Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 14 takich demotywatorów

 –  22$ airport ham andcheese sandwich be like:
0:07
 –
Chwilę pogrzebałi 5 dych skasował –

Jurek Owsiak odpowiedział Młynarskiej. "Posłuchajcie, co ma 'dziaders' do powiedzenia"

 –  Posłuchajcie, co ma „Dziaders" do powiedzenia. Nie mogę wyjść ze zdziwienia, że to, co powiedziałem, zostało tak nieprawdopodobnie zmienione, ponieważ jedno zdanie wyrwane kompletnie z kontekstu narobiło kompletnego bałaganu.Paulino wczoraj przeczytałem Twój wpis i nazwać możesz mnie jak chcesz, bo powiem szczerze, że nazwa nawet mi się podoba, bo biorąc pod uwagę moje prawie siedem dych na karku, brzmi to energetycznie i dla mnie do zaakceptowania. Ale Dziaders Jurek nigdy, ale to przenigdy w życiu nie powiedział, a także nie pomyślał tego, co Ty opatrzyłaś swoim komentarzem. Nie ukrywam, że długo myślałem, co Ci odpisać, bo zależy mi, abyś mnie dobrze zrozumiała. Poniżej jeszcze raz, słowo w słowo, przecinek po przecinku zacytuję moją wypowiedź: „Tutaj jest także bardzo ważne, o czym mówiłem przez cały Finał nawiązując też między innymi do Strajku Kobiet, to jest nasze ogromne wsparcie od wielu lat dla intensywnej terapii noworodka, intensywna terapia noworodka, mówię to bardzo wyraźnie, bardzo głośno, to są wcześniaki, to właśnie jest wielowadzie, kiedy to dziecko się rodzi i wtedy ten sprzęt z serduszkiem ratuje życie. Wszelkiego rodzaju bzdury wygadywane pod moim adresem, pod adresem Fundacji, że jesteśmy Fundacją która, już nawet nie będę mówił, bo to już nawet mi nie wychodzi, bo to jest tak obrzydliwe, że nawet nie chcę o tym mówić. Ale generalnie wiecie o co chodzi. Nie jesteśmy świrami, wariatami, którzy mówią, że aborcja ma być na pstryknięcie, to jest absolutne nadużycie, myślenie o tym jest absolutnym nadużyciem." Ja te słowa mówiłem wyłącznie w takim sensie, że razem z żoną przeciwstawiamy się stanowczo wszelkim skrótom myślowym, które są treścią komentarzy ze strony na przykład mediów publicznych. A tym skrótem myślowym jest nazwanie Strajku Kobiet - jego uczestniczek i uczestników, sympatyczek i sympatyków, i wszystkich ludzi wspierających ten społeczny ruch wyzwiskami, najgorszymi przezwiskami, obrażanie ich i dyskredytowanie. Nie zgadzamy się nanazywanie prawa kobiet do wyboru - aborcją na pstryknięcie. I my spotkaliśmy się z takimi określeniami, kiedy od samego początku wyrażaliśmy swoje poparcie dla protestów kobiet już kilka lat temu. Ten temat to dla mnie wiele różnych, często trudnych historii, wiele różnych problemów, nie tylko medycznych i jestem ostatnią osobą, która może podejmować decyzję o czyimś losie i czyjejś przyszłości.Wielu zna mój abstrakcyjny język i sposób budowania zdań, które tworzę na bieżąco, czasem za szybko, więc proszę o branie pod uwagę całej mojej wypowiedzi, całej mojej postawy na przestrzeni lat, a zwłaszcza w tych ostatnich dniach. Także kiedy podziękowaliśmy Strajkowi Kobiet za ich decyzję związaną z wstrzymaniem protestów w sobotę i niedzielę, kiedy grała Orkiestra, pod moim adresem posypały się obelżywe słowa. I jak zwykle musieliśmy zmierzyć się z totalną, negatywną propagandą skierowaną w naszą stronę ze strony telewizji publicznej https://wiadomosci.tvp.pl/.../wosp-razem-ze-zwolennikami.... Kiedy Finał zakończył się przynajmniej na razie ogromnym sukcesem, pozwoliłem sobie na konferencji prasowej wypowiedzieć te słowa, które są moją niezgodą na takie traktowanie uczestniczek i uczestników Strajku Kobiet. Kiedyś przeciwnicy Orkiestry próbowali zbudować teorię, że tytuł programu „róbta co chceta" jest filozofią poczynań Fundacji - niszcz, dewastuj, rozwalaj, burz. Przez 29 lat wręcz przeciwnie - budujemy i tworzymy masę dobrych rzeczy.Uważamy, że Strajk Kobiet podejmuje ogromną ilość problemów, ale też pomysłów jak je rozwiązać, uważamy, że nie można go zdefiniować tylko jednym słowem, tam jest ogromna ilość wątków i rozmów samych kobiet o ich sprawach.Jeżeli Paulino przeczytasz jeszcze raz to, co napisałem, to mam nadzieję, że zrozumiesz mnie - że nie buduję sobie poglądu na te sprawy z PRL-owskiego bytu, a zbudowałem go wraz z moją żoną przez 29-letnie działanie Fundacji https://wosp.org.pl/. I wiele razy też wypowiadaliśmy swoją opinię na temat braku pomocy systemowej dla rodzin, zwłaszcza samotnych matek wychowujących dzieci, które wymagają specjalistycznej opieki. Myślę też o tym, bo mam dwie córki i dwie wnuczki - ich los i ich prawa są dla mnie po prostu ważne.Chciałem wspierać Strajk Kobiet i wszystkie strony obróciły się przeciwko nam. Czas jednak pokaże, że z całych sił chcemy bronić praw człowieka, bezpieczeństwa kobiet i aktywności obywatelskiej.
On na pewno zainwestujete 5 dych w bitcoina... –  Bezdomny poprosił mnie o pieniądze.Miałem tylko banknot 50 zł.Pomyślałem sobie “czy chcę żeby tepieniądze poszły na narkotyki i tanialkohol?". Pomyślałem “nie" i dałemmu 50 zł.
 –  Raz w spożywczaku widziałem starszą kobietęporównującą zawartość jej koszyka z zawartościąportfela. Sądząc po mowie ciała, to pierwsze byłowiększe. Wyjąłem 50 zł z portfela, poszedłem do nieji powiedziałem "wypadło pani z portfela" i odszedłemzanim się zorientuje że to nie prawda. Usłyszałemjeszcze "dziękuję" więc rzuciłem "nie ma za co,miłego dnia". To było tylko 5 dych ale myślę że robiłojej bardzo dużą różnicę. Czuje dobrze człowiek

Zastanawialiście się kiedyś kto wcześniej mógł trzymać wasze banknoty? Ciekawa rozkmina "Pana Pielęgniarki"

 –  Pan PielęgniarkaP....1 dzień :Pierwszy raz od kilku miesięcy mam pustą salęreanimacyjną, wszystko posprzątane. Siedzę, abezczynny mózg dostarcza mi dziwnych rozrywek iprzemyśleń.Taka rozkmina:( uprzedzam, że nie chcieliście wiedzieć tego co zarazprzeczytaciee, jeszcze jest czas na odwrót).Zawsze byłem fanem gotówki, jako metody płatności.Dzięki temu wydaję kasę gdzie chce, płace komu chcei nic nikomu do tego.Gotówka w portfelu zabezpiecza cię na jakieśnieoczekiwane sytuacje w życiu codziennym.Dlatego zawsze w portfelu mam 5 dych, a wsamochodzie pół litra, bo to są takie uniwersalnenominały, którymi można wiele zdziałać w sytuacjachkryzysowych.Mój Tata mówił nawet, że w naszym kraju mając 30 złniewiele załatwisz, ale mając pół litra, które kosztuje30 zł załatwisz sporo.Sprawdziłem, działa, polecam.Ale wróćmy do gotówki.Pomagałem ostatnio umyć się bezdomnemu.My te ich sztywne od brudu ciuchy, wrzucamy dowora i to wszystko potem idzie do spalenia.Wcześniej trzeba sprawdzić, czy nie ma w kieszeniachich prywatnych rzeczy, dowodu osobistego,dokumentów. Ci pacjenci są na tyle wyniszczeni, żezajmuje im to zdecydowanie za dużo czasu, więcrobimy to za nich. Bo szybciej.Z takich spodni całych w moczu i kupie, wyjęliśmy 50zł. Również w moczu i kupie.Naszła mnie wtedy taka refleksja:Pacjent po wyjściu od nas, gdy 50 zł już wyschnie,weźmie ten banknot i kupi za niego bułki, alboprzezroczysty napój o nazwie „Żubr" (podobno jesttani i dobry. Tak mi radził jeden pacjentTe 5 dych dostanie ktoś inny, jako reszta ze stówki.I dalej ten król Kazimierz będzie krążył poobywatelach.Od kilku miesięcy wszyscy dokładnie myją,dezynfekują ręce po dotknięciu wózka w sklepie,poręczy w autobusie, klamki w urzędzie. Bokoronawirus.Ale czy kiedykolwiek, ktoś z nas dezynfekował ręce pokontakcie z banknotami??? Przypomnijcie sobie czasyprzed koroną.No wiadomo, że nie. Wiadomo że nikt raczej niebędzie tego robił. Pewnie ja też nie. Oczywiście policzeniu większej sumy-tak, ale np. Przy kupowaniupuszki w automacie? Albo gdy wpadasz do sklepudajesz dychę i wychodzisz?W sumie nikt od tego papierka nie umrze. Wiemy, żebrud jest wszędzie, a według badań np. gąbka dozmywania naczyń jest jednym z najbrudniejszychprzedmiotów codziennego użytku. Zatem nie ma copopadać w psychozę.Ale tak sobie myślę... no trochę fujka...nie? Jeśli kasęktórą mam w portfelu, ktoś wczoraj wyjął z kieszenitakiego pacjenta...A tacy pacjenci są od zawsze, a nie jak korona, odkilku miesięcy...„Zapach pieniędzy", albo określenie „nie śmierdzigroszem" nabiera nagle nowego znaczenia...Pewnie nadal będę używał zwykłych pieniędzy, alejednak nie przypuszczałem, że moja praca może mnieskłonić do rozważań na temat płatnościbezgotówkowychMacie jakieś podobne przykłady ze swojegopodwórka? Coś o czym nikt na codzień nie myśli, ajednak wasze doświadczenie zawodowe sugeruje, żemoże warto?
Powinna się cieszyć, że za 5 dych pozbyła się takiej debilki –  A ja nie masz to przeŚlij 30 a 20 doslesz po wypłacie Sorry Marysia mi tez jest głupio, serio uwierz ze nie upomniałabym się g• bym nie 'ata._ Jutro pieniądze będziesz miała Aniami pożyczy prawdziwa koleżanka I powiedziała żebyś spis-dala ja mówię to sarno. Nara
 –

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami – W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku. Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła. Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do Lidla. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze. Dalej za to stawali na trawnikach. Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, DO DIABŁA. Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” Lidlu rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku. Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Jezu, to krew czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? Chryste, gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty. Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. Kurwa, znowu twarde. Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „To się pierdol, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej. Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w Lidlu, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach. Jezu, jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. Pierdol się, pisowski reżimie
Dziennikarka poszła na zakupy, przed sklepem zagadnął ją staruszek. Stał w upale przez kilka godzin... – "Utargowałam w Saturnie pięć dych (bo im pokazałam, że w Media Expercie mają to samo taniej), więc dylam wesoło z Mikrobem do biedry po bańki mydlane "ale takie, co nie pękają, bo mają rękawiczkę" (sic!). Przed wejściem łapie mnie za łokieć staruszek, na oko 80 lat z hakiem, o kuli, i pyta, czy mu kupię "taką najtańszą chińską herbatę", bo – dodaje łykając łzy – "ja nie mam za co żyć, żona chora, syn chory, więc mi ludzie czasem coś kupią". Miękną mi kolana. Mówię, że jasne i czy coś jeszcze. On, że nic więcej, bo już wszystko ma. Kupuję te bańki, tę herbatę i jeszcze wodę w butelce, bo do mnie dociera, że on tam na tym upale, musiał stać z godzinę (dwie? trzy?). Wychodzę, daję, pytam gdzie mieszka i proponuję, że odwiozę, bo to z buta dobry kwadrans. Zabieram spod murku, na którym siedział, trzy reklamówki zrywki biedrowe, wysypują się z nich jakieś bułki, margaryna, ryba w puszce. Wszystko warte może z te pięć dych, co przed chwilą utargowałam w Saturnie. A może mniej. "Mam zapasy na dwa tygodnie" - mówi szczęśliwy, a gula w gardle zaczyna mi podchodzić do oczu. Zapinam mu pas, bo sam nie potrafi, pakuję kulę i siaty do bagażnika. Jedziemy. Chcę dopytać, co i jak, ale pan niedosłyszy mocno, więc ja słucham. O synowej, co pracuje na kuchni w szpitalu i ich wszystkich żywi i o synu, co się ich wyrzekł, bo mu nie chcieli (nie mieli z czego) spłacić "jego połowy domu, co mu się niby należy, bo z nami nie mieszka jak ten drugi syn". Odprowadzam pod drzwi. Mikrob na szczęście cichutki i cierpliwy jak nigdy. I nagle pan mnie zaczyna całować po rękach i błogosławić całą moją rodzinę trzy pokolenia wstecz i wprzód. Wstyd mi. Nie wiem, czy przeżył Powstanie, czy może dobra zmiana mu właśnie zabrała ubecką emeryturę. Może jedno i drugie. Może ani jedno. Mam to w dupie."
Kazimierz Wielki – Zastał studenta głodnego, a zostawił pijanego
Och Kaziu! – Z roku na rok coraz mniej cię cenią

1