny kraj udzielał azylu Osamie bin Ladenowi. - Islamizacja źle się skończy - mówił, ale wówczas nie traktowano tej sprawy zbyt poważnie.
W 2004 roku - po powrocie do Stanów Zjednoczonych - bohater Sudańczyków miał poważny wypadek samochodowy w Colchester (w stanie Connecticut). Miał pecha, bo wsiadł do taksówki, którą prowadził pijany kierowca. W wyniku obrażeń odniesionych w wypadku spędził ponad trzy miesiące w szpitalu. Zapadł w śpiączkę. Nie posiadał ubezpieczenia, więc leczenia pochłonęło resztę oszczędności. Wyszedł z tego, ale ze zdrowiem było coraz gorzej.19 czerwca 2010 roku świat obiegła smutna informacja. Bol zmarł w Virginia Medical Center w Charlottesville (stan Wirginia). Były sportowiec, który pod koniec życia zmagał się z niewydolnością nerek i powikłaniami po zespole Stevensa-Johnsona (groźna choroba skórna) odszedł w wieku 47 lat.- Zmarł świetny sportowiec i wielki człowiek. Przy nim każdy stawał się lepszym człowiekiem. Manute Bol nie odejdzie w zapomnienie - pisały amerykańskie media, oddając hołd Sudańczykowi.
Bardzo się ucieszył z pomysłu na prezent i skontaktował się drogą elektroniczną z organizatorką przedsięwzięcia – Napisał do niej, że robił sobie zdjęcia z maluchami, bo zawsze marzył o takim samochodzie. Wzruszony aktor chce wspomóc finansowo szpital dziecięcy w Bielsku Białej. Mają tam też trafić pieniądze zbierane na jego "malucha" wśród internautów
Cała prawda o związkach –  Najważniejsza w życiu każdego człowieka jest równowaga między wiarą w siebie i przekonaniu o swojej wartości, a rozumieniem swoich słabości i wad. Tylko takie osoby wspólnie mogą stworzyć udany związek.Kobiety powinny rozumieć, że są dla mężczyzn źródłem inspiracji i siły. Kochający facet, który dostaje od kobiety uwagę, zaufanie i dobry seks, z reguły odwdzięcza się tym samym. Efekt tego jest taki, że szczęśliwy facet jest silny, dba o kobietę i stara się finansowo, jest bardziej pozbierany, zaradny, bo czuje się po prostu bezpiecznie.Bezpieczeństwo jest ważne dla obydwu stron, a bez szczerości, uczuć, wspólnego intymnego świata i odwagi by dawać siebie, zawsze któraś ze stron, słusznie będzie czuć się poszkodowana.Dlatego postawa kobiety "księżniczki" jest po prostu nieopłacalna. Milczenie, trzymanie się na dystans, traktowanie faceta jak wroga a nie sprzymierzeńca, zawsze sprawi w dłuższym czasie problemy, które obrócą się nie tylko przeciwko facetowi, ale również przeciwko takiej kobiecie.Dlatego jeśli ktoś nie czuje się na siłach, żeby uświadomić swojej księżniczce jakiego rodzaju ma problem, albo jeśli mimo prób otwartej rozmowy, ona stawia mur i się broni, lepiej taką osobę zostawić, bo być może dzięki temu w przyszłości się opamięta i zrozumie że tak naprawdę krzywdzi samą siebie.
Konstytucja gwarantuje dostęp do informacji publicznej - Nie trzeba do tego dziennikarzy – Jest rok 2016 - Livestreamy są darmowe, kamerki HD z dobrym audio nie są drogie. Rząd stać na to finansowo aby transmitować BEZ dziennikarzy, na żywo, 24/7. Nie stać go na pokazywanie prawdy. Nie mówię tylko o PISie. Poprzedni też miał swoje za uszami, i poprzedni, i poprzedni. Każda instytucja państwowa w sali obrad powinna mieć zamontowaną kamerkę na żywo. Te decyzje dotyczą nas, podejmowane są przez ludzi, których wybieramy - więc logicznym jest żeby był nad tym nasz dozór. Nie potrzeba dziennikarza na sali obrad.
Stefan Drzewiecki był pionierem żeglugi podwodnej i lotnictwa. W 1879 r. zaprojektował pierwszy na świecie okręt podwodny, najpierw z napędem nożnym, a później elektrycznym, który znajduje się na zdjęciu – Wynalazł peryskop i stworzył pierwsze modele wyrzutni torpedowych. Autor teorii napędów śmigłowych, która posłużyła braciom Wright do zbudowania pierwszego samolotu. Wspierał finansowo polskie badania naukowe w dziedzinie lotnictwa. Cały swój dorobek naukowy i majątek zapisał Polsce
Ludzka dobroć nie zna granic!Internauci zebrali dla tego89-letniego staruszkarównowartość 1,3 miliona złotych! – To zdjęcie, na którym widoczny jest 89-letni Fidencio Sanchez pchający wózek z lodami chwyciło internautów za serce. Mieszkający w Chicago starzec musiał przerwać swoją emeryturę, by pomóc finansowo wnukom po śmierci córki. Po tym, jak fotografia zgarbionego staruszka z tą historią trafiła do sieci ludzie zebrali się, by pomóc. Założyli dziadkowi konto na portalu crowdfundingowym GoFundMe i w kilka dni, do dzisiaj zebrali już 323 tysiące dolarów, czyli prawie 1,3 miliona złotych!