Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 399 takich demotywatorów

Ekolodzy "zaszaleli". Ich list otwartyw sprawie zamku w puszczy to hit internetu –  Obóz dla Puszczy LIST OTWARTY! OFERUJEMY POMOC! Do: Minister Środowiska Sz.P. Henryk Kowalczyk Kancelaria Prezesa Rady Ministrów Sz.P. Mateusz Morawiecki Do wiadomości: Prezydent Andrzej Duda Od: Obóz dla Puszczy Ruch Obywatelski Szanowni Państwo. W związku z ostatnią sytuacją dotycząca budowy zamku w Puszczy Noteckiej na terenach Natura 2000, ewidentną bezradnością rządu polskiego i organów zajmujących się ochroną przyrody w naszym kraju, nawiązując do apelu, który dotarł do nas wczoraj za pośrednictwem stacji telewizyjnej TVP Info (cytat: „Ekolodzy nie zablokowali budowy apartamentowca na chronionym obszarze Natura 2000", zdjęcia w załączniku nr. 1) w imieniu Obozu dla Puszczy, obywatelskiego ruchu broniącego skutecznie Puszczy Białowieskiej, deklarujemy pomoc i chęć współpracy. Powodowani wyższa koniecznością jesteśmy w stanie zablokować wskazaną inwestycję budowlaną, której Państwo i władza nie kontrolują, nie wiedzą o niej, dowiadują się po fakcie. Ponieważ nie dysponujemy żadnym budżetem, prosimy jedynie o kilka rzeczy: 100 rur metalowych 30 metrów grubego, stalowego łańcucha 5 par kajdanek 100 kilogramów cieciorki Miejsce pod działkę na namioty 200 kilo marchwi 200 kilo ziemniaków Prześcieradła (mogą być stare) w celu wykonania banerów Parówki sojowe, 500 sztuk Kawa 100 kilogramów Herbata 100 paczek Chleb żytni zapewniany na bieżąco Kilka kurtek moro (może da Wojsko?) Latarki, sztuk 15 Dwie kamery (może da policja?) Olej roślinny 100 butelek 20 rowerów 5 kajaków Volkswagen rocznik '98 Łopata Telefon komórkowy do komunikacji ze światem 40 tabliczek czekolady gorzkiej bez oleju palmowego Papierosy lub tytoń Wędzone tofu na niedzielę Za pomocą wyżej wymienionych przedmiotów, całkiem za darmo jesteśmy w stanie skutecznie zablokować inwestycje, z którymi Państwo nie są w stanie sobie poradzić, pomimo działania instytucji, które są do tych celów powołane. — Ministerstwo Środowiska, Dyrekcje i Inspektoraty Ochrony Środowiska, Nadzór Budowlany itd. Jako obywatele tego kraju czujemy głęboką odpowiedzialność za polską przyrodę i naprawdę chętnie pomożemy. Z poważaniem i licząc na rychłą odpowiedź, albowiem nie ma na co czekać. Obóz dla Puszczy PS. Mówimy tutaj o zamku w Puszczy Noteckiej, jednak jeśli wiedzą Państwo o jakichś innych zamkach lub warowniach, których budowa powinna być zablokowana prosimy o namiary i pomnożenie listy potrzeb o liczbę rzeczonych inwestycji.
Odwiedził cię uprzejmy pieseł i zaoferował herbatkę. Jeśli przyjmujesz herbatkę od uprzejmego pieseła daj plusika – Jeśli nie chcesz herbatki, to przewijaj dalej, ale wiedz, że uprzejmemu piesełowi będzie bardzo smutno
Uważajcie panowie! –  Ona: zrobisz mi herbatę?Ty: jaka?Ona: obojętnieKrystyna Czubówna: "...ale już niebawem,niczego niepodejrzewający samiec przekona się,że jednak nie była to obojętne”
...a i tak mam ochotę niektórymludziom przypie*dolić –
Mistrz serwowania herbaty –
0:09
Doceńmy nasze mamy za trud, jaki musiały włożyć w nasze wychowanie –  Stanowisko: MATKA Rodzaj umowy: czas nieokreślony, bez możliwości wypowiedzenia. Wynagrodzenie: forma barterowa (buziaki i przytulanie) Godziny pracy: pełna dyspozycyjność 7 dni w tygodniu. Zmiana podstawowa od 05:00 rano do ostatniego kaprysu klienta. Dodatkowo dwa razy w tygodniu dyżur całodobowy. Urlop: nie dotyczy Zwolnienie lekarskie: nie dotyczy Przerwy: 3x przerwa na siusiu pod nadzorem klienta. Pakiet socjalny: - posiłki w pracy: bufet serwuje resztki z obiadu klienta, kawa I herbata bez ograniczeń podawana na zimno. - wyjścia służbowe: wycieczki na plac zabaw w okresie letnim, karnet na sanki w okresie zimowym Szkolenie: nie zostaje zapewnione Doświadczenie: nie wymagane Dodatkowe informacje: - brak ubezpieczenia emerytalnego i składki zdrowotnej - klienci często bywają Irracjonalni i irytujący, odporni na prośby i tłumaczenia. Często w złym humorze z tendencją do wpadania we wściekłość, która przeradza się w histerię. - w związku z pełną dyspozycyjnością brak możliwości odbywania spotkań towarzyskich po pracy.
Herbatę można parzyć aż 7 razy – Za ósmym razem fusy wypływają z ciekawościobejrzeć sobie tego sknerę
+18
Ten demotywator może zawierać treści nieodpowienie dla niepełnoletnich.
Zobacz
Nie zadzieraj z prostytutką, bo może się okazać, że przewyższa cię intelektem –  Prostytuka Anita fuli opcjaWedług opisu miała mieć 25 lat a wyglądała co najmniej na 30.Oszustka i tyle. Fuli opcja też dyskusyjna - tak właściwie toniewiele wiecej poza klasykę nie chciała wyjść bez dopłaty?Odpowiedz na ten komentarzSi«rpi*ń 30. 2012Witam,"Niewiele więcej poza klasykę nie chciała wyjść bez dopłaty',naprawdę? Muszę przyznać, że ma Pan tupet Każdy kto toczyta powinien wiedzieć, że 'niewiele poza klasykę* wrozumieniu powyższej osoby to wytrysk bez zabezpieczenia wmój odbyt i późniejsze nagabywanie do wydalenia tego doszklanki i wypicia. Proszę znaleźć jakąkolwiek dziewczynęktóra zgodzi się na podobną usługę bez dodatkowej opłaty Otym, że poczęstowałam Pana herbatą, zupełnie za darmo, teżjakoś ani słowa. Przykre, że człowiek się stara jak może. awszystko to jak krew w piachPozdrawiam.AnitaPS. 30 lat?! Gdyby Pan podliczał obciągnięte penisy wmetrach, to też by Panu odrobinę wisiały policzki!
Aż się boję zalać wrzątkiem... –
 –  Zaczynał od kawy Potem byty energetyki Natępnie twarde dragi I w końcu zielona herbata

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami – W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku. Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła. Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do Lidla. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze. Dalej za to stawali na trawnikach. Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, DO DIABŁA. Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” Lidlu rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku. Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Jezu, to krew czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? Chryste, gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty. Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. Kurwa, znowu twarde. Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „To się pierdol, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej. Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w Lidlu, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach. Jezu, jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. Pierdol się, pisowski reżimie
Schudnąć za pomocą zielonej herbaty można tylko pod warunkiem, że będziesz ją zbierać sama wysoko w górach –
Herbata ma ten plus, że możesz pić ją w pracy – Whisky ma ten plus, że wygląda jak herbata
Rosjanie mają swój, jakże różny od japońskiego czy chińskiego, ceremoniał parzenia herbaty. Polega on mianowicie na szukaniu po całym mieszkaniu czystej szklanki –
W USA ciężko odróżnić herbatę od oleju silnikowego –
Kiedyś były w każdym domu –
 –  DO LOKATORÓW MIESZKANIA NA 6 PIĘTRZE, LEWE SKRZYDŁO OD KLATKI Czy naprawdę musicie. Panowie. odpierdalać tą wiertarką od bladego świtu'? Dzień w dzień. aż mi się, kurwa, herbata na stole telepie. DZIEŃ W DZIEŃ!!! Uprzejmie zawiadamiam, że w najbliższy weekend zarządzam wyjątkowo srogi melanż.. Zaproszę dziwki i podsunę łóżka do grzejników. Też sobie, kurwa, powiercę " Dziękuję za uwagęna waleta
Trzeciej mędrcy odeszli, przybyłytrzy mądrzejsze kobiety –  Zapasyna dzienpieluchHerbatana kolki
- Napisz do niego!- Błagam, i co mu powiem?- Hej, co tam u Ciebie? Chcesz iść ze mną na kawę? Herbatę? Do łóżka? –
Źródło: via Słowem w Sedno
 –