Nauczyciele mówią, z jakimi rodzicami najgorzej im się współpracuje (13 obrazków)

Pracuję w sektorze prywatnym. No i śpiewka jest taka sama. Przychodzi dzieciak tak chory, że aż pokłada się na ławce, glut do pasa, kaszel taki, że się wręcz dusi. W szkole na lekcjach nie był, bo "chory", ale na pytanie, czemu przyszedł na nasze zajęcia, skoro tak źle się czuje odpowiada: " bo mama powiedziała, że płaci za to i muszę iść". A potem te same maDki mają pretensje, gdy nagle 3/4 kadry idzie na zwolnienie, bo przecież mając dziennie zajęcia z kilkoma grupami, przewija się z 50 różnych wirusów, glutów, etc. I potem szok i pretensje do nas, że chorujemy...

Może nie moja historia ale cioci, która jest nauczycielem klas 1-3. Dziecko przyszło z dużą gorączką i prawdopodobnie podczas przechodzenia jelitówki, bo na lekcji potrafiło narobić pod siebie, a mamusia tylko przyjeżdżała na chwilę z ubraniami na przebranie byle tylko nie zabierać go do domu.

To ja napiszę w imieniu nauczycielki przedszkola. Duże przedszkole, nowy rok. Podział na grupy czyli młode, średnie i starsze. Z powodu nierównej ilości dzieci, powstała grupa łączona. Dzieci 3 letnie urodzone w trzech pierwszych miesiącach roku i 4 letnie które urodziły się bliżej końca roku.
Teraz akcja. Rodzice bulwersują się, że ich 4 letnie dzieci będą cofać się w rozwoju. Ale program nauczania wprowadzony jest oczywiście dla grupy średniej, a to najmłodsze mają gonić program. W ogóle, program nauczania w przedszkolu i cofanie się dzieci w rozwoju z powodu różnicy kilku miesięcy w wieku?

Mama prosiła, aby wycierać dziecku katar dłonią, bo dziecko ma uczulenie na chusteczki

Byłam wychowawczynią w prywatnej szkole podstawowej. Na początku roku szkolnego wszystkie zadecydowaliśmy, że 4 klasy nie jadą na wycieczkę kilkudniową, tylko na jednodniową. Wiedziałyśmy, że dzieciaki są specyficzne i chciałyśmy je „okiełznać” przed dłuższym wyjazdem. Na pierwszym zebraniu we wrześniu przekazaliśmy informację, że zielona szkoła będzie tylko jednodniowa i więcej informacji podamy w drugim semestrze. Pierwszy semestr przebiegł dość dobrze. Dzieciaki mnie bardzo polubiły i zaliczyliśmy kilka wyjść do kina czy do teatru. W drugim semestrze wysłałam maila do rodziców z prośbą o deklarację kto jedzie na zieloną szkołę. Dałam im całą rozpiskę co będziemy robić, gdzie jedziemy i na jak długo. I się zaczęło. Dzwoni do mnie matka dluuuugo po zakończeniu moich godzin pracy (odebrałam myśląc że coś poważnego się stało), mówiąc, że widziała maila i im się ta oferta nie podoba i że to w ogóle nie było robione w konsultacji z nimi (chyba według nich szkoła jest biurem podróży). Ja na to mówię że niestety, ale WSZYSTKIE klasy 4 tam jadą i miejsce nie podlega dyskusji. Rozłączyłam się mówiąc że nie mam czasu już rozmawiać bo zaczynają mi się zajęcia na uczelni. Dostałam kilkanaście maili i smsów w tej sprawie przez weekend. Moja odpowiedź oczywiście była negatywna. W jednym w tych maili był mail zbiorowy od rodziców, którego treść brzmiała mniej więcej w ten deseń, że oni się na tą wycieczkę nie zgadzają, że nie musimy jechać z innymi klasami i że ich dzieci to są „biedne covidowe dzieci które nie miały jak się zintegrować” (btw ta klasa zna się od przedszkola). Przez rodziców miałam parę rozmów z dyrekcją. Moja wice-dyrektor stanęła po mojej stronie. Dyro próbował mnie przekonać żebym posłuchała rodziców. Nie złamałam się i pojechaliśmy na tą jednodniową. Sporo osób z mojej klasy nie pojechało jako wyraz sprzeciwu. Ogólnie to cała sytuacja trwała prawie 2 miesiące. Zakończyła się po rozmowie na której matka nagabywała mnie, żeby pojechać gdzieś, bo dzieci wtedy się zintegrują. Powiedziałam jej, że szkoła to nie biuro podróży i jeżeli im się nie podoba to mogą zorganizować coś we własnym zakresie i pojechać z dziećmi

Takich rodziców tak naprawdę poznałam bardzo dużo, niestety. Najgorsze jest to, że przyprowadzają chore dziecko, faszerują przed żłobkiem syropkami, ale i tak po paru godzinach gorączka u dziecka. Na prośby o szybkie przybycie zawsze ten sam tekst: „ale jestem w pracy”. To praca ważniejsza niż chore dziecko?

Wychowawca kolonijny - mieliśmy zajęcia z robotyki i programowania. Jedno dziecko przydzieliliśmy do grupy bardziej zaawansowanej ze względu na wiek, ale okazało się, że bardzo słabo radzi sobie z obsługą komputera, więc kolejnego dnia przenieśliśmy go do początkującej. Matka przyszła z pretensjami i nie była w stanie przyjąć do wiadomości, że dziecko nie da rady z zadaniami. Programowanie było w Minecraft Education Edition i problem polegał na tym, że nawet nie potrafił się poruszać w grze w odróżnieniu od reszty grupy, co dopiero mówiąc o układaniu bloczków do programów. Tyle co szumu narobiła to szok
Komentarze
Pokaż komentarze