Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 25 takich demotywatorów

 –  która pracuje jakoMoja znajoma,przedszkolanka w prywatnym przedszkoluopowiedziała mi pewną historię. Do zerówkichodził Bartuś, który wydawał się być zakochanyw Julci. Koleżanka często widziała, jak Bartuśoddawał jej swój kompot - zamieniał szklankimiejscami myśląc, że nikt tego nie widzi.Gdy jedna z przedszkolanek zwróciła Bartusiowiuwagę i zapytała czemu tak robi, okazało się, żetu wcale nie chodzi o miłość. Tata Bartusiapowiedział mu, że od picia kompotu człowiekpięknieje (chłopiec nie cierpi kompotu), więcBartuś oddawał go najbrzydszej, według niego,dziewczynce.
Chyba pokazuje im jaki przebieg miała katastrofa Smoleńska –  Bpierwszadama_akdQVPolubienia: 88pierwszadama_akdzerówki w Przedszkolu Samorządowym wSkrzeszewie (woj. mazowieckie)1 godz. temuⒸGrzegorz Jakubowski/KPRPBSpotkanie z podopiecznymi
Lepiej niech poszuka zerówki, tam uczą pisać –
Zagłosuj

Dziś jest Światowy Dzień Backupu. Czy robisz kopie zapasowe danych?

Liczba głosów: 836
 –  Moja znajoma, która pracuje jakoprzedszkolanka w prywatnym przedszkoluopowiedziała mi pewną historię. Do zerówkichodził Bartuś, który wydawał się być zakochanyw Julci. Koleżanka często widziała, jak Bartuśoddawał jej swój kompot- zamieniał szklankimiejscami myśląc, że nikt tego nie widzi.

To były czasy!

To były czasy! –  My, urodzeni w latach 50-60-70-80 tych, wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych.Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy, jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna. Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za smarowanie dzieci spirytusem. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął.Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy trochę się baliśmy. Dorośli nie wiedzieli, do czego służą kaski i ochraniacze. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać. Pies łaził z nami – bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi. Raz uwiązaliśmy psa na sznurku i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas później na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze. Mogliśmy dotykać inne zwierzęta. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie obsikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył po tej czynności rąk. Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić Dzień Dobry i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić Dzień Dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to Dzień Dobry wymusić. Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby.Skakaliśmy z balkonu na odległość. Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie. Nikt nie znał pojęcia dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii i kto wie jakiej tam jeszcze dys… Nikt nas nie odprowadzał do szkoły. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść. Jedliśmy też koks, szare mydło, Akron z apteki, gumy Donaldy, chleb masłem i solą, chleb ze śmietaną i cukrem, oranżadę do rozpuszczania oczywiście bez rozpuszczania, kredę, trawę, dziki rabarbar, mlecze, mszyce, gotowany bob, smażone kanie z lasu i pieczarki z łąki, podpłomyki, kartofle z parnika, surowe jajka, plastry słoniny, kwasiory/szczaw, kogel-mogel, lizaliśmy kwiatki od środka. Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię.Ojciec za pomocą gwoździa pokazał, co to jest prąd w gniazdku. To nam wystarczyło na całe życie. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz. Jak się ktoś skaleczył, to ranę polizał i przykładał liść babki. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi, ciepłe mleko prosto od krowy, kranówkę, czasami syropy na alkoholu za śmietnikiem żeby mama nie widziała, lizaliśmy zaparowane szyby w autobusie. Nikt się nie brzydził, nikt się nie rozchorował, nikt nie umarł. Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd. Nikt się nie bawił z opiekunką.Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Bawiliśmy się w klasy, podchody, chowanego, w dwa ognie, graliśmy w wojnę, w noża (oj krew się lała ), skakaliśmy z balkonu na kupę piachu, graliśmy w nogę, dziewczyny skakały w gumę, chłopaki też jak nikt nie widział. Oparzenia po opalaniu smarowaliśmy kefirem. Jak się głęboko skaleczyło to mama odkażała jodyną albo wodą utlenioną, szorowała ranę szczoteczką do zębów i przyklejała plaster. I tyle. Nikt nie umarł.W wannie kąpało się całe rodzeństwo na raz, później tata w tej samej wodzie. Też nikt nie umarł. Podręczniki szanowaliśmy i wpisywaliśmy na ostatniej stronie imię, nazwisko i rocznik. Im starsza książka tym lepiej. Jedyny czas przed telewizorem to dobranocka. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po powrocie ze szpitala nie przeżywały szoku poporodowego – codzienne obowiązki im na to nie pozwalały. Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw.A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!
 –
Tymczasem w drodze do zerówki... –  Na pewno wszystko mamy??Wszystko mi się nie zmieściło...
 –
 –  Byłem w księgarni zobaczyć czy mają coś fajnego w promocji i słyszę tekst 2 dziewczyn. - Ty po co Ci ta książka? Przecież nie czytasz. - Założę zerówki, książkę potrzymam i zrobię sobie seksowne zdjęcia. Książki są seksi, nie wiedziałaś? O kurwa, skisłem.
Tymczasem w drodze do zerówki... –
Teraz zdrowi ludzie, bezmyślnie podążają za modą bezglutenową – Kiedyś żeby być "trendy" wystarczało nosić zerówki nie mając wady wzroku

Ach, to były czasy!

Ach, to były czasy! –  My, urodzeni w latach 50-60-70-80-90 tych, wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych.Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Nie chodziliśmy do prywatnego przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy, jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, spirytus i pierzyna. Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za smarowanie dzieci spirytusem. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął.Zimą któryś ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy trochę się baliśmy. Dorośli nie wiedzieli, do czego służą kaski i ochraniacze. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać. Pies łaził z nami – bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi. Raz uwiązaliśmy psa na sznurku i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas później na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze. Mogliśmy dotykać inne zwierzęta. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie obsikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył po tej czynności rąk. Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić Dzień Dobry i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić Dzień Dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to Dzień Dobry wymusić. Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby.Skakaliśmy z balkonu na odległość. Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie. Nikt nie znał pojęcia dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii i kto wie jakiej tam jeszcze dys… Nikt nas nie odprowadzał do szkoły. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść. Jedliśmy też koks, szare mydło, Akron z apteki, gumy Donaldy, chleb masłem i solą, chleb ze śmietaną i cukrem, oranżadę do rozpuszczania oczywiście bez rozpuszczania, kredę, trawę, dziki rabarbar, mlecze, mszyce, gotowany bob, smażone kanie z lasu i pieczarki z łąki, podpłomyki, kartofle z parnika, surowe jajka, plastry słoniny, kwasiory/szczaw, kogel-mogel, lizaliśmy kwiatki od środka. Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 szklanki mleka i przykładał sobie zimną patelnię.Ojciec za pomocą gwoździa pokazał, co to jest prąd w gniazdku. To nam wystarczyło na całe życie. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz. Jak się ktoś skaleczył, to ranę polizał i przykładał liść babki. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi, ciepłe mleko prosto od krowy, kranówkę, czasami syropy na alkoholu za śmietnikiem żeby mama nie widziała, lizaliśmy zaparowane szyby w autobusie. Nikt się nie brzydził, nikt się nie rozchorował, nikt nie umarł. Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd. Nikt się nie bawił z opiekunką.Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Bawiliśmy się w klasy, podchody, chowanego, w dwa ognie, graliśmy w wojnę, w noża (oj krew się lała ), skakaliśmy z balkonu na kupę piachu, graliśmy w nogę, dziewczyny skakały w gumę, chłopaki też jak nikt nie widział. Oparzenia po opalaniu smarowaliśmy kefirem. Jak się głęboko skaleczyło to mama odkażała jodyną albo wodą utlenioną, szorowała ranę szczoteczką do zębów i przyklejała plaster. I tyle. Nikt nie umarł.W wannie kąpało się całe rodzeństwo na raz, później tata w tej samej wodzie. Też nikt nie umarł. Podręczniki szanowaliśmy i wpisywaliśmy na ostatniej stronie imię, nazwisko i rocznik. Im starsza książka tym lepiej. Jedyny czas przed telewizorem to dobranocka. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po powrocie ze szpitala nie przeżywały szoku poporodowego – codzienne obowiązki im na to nie pozwalały. Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw.A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!
System edukacji chyba nie takpowinien działać –  Kiedy idziesz do przedszkola albo zerówki i rozmawiasz z dziećmi,okazuje się, że prawie wszystkie są zafascynowane nauką i zadajątrudne i ważne pytania. Np. dlaczego śnimy ? Kiedy są urodzinyziemi ? Czemu trawa jest zielona ? Czemu mamy 5 palców u dłoni? Czemu się modlimy ? Czemu księżyc jest okrągły ?Kiedy idziesz do dzieci z końcowych klas podstawówki, nikt niezadaje tych pytań, a dzieci dalej nie znają odpowiedzi nawiększość swoich pytań. Coś bardzo złego dzieje się wpodstawówce i sposobie, w jaki nauczamy swoje dzieci.
Podręczniki do zerówkibawią i uczą –
I skończy się wojna o to, czy sześciolatki mają iść do zerówki, czy do 1. klasy – One po prostu pójdą na emeryturę
Jest tu ktoś, kto pamiętatę książkę z zerówki? –

"Gonimy zachód", "wyrównywanie szans dzieci z wsi i miast", "skok cywilizacyjny"...

"Gonimy zachód", "wyrównywanie szans dzieci z wsi i miast", "skok cywilizacyjny"... – ....w realizacji. Za sprawą reformy PO-PSL nałożono na dzieci 5-letnie obowiązek chodzenia do zerówki, na 6-latki obowiązek chodzenia do 1 klasy. Nierealizowanie obowiązku skutkuje karą finansową. Wielozmianowość nie występuje w UE, a jedynie w Pakistanie, Indiach, Meksyku czy na Białorusi. Wg analiz pani minister Kluzik, tylko PROMIL szkół jest nieprzygotowanych do realizacji reformy. A ty patrzysz na szkołę swojego dziecka i myślisz: "K...wa, dlaczego to akurat moje dziecko ma tego pecha, że trafiło do tego 1 promila?" "Gdańsk - syn na szczęście jest odroczony ale plan lekcji to katastrofa (drugi rok taki sam). Idąc do szkoły już jest zmęczony" - relacjonuje rodzic. Reforma edukacji wprowadziła dla 5-latków obowiązkową naukę w zerówkach. Zajęcia w szkole trwają 5 godzin. Zerówka w szkole. Obowiązkowa dla 5-latków. Zajęcia trwają Sh dziennie na zmiany ze względu na dużą liczbę dzieci. Ostatnia zmiana kończy zajęcia o 18:00. II klasa, wiek uczniów 7 lat Dzieci kończą lekcję o 17:10, by już na drugi dzień zacząć zajęcia o 8:00. W wtorki zajęcia zaczynają się dopiero o 13:50 !!! Dziecko ma taki plan od 1 klasy ( 6 latek ). Idzie do szkoły na świetlicę na 7.00 i zostaje do 17.10. Obiad 11.15 sklepik zamknięty ( plecak pełen jedzenia ). Wf 1 raz w tygodniu ( w sali lekcyjnej lub na korytarzu ). Basen 2 godziny ( jadą autokarem 30 minut, lekcja 30 minut i powrót 30 minut ). Kola zainteresowań - można tylko jedno. Świetlica 100 dzieci ! Brawo "W szkole 5 klas 1 z czego 3 klasy sześciolatków majątaki oto plan. Gratuluję tej "Reformy". W życiu nie byłam tak zestresowana i znerwicowana. O bezsilności już nie wspomnę. Proszę mi powiedzieć czego nauczy się taki 6 latek przychodząc na godzinę 7 do szkoły? Przesiedzi 6 godzin na świetlicy i po południu zacznie zajęcia rvf-em i religią. Kiedy odrobi lekcje i się pouczy? Przecież te dzieci mają jeszcze iodatkowe zajęcia np. logopedę, bo mają problemy z wymową. Naprawdę nie byłam przeciwna tej reformie ale teraz widzę, że to najgorsze co mogło spotkać moje dziecko. Żal" - matka napisała do minister Kluzik.
Źródło: www.facebook.com
Poprzeczka propagandy od zerówki zawieszona na wysokim poziomie. –
Źródło: wgospodarce.pl
Pracuję w przedszkolu – I przykro się robi kiedy po diagnozie przedszkolnej 5-latków(czyli zerówki) okazuje się, że z całej grupy (20-25 dzieci) do edukacji w pierwszej klasie jest "przygotowanych" 1-2 dzieci!ALE RZĄD WIE LEPIEJ!
- To co robimy chłopaki? Może zbudujemy w piaskownicy zamek z piasku? – - Eee tam, chodźcie lepiej zgwałcimy te dwie laseczki z zerówki.
Źródło: tvp.info

 
Color format