Oto największa solna pustynia świata. Zobacz zdjęcia człowieka, który samotnie pokonał jej "bezkresną biel" (15 obrazków)
Oto największa solna pustynia świata. Zobacz zdjęcia człowieka, który samotnie pokonał jej "bezkresną biel"

10 bilionów ton soli, - 40 stopni w nocy, milion gwiazd i milion myśli. Salar de Uyuni to miejsce pełne mistycyzmu, a przekonał się o tym Mateusz Waligóra.
Cisza na pustyni przeraża i fascynuje jednocześnie. (Fot. Mateusz Waligóra)

Widzisz tę górę na horyzoncie? To Tunupa. W dawnych czasach była kobietą, która poślubiła Kusku. Ten jednak opuścił ją, żeby żyć z inną. Z Kusiną. Tunupa, karmiąc ich dziecię piersią, pełna cierpienia zaczęła płakać. Jej łzy zmieszane z mlekiem wypełniły to miejsce, tworząc wielką pustynię – Salar. – Proste, prawda? – stwierdza Alfredo, Boliwijczyk, który od 26 lat mieszka na Isla Incahuasi, pośrodku największej solnej pustyni świata.
W czasie marszu warstwa soli pod naporem kół trzeszczy aż miło. (Fot. Mateusz Waligóra)

Dla niego, podobnie jak dla jego rodaków, rdzennych mieszkańców okolicznych wiosek z plemienia Ajmarów, miejsce to zawsze będzie nosiło nazwę Salar de Tunupa. Pełne mistycyzmu z pogranicza legend i tradycyjnych wierzeń nikogo nie pozostawia obojętnym. Mnie również nie. Dlatego jestem tu po raz drugi.

Gdy poprzedniego dnia opuszczałem niewielką wioskę Llica, mieszkańcy wychodzili na progi swych skromnych domostw zwabieni egzotycznym widokiem gringo ciągnącego za sobą wózek. Dla nich było niepojęte, że ktoś z własnej woli chce przejść pieszo Salar de Uyuni.
Pierwsze promienie słońca ułatwiają opuszczenie ciepłego puchowego śpiwora.

Dla mnie był to początek kolejnej przygody, która miała się zakończyć niemal 170 km i około 10 dni później we wsi Colchani. Cel? Samotne przejście największej solnej pustyni świata. Z całym bagażem ciągniętym za sobą, bez pomocy kogokolwiek. Po co? Dla mnie liczyła się wizja bezkresnej bieli soli spotykającej się na horyzoncie z niewiarygodnym błękitem nieba. Tylko tyle? Aż tyle!
Specjalnie przygotowany wózek pozwalał na transport ekwipunku i wody.

Wiatr
Poranne słońce pozwala mi rozgrzać skostniałe dłonie i rozpalić kuchenkę. Dopiero po pierwszych łykach słodkiej herbaty odważam się rozpiąć zamek śpiwora. Noc była zimna, tropik pokrył szron. Po kilku łyżkach musli z mlekiem zakładam na stopy zamarznięte buty i pakuję cały ekwipunek.
Kaktusy na wyspie Incahuasi podziwiają Drogę Mleczną od tysiąca lat.

Mam ze sobą ciepły puchowy śpiwór, który zapewnia mi komfort w temperaturach spadających do –40 stopni Celsjusza, namiot odporny na huraganowe podmuchy wiatru, trochę jedzenia i sześć 10-litrowych worków wypełnionych wodą. Na boliwijskim Salar de Uyuni nie ma możliwości zaczerpnięcia jej z jakiegokolwiek źródła.
Z tego też powodu całość bagażu ciągnę na specjalnie przygotowanym wózku. Jego koła są wyposażone w bardzo szerokie opony – dokładnie te same, na których udało mi się przejechać szlak Canning Stock Route w Australii Zachodniej, prawdopodobnie najtrudniejszą drogę wytyczoną na ziemi.
Komentarze
Pokaż komentarze