Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 186 takich demotywatorów

W każdym miejscu warto znaleźć przestrzeń na odrobinę relaksu –
Dlaczego siedzenia w autobusach mają tak brzydkie wzory? Odpowiedź jest prosta – Bordowe, szare i granatowe wzory to zatem specjalny "algorytm", który odwraca uwagę naszego mózgu od brudu zgromadzonego na fotelach. Producenci wychodzą z założenia, że lepiej pośmiać się z oldschoolowego motywu, niż poznać prawdę na temat siedzeń.Poza tym powiedzmy szczerze - dopóki się nie nudzimy i nie przypatrzymy na wzór, ciężko zauważyć okropieństwo siedzeń. Wpisują się w użyteczną przestrzeń autobusu. Gdybyśmy zainwestowali w bardzo estetyczny wzór, który przykuwa uwagę swoimi detalami, dużo łatwiej dałoby się tam zauważyć nieczystości. Gdybyśmy poznali prawdę, to prawdopodobnie już zawsze podróżowalibyśmy na stojąco
Źródło: Noizz
 –
10 zasad Zen, które prowadzą do szczęścia: – 1. Żyj tu i teraz. Pogódź się z tym, że jutro jest wielką niewiadomą.2. Nie bój się popełniać błędów, ale pamiętaj, by się na nich uczyć i ich nie powtarzać.3. Zaakceptuj świat i samego siebie, drugiej szansy na życie nie będzie, więc szkoda złościć się na otrzymany los.4. Nawet jeśli kochasz kogoś, nie ingeruj w jego osobistą przestrzeń, by mógł pozostać sobą.5. Nie szukaj miłości za wszelką cenę, znajdzie cię sama.6. Rób rzeczy, które sprawiają ci przyjemność, a to pomoże znosić ci wykonywanie obowiązków, których nie lubisz.7. Wolność jest najwyższym dobrem człowieka.8. Nie bierz wszystkiego do siebie, nie buduj swego poczucia wartości na opiniach i ocenach osób trzecich.9. Pamiętaj o przemijalności rzeczy i nie szukaj szczęścia w przedmiotach, lecz w ludziach.10. Zrozum, że wiele problemów ma źródło w tobie – popracuj nad swą psychiką i duchowością, a część kłopotów rozwiąże się sama
 –
To najlepiej zaprojektowana przestrzeń publiczna w Polsce – Projekt skweru na poznańskim Chwaliszewie, z centralnym siedziskiem w kształcie okręgu, został uznany przez jury konkursu za architektoniczny majstersztyk, który spełnia kilka różnych funkcji.Ten podest jest wielofunkcyjny – może być też ławką lub tarasem. Zaprojektował go Paweł Grobelny, który jest też kuratorem wystaw i wykładowcą. Ławka w formie okręgu – wykonana z cortenu i drewna bangkirai – jest punktem centralnym zaprojektowanego skweru.Platforma umożliwia leżenie, organizowanie pikników – traktowanie tego miejsca jak przydomowego tarasu, ale w przestrzeni publicznej
Gdy wyjdzie się mentalnie poza ciasne bariery codzienności – To tak, jakby się stanęło przed wrotami do nowego świata, za którymi kryje się nieskończona przestrzeń
Warto wiedzieć co jestważne w naszym życiu – Przemyśl dokładnie swoje priorytety Pewnego dnia Profesor filozofii przybył na wykład z kilkoma rekwizytami.Swoje zajęcia rozpoczął od postawieniaprzed studentami zgromadzonymi  w klasiedużego szklanego słoika pustego w środku.Następnie zaczął wypełniać wnętrze słoikaprzyniesionymi ze sobą piłkami do golfa.Gdy nie był w stanie włożyć ani jednej piłki więcejzapytał się studentów, czy słoik jest już pełny?Oczywiście wszyscy zgodnie stwierdzili, że słoik jest pełny.W takim wypadku Profesor postanowił pokazać studentomdrobne kamyczki, które również przyniósł ze sobą,i które następnie zaczął pomału wsypywać do słoika.Profesor potrząsnął słoikiem delikatnie tak,by kamyczki równomiernie wypełniły puste miejsca pomiędzy piłeczkami do golfa."Czy teraz słoik też jest pełny?"-zapytał retorycznie Profesorna co wszyscy ponownie odpowiedzieli twierdząco "tak".Wtedy Profesor pokazał przyniesione ze sobąpudełko z piaskiem, który zaczął przesypywać do słoika.Oczywiście i w tym przypadku piasek wypełnił puste przestrzenie pomiędzy piłeczkami i kamykamii duża jego część także zmieścił się w słoiku.Profesor zapytał ponownie zebranych, czy słoik jest pełny i w tym przypadku, na co usłyszał jednogłośną odpowiedź: "tak".Na koniec Profesor postanowił zrobićdwie filiżanki kawy, które wlał następnie do słoika.Kawa oczywiście bez problemu zmieściła się w słoikurównomiernie wypełniając pustą przestrzeń w jego wnętrzu.Studenci zareagowali śmiechem."Panie i Panowie, może to i wydawać się zabawne ... - powiedział Profesor do śmiejących się studentów - ... ale ten słoik reprezentuje Państwa życie!Ponieważ nasze życie jest jak ten szklany słoik!Piłeczki golfowe reprezentują wszystkie ważne rzeczyw naszym życiu, tj: rodzina, dzieci, zdrowie, przyjaciele itd.a także nasze pasje i zainteresowania - te rzeczy,które zapełnią nasze życie nawet wtedygdybyśmy wszystko inne stracili i tylko to by nam pozostało. Drobne kamyczki to inne rzeczy, które też są poniekąd ważnetakie jak praca, dom, samochód itd.Piasek reprezentuje wszysko pozostałe poza tym, po prostu drobne sprawy.Jeżeli przesypalibyście Państwo do słoika w pierwszej kolejności tylko piasek, nie pozostałoby wystarczająco miejsca na piłeczki golfowe czy nawet kamyki.Tak samo jest i w naszym życiu!Jeżeli poświecamy czas i energię głownie na drobne sprawy,nigdy nie wygospodarujemy wystarczająco miejscana te rzeczy, które są tak na prawdę istotne.Zwracajmy więc więcej uwagi na te sprawy, które są ważne dla naszego szczęścia:pobawmy się z dziećmi,znajdźmy czas by zbadać się u lekarza,zaprośmy najbliższych gdzieś na obiad.Pamiętajmy, że i tak zawsze znajdzie się czasby posprzątać mieszkanie czy pozmywać naczynia.W pierwszej kolejności zajmujmy się w życiunaszymi prawdziwymi klejnotamirzeczami które są na prawdę ważnedla naszego ogólnego szczęścia.I te właśnie rzeczy powinny być dla nasnajwyższym priorytetem. Pozostałe rzeczy to tylko piasek!"Gdy Profesor skończył swój wywód, jeden ze studentów podniósł rękę i zapytał co zatem przedstawia piwo?Profesor uśmiechnął się i odpowiedział:"Piwo to piwo. Pokazuje, że niezależnie od tego jak wypełnione wydaje ci się twoje życie, zawsze znajdzie się w nim miejsce na piwo z przyjacielem."

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami – W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku. Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła. Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do Lidla. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze. Dalej za to stawali na trawnikach. Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, DO DIABŁA. Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” Lidlu rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku. Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Jezu, to krew czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? Chryste, gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty. Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. Kurwa, znowu twarde. Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „To się pierdol, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej. Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w Lidlu, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach. Jezu, jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. Pierdol się, pisowski reżimie
 –
Kocham przestrzeń –
Źródło: internet
Ludzie stojący na przystankuautobusowym w Szwecji –
Sztuka ożywiająca przestrzeń – Rzeźba na dworcu Mołodeczno na Białorusi
Nawet drzewa nie lubią,by ich sąsiedzi byli zbyt blisko –
Niektórzy zdaje się nie znają pojęcia "przestrzeń osobista" –

Te fałszywe plakaty z ogłoszeniami bez wątpienia urozmaicają przestrzeń publiczną o cenny element humorystyczny! (11 obrazków)

Mógłby jeździć karetą i stołować się w lepszych restauracjach, ale Prymas Polski stoi w kolejce do michy z jedzeniem jak inni – Szacun! Ja wiem, że to powinna być norma i w sumie to nic wielkiego, ale takie czasy, że warto odnotowywać wszystkie najmniejsze rzeczy, które budzą nadzieję, więc odnotowuję.Ten człowiek w szarej koszuli to Prymas Polski. A miejsce to tak zwany Big Kitchen w Taizé, czyli taka przestrzeń, gdzie młodzi ludzie z całego świata - po wspólnej ekumenicznej modlitwie - najpierw stają w kolejce po jedzenie, w międzyczasie sobie śpiewają, żartują, polewają wodą, potem dostają na plastikowej tacce i talerzykach prosty posiłek, żeby chwilę później usiąść gdzieś na ziemi albo ławeczce i razem zjeść posiłek.No więc Prymas nie jest nadęty, nie jest oderwany od rzeczywistości, nie traktuje władzy jak przywileju. Nie odgradza się od ludzi. Jest między ludźmi i dla ludzi. Jest pasterzem. Czyli tym, kim powinien być. Niby oczywiste, ale cieszy bardzo.PS: Jak tak na niego patrzę, jak cudnie stoi w kolejce, to mi się wydaje, że trzeba go zaprosić na Zupa na Plantach na wspólne jedzenie z bezdomnymi.
Pracownicy firmy Kurgo nie muszą zostawiać swoich czworonogów samych w domu. Mogą zabierać je ze sobą do biura, które zostało zaprojektowane z uwzględnieniem ich potrzeb – Kurgo zajmuje się produkcją akcesoriów dla psów.  Jak donosi portal fpiec.pl … „całkiem niedawno ta amerykańska firma postanowiła udowodnić, że naprawdę rozumie potrzeby właścicieli czworonogów, tworząc biuro, do którego można je zabrać. Przestrzeń wyposażono m.in. w specjalne kraniki do nalewania wody, miejsce rekreacyjne pokryte sztuczną trawą oraz kosze z zabawkami.Pracownicy mogą podczas przerwy wychodzić na spacery ze swoimi pupilami, a po każdym z nich skorzystać z prysznica przystosowanego oczywiście dla potrzeb psów. Dodatkowo firma dba o swoich podopiecznych (psów i ludzi) także po godzinach pracy, organizując specjalne spotkania integracyjne oraz tworząc bazę miejsc przyjaznych psom.– Oprócz tego, że psy zmniejszają poziom stresu pracowników, to na dodatek podnoszą naszą kreatywność. Od razu testują nasze produkty, a ich obecność często jest inspiracją dla nowych pomysłów – komentuje Kitter Spater, jeden z założycieli Kurgo”
56 lat temu, 12 kwietnia 1961 roku radziecki kosmonauta Jurij Gagarin wzniósł się w rakiecie Wostok 1 na orbitę okołoziemską.Był to pierwszy w dziejach ludzkości lot człowieka w przestrzeni kosmicznej –
Drogie dzieci, ta rozmazana przestrzeń przy krawędziach waszych smartfonów to rzeczywistość –