[demot]
i w celu skrócenia jej cierpienia, ale robią to z własnego egoizmu (zapewne robiąc to podświadomie i właśnie dlatego należy im uświadomić prawdę, która kryje się za tym "honorowym samobójstwem").Kończąc, chciałbym jeszcze raz zaznaczyć, że nie ma cierpienia bezsensownego. Gdyby ludzie potrafili wyciągać w nioski z cierpienia, byłoby go mniej. Heh napisałem swoją wypowiedź i okazała się ze mi ucięło ponad połowę i niestety część poza pierwszym postem pisałem już jako coś odtwórczego. Mam nadzieję, że nic nie pominąłem z oryginalnej wypowiedzi, którą starałem się napisać jak najbardziej rzeczowo. Niestety odtwórcze pisanie to już nie to samo co pierwsza wersja :/f
[demot]
że rodzice pracowali, trzeba było odejść od komputera i pójść nakarmić, posiedzieć, przypilnować (zdarzało się, że wstawał i sam wychodził z domu, choć ledwo trzymał się na nogach). Pamiętam jaką karą była dla mnie każda kolejka, gdy to ja musiałem iść do niego. Najwięcej opiekował się nim mój ojciec, który mim, że często wracał do domu o 5-6 to zawsze, gdy było trzeba to rzucał wszystko i szedł, czy to nakarmić, posiedzieć, zmienić worek, umyć. Z czasem, gdy mu się pogorszyło trafił do szpitala (już do końca). I znowu trzeba było chodzić do niego i się nim zajmować: nakarmić (jadł powoli, często dopiero z którymś razem) bo pielęgniarki nie miały możliwości siedzieć przy jednym pacjencie niewiadomo ile. I tu znowu każda kolejna kolejka, gdy trzeba było jechać (to już nie był dom, tu trzeba było jeszcze dojechać), przyjmowana była z wyrzutami, jako kara. Dopiero teraz, 2 lata po pogrzebie, dociera (bo cały czas jeszcze nie przyjąłem tego do pełnej świadomości), że ważniejszy dla mnie był komputer, moje przyjemności niż drugi człowiek. Że nie potrafiłem zrezygnować z jakiś głupstw, że pomoc (coś co powinno być czymś naturalnym) traktowałem jak karę, coś niesprawiedliwego. Dopiero teraz dociera do mnie bezsens mojego dotychczasowego życia. Zaczynam dostrzegać swój egoizm już nie tylko w tej jednej konkretnej sytuacji. ale w innych aspektach swojego dotychczasowego życia. Teraz dopiero zaczyna widzieć jakim egoistą i hipokrytą byłem, gdy krytykowałem rodziców, którzy nie poświęcają czasu swoim dzieciom, gdy w tym samym czasie sam nie potrafiłem zrezygnować z komputera i pobawić się z młodszym bratem (7 lat). Dociera do mnie, że dla swej wygody nie potrafiłem poświęcić się dla innych, znosząc pewne niewygody, jak choćby gdy brat chce się bawić, a ja mu odmawiam, nie z braku czasu, ale tylko i wyłącznie dlatego, że coś-ze względu, na "trochę" lat różnicy między nami, co dla niego jest fajne dla mnie jest porostu nudne. Zaczynam widzieć, ile to się napsioczyłem, starając się zrzucić jakąś robotę na brata (bliźniaka, nie tego młodszego) choć sam nie miałem nic do roboty. Mówiąc szczerze nie mam pojęcia, kiedy z tego wszystkiego zdałbym sobie sprawę i czy w ogóle zacząłbym się nad tym wszystkim zastanawiać, gdyby nie to cierpienie jakie dotknęło dziadków i wszystko co z niego wynikało. Także, dla mnie, z mojego punktu widzenia, nie ma czegoś takiego jak bezsensowne cierpienie. Każde cierpienie niesie jakąś naukę. Trzeba tylko chcieć ją odkryć, trzeba z pokorą przyjąć a nie odtrącić cierpienie. Nawet w tym twoim "bezsensownym i bestialskim" cierpieniu kryje się jakaś nauka. Czy to właśnie dla bliskich, by poznali, że to drugi człowiek jest tym czymś, co powinno w życiu absorbować najwięcej uwagi. Czy to tak jak w moim przypadku, ma służyć odkryciu u innych osób swoich wad. Dla mnie. świadome przyjęcie cierpienia jest wyrazem największej miłości do bliskich, gdy świadomie godzimy się znieść ból, by stało się ono nauką dla bliskich. Odrzucenie cierpienia jest wyrazem egoizmu, tchórzostwa, bo swoją wygodę stawiasz nad dobro innych. Poza tym, pewnie dla większości osób mających bliską osobę, która umiera w cierpieniach, największym bólem nie jest cierpienie bliskiej osoby ale (tak jak to było w moim przypadku) rezygnacja z dotychczasowego życia, poświęcenie "swojego" czasu. Dodam, że ze swojego doświadczenia (które tu opisałem) mogę powiedzieć, że w moim przypadku, z rodziny większość narzekała, że musi poświęcić czas, bo coś tam. Słyszałem jak mama narzekała, że dlaczego my mamy się nim zajmować, dlaczego stryja z rodziną (mieszkał 400m dalej) nie przyjdzie, nie zajmie się swoim ojcem. Ciotka z kolei (mieszkam w domu wielorodzinnym) też jakoś specjalnie nie zajmowała się dziadkiem (a jej ojcem), a była głównym propagatorem myśli o oddaniu dziadka do hospicjum. Także mogę się założyć, że życzliwi bliscy, którzy akceptują decyzję o "honorowym samobójstwie" (czy to do niego namawiają) tak naprawdę nie robią tego z miłości do bliskiej osoby i
[demot]
dalszej perspektywy. Nie chodzi mi, żeby zachowywać świadomość aż do ostatniej chwili. Chodzi mi o świadome przyjęcie śmierci, o maksymalne wykorzystanie tego czasu, który nam pozostał. Nigdy nie wiesz, czy w tym całym "otumanieniu", które towarzyszy śmierci, nie trafisz na chwilowy przebłysk świadomości. Nie można z góry zakładać czegoś jako pewnik, gdy nie ma się żadnej pewności. W democie wspomniane jest, że nowotwór się rozwija, że dziewczyna podjęła taką a nie inną decyzję, co oznacza, że cały czas jest świadoma, a decyzja o samobójstwie wynika wyłącznie ze strachu. Możesz napisać, że świadomość potrzebna jest do podjęcia decyzji o zakończeniu życia, co niewątpliwie musi oznaczać, że osoba umiera cały czas posiadając świadomość tego co się dzieje. Ale należy tu zaznaczyć, że świadomi rezygnuje z dalszego świadomego życia, pozbawia się możliwości świadomej refleksji nad swym kończącym się życiem. Nie możesz być nigdy pewien, że wszystko załatwiłeś, że wszytko dopiąłeś. Trzeba do końca brnąć przez swoje życie, by niczego nie pozostawiać przypadkowi. Poza tym, z każdego cierpienia można wyciągnąć jakąś naukę. Nie ma cierpienia, z którego nie płynie żadna nauka. Problemem jest to, czy chcemy tą naukę poznać, czy człowiek jest gotowy na poświęcenie, aby poznać nieznaną mu dotąd mądrość. Przykładowo: możesz dziecku mówić, żeby nie bawiło się zapałkami, ale dopóki się nie sparzy nic sobie nie zrobi z twoich zakazów; ojciec alkoholik bił cię gdy byłeś dzieckiem-uczysz się, że alkohol wcale nie jest taki fajny jak to promują media (tu pojawia się problem, bo ludzie nie chcą zrozumieć, że nawet w takich chwilach można się czegoś nauczyć, stąd z patologii rodzą się nowe patologie). Możesz gonić za pieniędzmi aż do czasu gdy wszystko stracisz i zrozumiesz, że są w życiu rzeczy ważniejsze. Gdy tracisz kogoś bliskiego np. przez morderstwo, poznajesz ból jaki towarzyszy śmierci bliskiej osoby i jeżeli wyciągniesz z tego dobrą naukę, nigdy nie będziesz nikomu życzył śmierci-tu znowu ludzie mimo, że doświadczyli czegoś takiego, są gotowi to samo robić innym, bo nie wyciągnęli żadnych wniosków z cierpienia jakie ich spotkało. II wojna światowa-ludzie nie wyciągnęli wniosków płynących z tego, że pycha, wywyższanie się ponad innych prowadzi do największych okropności, czego skutki widzimy obecnie, gdy jedni poniżają drugich, czy starają się na siłę narzucić innym swoje zdanie. Nawet z twojego bestialskiego i bezsensownego cierpienia bez świadomości może płynąć jakaś nauka. Może nie tyle dla osoby cierpiącej ale przez cierpienie danej osoby dla wszystkich, którzy się z nią zetkną. Widząc takiego człowieka, masz się zatrzymać w swoim wyścigu szczurów, otworzyć się na innych ludzi, zdać sobie sprawę, że każde życie kiedyś się kończy, masz nauczyć się żyć z tą świadomością i żyć tak, by nie zostawiać nic na ostatnią chwilę. Masz poznać, że to druga osoba jest najważniejszą rzeczą na świecie, masz się nauczyć rezygnować z swoich przyjemności na rzecz drugiego człowieka. Z bezbolesnego odejścia niczego się nie nauczysz, świat nie będzie lepszy. Gdybyśmy potrafili wyciągać naukę z cierpienia innych, nie byłoby tyle cierpienia, bo człowiek by wszystko umiał, potrafiłby żyć tak, by uniknąć cierpienia. Cierpienie musi być, dopóki człowiek nie wyciągnie ostatecznej nauki jaka przychodzi wraz z cierpieniem. Żeby nie być gołosłownym, że niby teoria rożni się od praktyki, że pisać łatwo gorzej działać, wspomnę, że to nie są jakieś bajeczki. Sam tego doświadczyłem i dopiero teraz zdaję sobie sprawę jaka nauka płynęła z cierpienia: niedawno zmarli mi dziadkowie (oboje w odstępie miesiąca). Babcia odeszła będąc w pełni świadoma, nawet nie zdając sobie do końca sprawy, że umiera. Dziadek męczył się na nowotwór jelita, miał robioną stomię. Pod koniec zaczął tracić kontakt z rzeczywistością, majaczyć. Był w szpitalu parę razy ale go wypisywali bo nie można było nic więcej zrobić. W związku z tym musiał leżeć domu. Trzeba było się nim zaopiekować, a z racji, że
[demot]
Kiedyś już z kimś pisałem na ten temat i niestety ale nie chce mi się pisać wszystkiego od początku więc wspomogę się skopiowaniem tamtych komentarzy (wypowiedzi mogą wydac się dziwne bo byly odpowiedziami napytani, których tu nie wklejam (adres tamtego demota:http://demotywatory.pl/4401485) : "Stary, każdy myślący człowiek wie, ze to nie jest główna zasada katolików" Oj żebyś się nie zdziwił. Tak samo jak każdy myślący człowiek wie, że były niemieckie a nie polskie obozy zagłady, co to UPA i co zrobiło, że nie każdy ksiądz to pedofil... Można by tu dołożyć jeszcze argument, że każdy myślący wie, że wszystko to co się mówi o inkwizycji jest nieprawdą, że należy rozróżnić ofiary inkwizycji od ofiar protestantów (których było więcej)-nie chcę bronić Kościoła, a przynajmniej wybielać jego historii, ale chciałbym, aby podczas swojej walki z "ciemnym Kościołem" oświeceni i wolni ateiści stosowali rzetelne argumenty a nie grali ludziom na emocjach poprzez małe nieścisłości, o których z czasem zapomina się że są nieścisłościami. Wracając do twojego pytania.Dla mnie, dla osoby wierzącej, życie jest jedną z najwyższych z ziemskich wartości (nie powiem, że najwyższą, bo wola przeżycia nie może upoważniać nas do różnego rodzaju wykroczeń), o którą należy walczyć i nie wolno dobrowolnie z byle jakiego powodu go odbierać (ani sobie ani innym). Dla mnie nawet cierpienie, towarzyszące śmierci ma sens. Pozwala na oderwanie się od rzeczywistości (wiem, trochę dziwnie to brzmi, ale porównaj to z współczesną pogonią za dobrami materialnymi i postaraj się w ten sposób zrozumieć to stwierdzenie) i umożliwia dogłębne przeanalizowanie swojego życia i dobre jego zakończenie. Wyobraź sobie, ile złego, niezakończonych spraw czy waśni pozostawiałby człowiek, gdyby śmierć przychodziła bez ostrzeżenia, bez bólu. Teraz do tego się dąży, żeby nawet nie mieć świadomości, że się umiera. W takiej sytuacji człowiek nie przykłada należytej uwagi do tego, aby dobrze odejść z tego świata. Jeżeli patrzysz na to cierpienie jako na jakiś kłopot/problem, to nie dziw się, że zostawisz dzieciom jakichś "życzliwych" sąsiadów czy coś w tym stylu. Cierpienie powinno być przyjęte z pokorą a co więcej wykorzystane (jak to wcześniej powiedziałem) do oderwania się od świata i dogłębnej analizy życia. Poza tym, dla mnie, dla osoby wierzącej to, że Bóg pozwala na cierpienie, musi mieć jakiś sens, Czy to jak już wspomniałem, ma nam umożliwić dobre zakończenie ziemskiego życia, czy ma nam pozwolić na uznanie własnej grzeszności i okazanie skruchy (co poniekąd łączy się z pierwszym punktem, czyli z pogodzeniem się z innymi). Jeżeli miałbym patrzeć na te sprawy z perspektywy, że człowiek jest wynikiem przypadku, a wszystko cyklicznie rodzi się na nowo i ginie, a po śmierci nie ma już żadnej świadomości, to musiałbym ci przyznać rację, że nie ma sensu się męczyć, ale w takim przypadku należałoby zadać sobie pytanie, co powstrzymuje ludzi nad dalszym ułatwianiem sobie życia: "eutanazji" wszystkich zbędnych czy szkodliwych ludzi (bezdomnych, chorych czy to mniej inteligentnych). Jeśli nie ma nic więcej poza ziemskim życiem, to co powstrzymuje "tych lepszych" przed wykorzystaniem "tych słabszych". Jeżeli nic nie ma, to dlaczego człowiek miałby mieć jakiekolwiek wyrzuty? Dlaczego miałoby ci być zal takeigo człowieka? Dlaczego w ogóle zabicie innego jest czymś negatywnym? Powinno być zwyczajną walką o dominację w otoczeniu i tyle. Jakoś naprawdę nie potrafię wyobrazić sobie sensu istnienia wielu praw obecnie funkcjonujących, gdyby nie miały one podbudowy religijnej, nadającej niektórym rzeczom wartości nadrzędne i niezbywalne. Jakby całkowicie wyeliminować z życia sacrum i przyjmując, że życie to przypadek w historii wszechświata, niektóre wartości, które obecnie nawet ateiści uznają za podstawowe i niemożliwe do zaprzeczenia musiałyby przestać istnieć bo nie miałyby żadnej podstawy do istnienia. "O jakim świadomym przeżywaniu śmierci mówimy (...)" Spróbuj spojrzeć na wszystko z trochę da
[demot]
Mógłby ktoś podać gdzie wykonano to zdjęcie? Pytam tak z ciekawości. Pierwszym wrażeniem po przeczytaniu tego ogłoszenia było zwrócenie uwagi na napis "Ks. PROBOSZCZ", który jest jakiś taki nienaturalny (po pierwsze za blisko krawędzi, po drugie jakby zbyt prosty, że tak powiem (chodzi o to, że środek kartki jest wypukły i cały tekst jest tak z deka ukośny a tego fragmentu jakby to nie dotyczyło, po trzecie wydaje się jakby był wstawiony). Jeśli to prawda to nawet jeśli cały tekst jest prawdziwy to ten demot ośmiesza autora.
[demot]
Nie można od razu zakładać, że finansowanie Kościoła z pieniędzy publicznych jest złe. Jak już chcecie tak ucinać dotacje, to najlepiej zakazać finansowania jakiejkolwiek działalności z finansów państwa. Tak jak pisałem w pierwszym poście, trzeba przemyśleć zasady, jakimi kieruje się dana grupa, i co chce wprowadzić w społeczeństwie. Jeśli byłoby to coś dobrego, to dlaczego nie miałoby to otrzymać wsparcia ze strony państwa? Skoro jest to dobre, to państwu powinno zależeć na wprowadzeniu tego. Jeżeli chcecie zakazu finansowania Kościoła, to najpierw musicie wykazać szkodliwość tego finansowania, np. że Kościół szerzy zepsucie. To tak jakby w państwie, w którym od wieków popierane były samosądy, jako forma obrony, pojawiła się mała grupa wierzących, którzy uznawaliby, że samosądy jednak dobre nie są i zajmowaliby się głoszeniem tej tezy. Zastanówcie się, czy państwo powinno wesprzeć taką grupę z racji, że to co głosi i co chce wprowadzić jest dobre, czy powinna odciąć się od jakiekolwiek pomocy finansowej, bo grupa sama powinna się utrzymać?
[demot]
Taki wywód na początek: pytasz bo nie wiesz czy pytasz by się pośmiać? Jeśli pytasz, bo nie wiesz, to nie miałbyś nic przeciwko, żeby twoje dziecko od najmłodszych lata oglądało pornografię? Jeśli jednak miałbyś coś przeciw to czemu pytasz? Wracając do pytania: -rozwój egoizmu (moje potrzeby są najważniejsze a sposób ich zaspokojenia jest nieważny), -uprzedmiotowienie drugiego człowieka a zwłaszcza kobiet i dziewczyn, które to stają się zwykłym narzędziem do zaspakajania naszych potrzeb, -wypaczenie pojęcia miłości i sprowadzenie jej do poziomu tylko i wyłącznie doznań cielesnych, -zniszczenie godności ludzkiej poprzez zezwierzęcenie (przewaga roli instynktów nad świadomymi decyzjami w odniesieniu do innych), -ranienie innych (zwłaszcza kobiet) poprzez budowanie złudnego poczucia miłości-kobiety są bardziej wrażliwe jak wiesz, bądź (nie daj Bóg gwałt) -krzywdzenie innych poprzez wciąganie ich w swój nałóg i wypaczanie ich światopoglądu (najgorsze gdy nasze działania odbijają się na dzieciach), -po zrozumieniu swego błędnego życia człowiek traci poczucie swojej wartości (wstyd i odraza do siebie za to co zrobił).
[demot]
Taki wywód na początek: pytasz bo nie wiesz czy pytasz by się pośmiać? Jeśli pytasz, bo nie wiesz, to nie miałbyś nic przeciwko, żeby twoje dziecko od najmłodszych lata oglądało pornografię? Jeśli jednak miałbyś coś przeciw to czemu pytasz? Wracając do pytania: -rozwój egoizmu (moje potrzeby są najważniejsze a sposób ich zaspokojenia jest nieważny), -uprzedmiotowienie drugiego człowieka a zwłaszcza kobiet i dziewczyn, które to stają się zwykłym narzędziem do zaspakajania naszych potrzeb, -wypaczenie pojęcia miłości i sprowadzenie jej do poziomu tylko i wyłącznie doznań cielesnych, -zniszczenie godności ludzkiej poprzez zezwierzęcenie (przewaga roli instynktów nad świadomymi decyzjami w odniesieniu do innych), -ranienie innych (zwłaszcza kobiet) poprzez budowanie złudnego poczucia miłości-kobiety są bardziej wrażliwe jak wiesz, bądź (nie daj Bóg gwałt) -krzywdzenie innych poprzez wciąganie ich w swój nałóg i wypaczanie ich światopoglądu (najgorsze gdy nasze działania odbijają się na dzieciach), -po zrozumieniu swego błędnego życia człowiek traci poczucie swojej wartości (wstyd i odraza do siebie za to co zrobił).
[demot]
Może dla ciebie jeden pornol nic nie znaczy bo masz dobrą psychikę czy coś, ale dla wieli jeden pornol może być tym jednym krokiem za daleko. Poza tym, jak piszesz, cały internet przesiąka seksem. Jak dla mnie to jest wielka porażka ludzkości, że pozwolili aby coś takiego było tak łatwo dostępne. To, że już jest tego pełno, nie może być przyzwoleniem na jeszcze większe propagowania tego ohydztwa bo w ten sposób wpadniemy w błędne koło. Jeżeli zaczniemy dawać przyzwolenie na małe grzeszki traktując je jako coś normalnego to potem nie dziwmy się, że społeczeństwo zaczyna uznawać homoseksualizm za coś normalnego, że powściągliwość seksualna jest oznaką największego ciemnogrodu, piepeprzenie się po kątach z przypadkowymi dziewczynami jest wyznacznikiem męskości. Weź się głębiej nad tym zastanów. Czy to, że na ulicach pełno jest bilbordów z półnagimi kobietami daje nam przyzwolenie to postawienia takiego bilbordu na wprost okien szkoły? W takiej sytuacji też nie widziałbyś nic złego bo i tak jest tego pełno? Postaraj się popatrzeć na to z szerszej perspektywy i poszukaj prawdziwych skutków, jakie mogą pociągnąć za sobą takie zachowania. Dobra, walić co sobie ludzie pomyślą ale napisze to: wiesz z czego wynika moja wrogość do tego typu zachować i to obojętnie w jakim stopniu propagowania pornografii? Wynika to z tego, że może nie tyle sam wpadłem w jej sidła (bo to jeszcze nie musi oznaczać wrogości a wręcz przeciwnie, może wpłynąć na chęć głoszenia, że jest niczym złym) ale z tego, że (dzięki Bogu) zrozumiałem, czym ona jest w rzeczywistości i co robi z człowiekiem. Można powiedzieć, że zrozumiałem prawdę o niej i dostrzegłem jej prawdziwe oblicze, czego niestety większość nie jest w stanie zrobić i żyje w przekonaniu, że nie jest to nic złego a wręcz przeciwnie-obecnie zaczyna się wmawiać, że jest to nawet dobre, że pomaga rozładować napięcie czy jeszcze coś innego. Po prostu nie chcę, aby kogoś innego, nawet w lekkim stopniu spotkało to co mnie spotkało. Możesz mówić, że jestem jakiś przewrażliwiony, że jeden pornos na ruski rok nic nie zmieni, ale uwierz mi, że zmieni. Zresztą nie możesz zakładać, że w każdym przypadku skończy się to na jednym pornosie a nie, że stanie się to początkiem czyjegoś upadku. Sam tego doświadczyłem ostatnio: staram się skończyć z tym, ale pod jakąś galerią, o naturalnych dziewczynach czy coś, ktoś tak samo jak tu podał dane dziewczyny, i się zaczęło od nowa-tylko popatrzę bo ładne ma zdjęcie, a jeszcze jedno zdjęcie... itd. Jeżeli nie widzisz w tym nic złego to szczerze radzę ci, zastanów się nad sobą zanim nie będzie za późno bo potem jest coraz ciężej z tym skończyć, a uwierz mi, że człowiek jak się w to w pląta, nie chce dopuścić do siebie myśli, że to jednak może być czymś złym, a niestety w zrozumieniu tego nie pomaga współczesne propagowanie :luźnego: życia i wszystkiego co z nim est związane,
[demot]
Nie uogólniajcie wszystkiego. Nie jest złem to, że ktoś narzuca swoje poglądy. Wszystko zależy od tego co to są za poglądy. Od tego trzeba wyjść: od oceny zasad, jakie wprowadzić chce dana grupa. Jeśli jakaś grupa (5% społeczeństwa) będzie domagać się zakazu prostytucji, to automatycznie ją zrównacie z ziemią, bo stara się narzucić swoje własne poglądy reszcie społeczeństwa? Czy raczej wypadałoby się zastanowić, czy proponowane postulaty nie są jednak słuszne zamiast odgórnie czuć wrogość do wszystkiego, co zamierza "ingerować" w wasze poglądy? Podajcie listę poglądów, postulatów, których wprowadzenia domaga się Kościół, a które to w tak rażący sposób godzą w waszą wolność, że jesteście gotowi obrzucić g**** innych. Prosiłbym jednak o trochę zdrowego rozsądku i o rozróżnienie postulatów Kościoła od postulatów pojedynczych osób (mam wrażenie, że często agresja wywołana wyrażeniem swoich osobistych poglądów, nie mających nic wspólnego z poglądami Kościoła, błędnie przypisywana jest właśnie jako oficjalne stanowisko Kościoła). Także czekam, na przykłady, wprowadzenia jakich dewiacji domaga się Kościół i które to napełniają was taką niepohamowaną odrazą i nienawiścią.
[demot]
Noż ..... Poziom zepsucia ludzi w Polsce niebezpiecznie się zwiększa. Weź usuń komentarz czy coś-nie promuj pornografii. Tu wchodzą dzieci! Zresztą nawet gdyby nie było tu dzieci to nie widzisz niczego złego w promowaniu pornografii? Podasz imię, nazwisko, człowiek się zainteresuje (tylko popatrzę) a potem ma zrujnowane całe życie. Czy wy ludzie naprawdę nie widzicie nic złego w tym co robicie? Już któryś raz spotykam się z podawaniem danych gwiazd porno. Jeżeli znacie gwiazdy z imienia i z nazwiska to znak, że trzeba się leczyć. Nie musicie zarażać swoim nałogiem i swoją chorobą innych!
[demot]
Jakby można było podać jakiś opis całej sytuacji czy coś, co za papier miał podpisać, kto go napisał, w jakiej sytuacji straż miejska ich zgarnęła czy coś, bo tak to filmik jest trochę taki jednostronny. Nie twierdzę, że straż jest niewinna ale chciałbym znać całe okoliczności bo dla mnie trochę dziwne jest, by bez powodu widząc, że są nagrywani mieli coś takiego robić. Widziałem już kilka filmików na necie, gdzie to niby zła policja wykręca kolesiowi rękę czy daje mu gazem po twarzy-problem w tym, że nie stosował się do poleceń funkcjonariuszy, ale tego nikt nie bierze pod uwagę. Dlatego jeszcze raz prosiłbym o jakieś informacje o całym zajściu.
[demot]
Jakby można było podać jakiś opis całej sytuacji czy coś, co za papier miał podpisać, kto go napisał, w jakiej sytuacji straż miejska ich zgarnęła czy coś, bo tak to filmik jest trochę taki jednostronny. Nie twierdzę, że straż jest niewinna ale chciałbym znać całe okoliczności bo dla mnie trochę dziwne jest, by bez powodu widząc, że są nagrywani mieli coś takiego robić. Widziałem już kilka filmików na necie, gdzie to niby zła policja wykręca kolesiowi rękę czy daje mu gazem po twarzy-problem w tym, że nie stosował się do poleceń funkcjonariuszy, ale tego nikt nie bierze pod uwagę. Dlatego jeszcze raz prosiłbym o jakieś informacje o całym zajściu.
[demot]
A kto ci powiedział, że muzyka "przedstawiona" na drugim obrazku jest chrześcijańska? To że nie ma jasnego i wyraźnego stanowiska w tej kwestii (czyli takiego, żeby wszystkie media o tym trąbiły jaki to Kościół jest zły bo czegoś tam zakazuje) to nie znaczy, że Kościół to popiera. Już na podstawie samej nauki Kościoła możesz zrozumieć co jest przez Kościół popierane a co nie. Nie potrzebne jest tu jakieś wyraźne akcentowanie czegoś o czym każdy powienien wiedzieć. Jeśli Kościół potępia szerzenie zepsucia przez propagowanie nagości, erotyki, wulgaryzmów to chyba każdy domyśli się, że taka muzyka nie jest popierana przez Kościół,
[demot]
Także mogę się założyć, że życzliwi bliscy, którzy akceptują decyzję o "honorowym samobójstwie" (czy to do niego namawiają) tak naprawdę nie robią tego z miłości do bliskiej osoby i w celu skrócenia jej cierpienia, ale robią to z własnego egoizmu (zapewne robiąc to podświadomie i właśnie dlatego należy im uświadomić prawdę, która kryje się za tym "honorowym samobójstwem").Kończąc, chciałbym jeszcze raz zaznaczyć, że nie ma cierpienia bezsensownego. Gdyby ludzie potrafili wyciągać w nioski z cierpienia, byłoby go mniej.
Heh napisałem swoją wypowiedź i okazała się ze mi ucięło ponad połowę i niestety część poza pierwszym postem pisałem już jako coś odtwórczego. Mam nadzieję, że nic nie pominąłem z oryginalnej wypowiedzi, którą starałem się napisać jak najbardziej rzeczowo. Niestety odtwórcze pisanie to już nie to samo co pierwsza wersja :/
[demot]
zrobić. W związku z tym musiał leżeć domu. Trzeba było się nim zaopiekować, a z racji, że rodzice pracowali, trzeba było odejść od komputera i pójść nakarmić, posiedzieć, przypilnować (zdarzało się, że wstawał i sam wychodził z domu, choć ledwo trzymał się na nogach). Pamiętam jaką karą była dla mnie każda kolejka, gdy to ja musiałem iść do niego. Najwięcej opiekował się nim mój ojciec, który mim, że często wracał do domu o 5-6 to zawsze, gdy było trzeba to rzucał wszystko i szedł, czy to nakarmić, posiedzieć, zmienić worek, umyć. Z czasem, gdy mu się pogorszyło trafił do szpitala (już do końca). I znowu trzeba było chodzić do niego i się nim zajmować: nakarmić (jadł powoli, często dopiero z którymś razem) bo pielęgniarki nie miały możliwości siedzieć przy jednym pacjencie niewiadomo ile. I tu znowu każda kolejna kolejka, gdy trzeba było jechać (to już nie był dom, tu trzeba było jeszcze dojechać), przyjmowana była z wyrzutami, jako kara. Dopiero teraz, 2 lata po pogrzebie, dociera (bo cały czas jeszcze nie przyjąłem tego do pełnej świadomości), że ważniejszy dla mnie był komputer, moje przyjemności niż drugi człowiek. Że nie potrafiłem zrezygnować z jakiś głupstw, że pomoc (coś co powinno być czymś naturalnym) traktowałem jak karę, coś niesprawiedliwego. Dopiero teraz dociera do mnie bezsens mojego dotychczasowego życia. Zaczynam dostrzegać swój egoizm już nie tylko w tej jednej konkretnej sytuacji. ale w innych aspektach swojego dotychczasowego życia. Teraz dopiero zaczyna widzieć jakim egoistą i hipokrytą byłem, gdy krytykowałem rodziców, którzy nie poświęcają czasu swoim dzieciom, gdy w tym samym czasie sam nie potrafiłem zrezygnować z komputera i pobawić się z młodszym bratem (7 lat). Dociera do mnie, że dla swej wygody nie potrafiłem poświęcić się dla innych, znosząc pewne niewygody, jak choćby gdy brat chce się bawić, a ja mu odmawiam, nie z braku czasu, ale tylko i wyłącznie dlatego, że coś-ze względu, na "trochę" lat różnicy między nami, co dla niego jest fajne dla mnie jest porostu nudne. Zaczynam widzieć, ile to się napsioczyłem, starając się zrzucić jakąś robotę na brata (bliźniaka, nie tego młodszego) choć sam nie miałem nic do roboty. Mówiąc szczerze nie mam pojęcia, kiedy z tego wszystkiego zdałbym sobie sprawę i czy w ogóle zacząłbym się nad tym wszystkim zastanawiać, gdyby nie to cierpienie jakie dotknęło dziadków i wszystko co z niego wynikało. Także, dla mnie, z mojego punktu widzenia, nie ma czegoś takiego jak bezsensowne cierpienie. Każde cierpienie niesie jakąś naukę. Trzeba tylko chcieć ją odkryć, trzeba z pokorą przyjąć a nie odtrącić cierpienie. Nawet w tym twoim "bezsensownym i bestialskim" cierpieniu kryje się jakaś nauka. Czy to właśnie dla bliskich, by poznali, że to drugi człowiek jest tym czymś, co powinno w życiu absorbować najwięcej uwagi. Czy to tak jak w moim przypadku, ma służyć odkryciu u innych osób swoich wad. Dla mnie. świadome przyjęcie cierpienia jest wyrazem największej miłości do bliskich, gdy świadomie godzimy się znieść ból, by stało się ono nauką dla bliskich. Odrzucenie cierpienia jest wyrazem egoizmu, tchórzostwa, bo swoją wygodę stawiasz nad dobro innych. Poza tym, pewnie dla większości osób mających bliską osobę, która umiera w cierpieniach, największym bólem nie jest cierpienie bliskiej osoby ale (tak jak to było w moim przypadku) rezygnacja z dotychczasowego życia, poświęcenie "swojego" czasu. Dodam, że ze swojego doświadczenia (które tu opisałem) mogę powiedzieć, że w moim przypadku, z rodziny większość narzekała, że musi poświęcić czas, bo coś tam. Słyszałem jak mama narzekała, że dlaczego my mamy się nim zajmować, dlaczego stryja z rodziną (mieszkał 400m dalej) nie przyjdzie, nie zajmie się swoim ojcem. Ciotka z kolei (mieszkam w domu wielorodzinnym) też jakoś specjalnie nie zajmowała się dziadkiem (a jej ojcem), a była głównym propagatorem myśli o oddaniu dziadka do hospicjum. Także mogę się założyć, że życzliwi bliscy, którzy akceptują decyzję o "honorowym samobójstwi
[demot]
"O jakim świadomym przeżywaniu śmierci mówimy (...)" Spróbuj spojrzeć na wszystko z trochę dalszej perspektywy. Nie chodzi mi, żeby zachowywać świadomość aż do ostatniej chwili. Chodzi mi o świadome przyjęcie śmierci, o maksymalne wykorzystanie tego czasu, który nam pozostał. Nigdy nie wiesz, czy w tym całym "otumanieniu", które towarzyszy śmierci, nie trafisz na chwilowy przebłysk świadomości. Nie można z góry zakładać czegoś jako pewnik, gdy nie ma się żadnej pewności. W democie wspomniane jest, że nowotwór się rozwija, że dziewczyna podjęła taką a nie inną decyzję, co oznacza, że cały czas jest świadoma, a decyzja o samobójstwie wynika wyłącznie ze strachu. Możesz napisać, że świadomość potrzebna jest do podjęcia decyzji o zakończeniu życia, co niewątpliwie musi oznaczać, że osoba umiera cały czas posiadając świadomość tego co się dzieje. Ale należy tu zaznaczyć, że świadomi rezygnuje z dalszego świadomego życia, pozbawia się możliwości świadomej refleksji nad swym kończącym się życiem. Nie możesz być nigdy pewien, że wszystko załatwiłeś, że wszytko dopiąłeś. Trzeba do końca brnąć przez swoje życie, by niczego nie pozostawiać przypadkowi. Poza tym, z każdego cierpienia można wyciągnąć jakąś naukę. Nie ma cierpienia, z którego nie płynie żadna nauka. Problemem jest to, czy chcemy tą naukę poznać, czy człowiek jest gotowy na poświęcenie, aby poznać nieznaną mu dotąd mądrość. Przykładowo: możesz dziecku mówić, żeby nie bawiło się zapałkami, ale dopóki się nie sparzy nic sobie nie zrobi z twoich zakazów; ojciec alkoholik bił cię gdy byłeś dzieckiem-uczysz się, że alkohol wcale nie jest taki fajny jak to promują media (tu pojawia się problem, bo ludzie nie chcą zrozumieć, że nawet w takich chwilach można się czegoś nauczyć, stąd z patologii rodzą się nowe patologie). Możesz gonić za pieniędzmi aż do czasu gdy wszystko stracisz i zrozumiesz, że są w życiu rzeczy ważniejsze. Gdy tracisz kogoś bliskiego np. przez morderstwo, poznajesz ból jaki towarzyszy śmierci bliskiej osoby i jeżeli wyciągniesz z tego dobrą naukę, nigdy nie będziesz nikomu życzył śmierci-tu znowu ludzie mimo, że doświadczyli czegoś takiego, są gotowi to samo robić innym, bo nie wyciągnęli żadnych wniosków z cierpienia jakie ich spotkało. II wojna światowa-ludzie nie wyciągnęli wniosków płynących z tego, że pycha, wywyższanie się ponad innych prowadzi do największych okropności, czego skutki widzimy obecnie, gdy jedni poniżają drugich, czy starają się na siłę narzucić innym swoje zdanie. Nawet z twojego bestialskiego i bezsensownego cierpienia bez świadomości może płynąć jakaś nauka. Może nie tyle dla osoby cierpiącej ale przez cierpienie danej osoby dla wszystkich, którzy się z nią zetkną. Widząc takiego człowieka, masz się zatrzymać w swoim wyścigu szczurów, otworzyć się na innych ludzi, zdać sobie sprawę, że każde życie kiedyś się kończy, masz nauczyć się żyć z tą świadomością i żyć tak, by nie zostawiać nic na ostatnią chwilę. Masz poznać, że to druga osoba jest najważniejszą rzeczą na świecie, masz się nauczyć rezygnować z swoich przyjemności na rzecz drugiego człowieka. Z bezbolesnego odejścia niczego się nie nauczysz, świat nie będzie lepszy. Gdybyśmy potrafili wyciągać naukę z cierpienia innych, nie byłoby tyle cierpienia, bo człowiek by wszystko umiał, potrafiłby żyć tak, by uniknąć cierpienia. Cierpienie musi być, dopóki człowiek nie wyciągnie ostatecznej nauki jaka przychodzi wraz z cierpieniem. Żeby nie być gołosłownym, że niby teoria rożni się od praktyki, że pisać łatwo gorzej działać, wspomnę, że to nie są jakieś bajeczki. Sam tego doświadczyłem i dopiero teraz zdaję sobie sprawę jaka nauka płynęła z cierpienia: niedawno zmarli mi dziadkowie (oboje w odstępie miesiąca). Babcia odeszła będąc w pełni świadoma, nawet nie zdając sobie do końca sprawy, że umiera. Dziadek męczył się na nowotwór jelita, miał robioną stomię. Pod koniec zaczął tracić kontakt z rzeczywistością, majaczyć. Był w szpitalu parę razy ale go wypisywali bo nie można było nic więce
[demot]
"Stary, każdy myślący człowiek wie, ze to nie jest główna zasada katolików" Oj żebyś się nie zdziwił. Tak samo jak każdy myślący człowiek wie, że były niemieckie a nie polskie obozy zagłady, co to UPA i co zrobiło, że nie każdy ksiądz to pedofil... Można by tu dołożyć jeszcze argument, że każdy myślący wie, że wszystko to co się mówi o inkwizycji jest nieprawdą, że należy rozróżnić ofiary inkwizycji od ofiar protestantów (których było więcej)-nie chcę bronić Kościoła, a przynajmniej wybielać jego historii, ale chciałbym, aby podczas swojej walki z "ciemnym Kościołem" oświeceni i wolni ateiści stosowali rzetelne argumenty a nie grali ludziom na emocjach poprzez małe nieścisłości, o których z czasem zapomina się że są nieścisłościami. Wracając do twojego pytania.Dla mnie, dla osoby wierzącej, życie jest jedną z najwyższych z ziemskich wartości (nie powiem, że najwyższą, bo wola przeżycia nie może upoważniać nas do różnego rodzaju wykroczeń), o którą należy walczyć i nie wolno dobrowolnie z byle jakiego powodu go odbierać (ani sobie ani innym). Dla mnie nawet cierpienie, towarzyszące śmierci ma sens. Pozwala na oderwanie się od rzeczywistości (wiem, trochę dziwnie to brzmi, ale porównaj to z współczesną pogonią za dobrami materialnymi i postaraj się w ten sposób zrozumieć to stwierdzenie) i umożliwia dogłębne przeanalizowanie swojego życia i dobre jego zakończenie. Wyobraź sobie, ile złego, niezakończonych spraw czy waśni pozostawiałby człowiek, gdyby śmierć przychodziła bez ostrzeżenia, bez bólu. Teraz do tego się dąży, żeby nawet nie mieć świadomości, że się umiera. W takiej sytuacji człowiek nie przykłada należytej uwagi do tego, aby dobrze odejść z tego świata. Jeżeli patrzysz na to cierpienie jako na jakiś kłopot/problem, to nie dziw się, że zostawisz dzieciom jakichś "życzliwych" sąsiadów czy coś w tym stylu. Cierpienie powinno być przyjęte z pokorą a co więcej wykorzystane (jak to wcześniej powiedziałem) do oderwania się od świata i dogłębnej analizy życia. Poza tym, dla mnie, dla osoby wierzącej to, że Bóg pozwala na cierpienie, musi mieć jakiś sens, Czy to jak już wspomniałem, ma nam umożliwić dobre zakończenie ziemskiego życia, czy ma nam pozwolić na uznanie własnej grzeszności i okazanie skruchy (co poniekąd łączy się z pierwszym punktem, czyli z pogodzeniem się z innymi). Jeżeli miałbym patrzeć na te sprawy z perspektywy, że człowiek jest wynikiem przypadku, a wszystko cyklicznie rodzi się na nowo i ginie, a po śmierci nie ma już żadnej świadomości, to musiałbym ci przyznać rację, że nie ma sensu się męczyć, ale w takim przypadku należałoby zadać sobie pytanie, co powstrzymuje ludzi nad dalszym ułatwianiem sobie życia: "eutanazji" wszystkich zbędnych czy szkodliwych ludzi (bezdomnych, chorych czy to mniej inteligentnych). Jeśli nie ma nic więcej poza ziemskim życiem, to co powstrzymuje "tych lepszych" przed wykorzystaniem "tych słabszych". Jeżeli nic nie ma, to dlaczego człowiek miałby mieć jakiekolwiek wyrzuty? Dlaczego miałoby ci być zal takeigo człowieka? Dlaczego w ogóle zabicie innego jest czymś negatywnym? Powinno być zwyczajną walką o dominację w otoczeniu i tyle. Jakoś naprawdę nie potrafię wyobrazić sobie sensu istnienia wielu praw obecnie funkcjonujących, gdyby nie miały one podbudowy religijnej, nadającej niektórym rzeczom wartości nadrzędne i niezbywalne. Jakby całkowicie wyeliminować z życia sacrum i przyjmując, że życie to przypadek w historii wszechświata, niektóre wartości, które obecnie nawet ateiści uznają za podstawowe i niemożliwe do zaprzeczenia musiałyby przestać istnieć bo nie miałyby żadnej podstawy do istnienia.
[demot]
"Stary, każdy myślący człowiek wie, ze to nie jest główna zasada katolików" Oj żebyś się nie zdziwił. Tak samo jak każdy myślący człowiek wie, że były niemieckie a nie polskie obozy zagłady, co to UPA i co zrobiło, że nie każdy ksiądz to pedofil... Można by tu dołożyć jeszcze argument, że każdy myślący wie, że wszystko to co się mówi o inkwizycji jest nieprawdą, że należy rozróżnić ofiary inkwizycji od ofiar protestantów (których było więcej)-nie chcę bronić Kościoła, a przynajmniej wybielać jego historii, ale chciałbym, aby podczas swojej walki z "ciemnym Kościołem" oświeceni i wolni ateiści stosowali rzetelne argumenty a nie grali ludziom na emocjach poprzez małe nieścisłości, o których z czasem zapomina się że są nieścisłościami. Wracając do twojego pytania.Dla mnie, dla osoby wierzącej, życie jest jedną z najwyższych z ziemskich wartości (nie powiem, że najwyższą, bo wola przeżycia nie może upoważniać nas do różnego rodzaju wykroczeń), o którą należy walczyć i nie wolno dobrowolnie z byle jakiego powodu go odbierać (ani sobie ani innym). Dla mnie nawet cierpienie, towarzyszące śmierci ma sens. Pozwala na oderwanie się od rzeczywistości (wiem, trochę dziwnie to brzmi, ale porównaj to z współczesną pogonią za dobrami materialnymi i postaraj się w ten sposób zrozumieć to stwierdzenie) i umożliwia dogłębne przeanalizowanie swojego życia i dobre jego zakończenie. Wyobraź sobie, ile złego, niezakończonych spraw czy waśni pozostawiałby człowiek, gdyby śmierć przychodziła bez ostrzeżenia, bez bólu. Teraz do tego się dąży, żeby nawet nie mieć świadomości, że się umiera. W takiej sytuacji człowiek nie przykłada należytej uwagi do tego, aby dobrze odejść z tego świata. Jeżeli patrzysz na to cierpienie jako na jakiś kłopot/problem, to nie dziw się, że zostawisz dzieciom jakichś "życzliwych" sąsiadów czy coś w tym stylu. Cierpienie powinno być przyjęte z pokorą a co więcej wykorzystane (jak to wcześniej powiedziałem) do oderwania się od świata i dogłębnej analizy życia. Poza tym, dla mnie, dla osoby wierzącej to, że Bóg pozwala na cierpienie, musi mieć jakiś sens, Czy to jak już wspomniałem, ma nam umożliwić dobre zakończenie ziemskiego życia, czy ma nam pozwolić na uznanie własnej grzeszności i okazanie skruchy (co poniekąd łączy się z pierwszym punktem, czyli z pogodzeniem się z innymi). Jeżeli miałbym patrzeć na te sprawy z perspektywy, że człowiek jest wynikiem przypadku, a wszystko cyklicznie rodzi się na nowo i ginie, a po śmierci nie ma już żadnej świadomości, to musiałbym ci przyznać rację, że nie ma sensu się męczyć, ale w takim przypadku należałoby zadać sobie pytanie, co powstrzymuje ludzi nad dalszym ułatwianiem sobie życia: "eutanazji" wszystkich zbędnych czy szkodliwych ludzi (bezdomnych, chorych czy to mniej inteligentnych). Jeśli nie ma nic więcej poza ziemskim życiem, to co powstrzymuje "tych lepszych" przed wykorzystaniem "tych słabszych". Jeżeli nic nie ma, to dlaczego człowiek miałby mieć jakiekolwiek wyrzuty? Dlaczego miałoby ci być zal takeigo człowieka? Dlaczego w ogóle zabicie innego jest czymś negatywnym? Powinno być zwyczajną walką o dominację w otoczeniu i tyle. Jakoś naprawdę nie potrafię wyobrazić sobie sensu istnienia wielu praw obecnie funkcjonujących, gdyby nie miały one podbudowy religijnej, nadającej niektórym rzeczom wartości nadrzędne i niezbywalne. Jakby całkowicie wyeliminować z życia sacrum i przyjmując, że życie to przypadek w historii wszechświata, niektóre wartości, które obecnie nawet ateiści uznają za podstawowe i niemożliwe do zaprzeczenia musiałyby przestać istnieć bo nie miałyby żadnej podstawy do istnienia.
[demot]
W takim razie dlaczego jeszcze nikt nie raczył wyjść na ulice protestować przeciw nakazowi ratowania samobójców, przeciw karze za pomaganie samobójcom, przeciw krze za nie udzielenie im pomocy? Dlaczego polskie prawo w tak nachalny sposób ingeruje w wolność człowieka? Jakoś nie słyszałem głosów pogardy dla kogoś, kto uratował samobójcę. W jaki sposób chciałbyś regulować komu przysługuje prawo do "legalnego samobójstwa" a komu nie?
[demot]
"Ona nie ma o co walczyć. Umiera w cierpieniach. To nie rozpad związku, czy wylanie ze szkoły. Tu nie będzie happy endu. Ona nie robi tego, dlatego, że to łatwiejsze wyjście. Po prostu i tak umrze i to wkrótce, ale w cierpieniach." Z twojej wypowiedzi wnioskuję, że życie samo w sobie nie ma większej wartości, jeżeli cierpienie może skłonić człowieka do odebrania go sobie. Od razu napiszę, że zdaję sobie sprawę, że ludzie różnie znoszą cierpienia, ale muszę zaznaczyć, że naszym obowiązkiem jest pomóc takim osobom w przyjęciu tego cierpienia. Jeżeli podchodzić do tematu z takim nastawieniem jak ty, to można by się spodziewać, że w sytuacji kompletnego upadku, czyli utraty wszystkiego, gdy człowiek ląduje na ulicy, nie ma nikogo i nic, najlepszym rozwiązaniem byłoby strzelenie sobie w łeb co dodatkowo spotykałoby się ze zrozumieniem i aprobatą reszty społeczeństwa-po co ktoś ma się męczyć, umierać z głodu, zimna itp? Z takim nastawieniem, możemy niedługo spodziewać się powszechnej akceptacji śmierci, która stanie się czymś codziennym, a dodatkowo (co najgorsze) akceptowanym przez wszystkich. Może rzucam trochę skrajnymi przypadkami, ale nie wiem jak można by w inny sposób ukazać wagę problemu. Przy dzisiejszej znieczulicy, normalna argumentacja nie zmusiłaby człowieka do zastanowienia się nad problemem. Argumentacja, że człowiek robi to bo nie ma o co walczyć jest w moich oczach nic niewarta bo dla mnie życie samo w sobie jest czymś o co trzeba walczyć. Ile to osób potrafi żyć pomimo wielu cierpień jakie ich spotkało/spotyka a co więcej potrafią cieszyć się tym życiem, przekazując swoją radość innym? Weź przykład ludzi, którzy urodzili się bez kończyn czy to w późniejszym wieku je stracili. Wg dzisiejszego sposobu postrzegania świata, taka osoba powinna niewyobrażalnie cierpieć. Wyobraź sobie, jakie byłyby głosy społeczeństwa, gdyby lekarz nie chciał usunąć dziecka bez rąk-sądząc po ostatniej nagonce na prof. Chazana można by się spodziewać argumentów, że lekarz skazał dziecko na życie pełne najokropniejszych cierpień w imię swojej "poronionej religii". (może znowu był to skrajny przypadek, bo ktoś zaraz powie, że aborcja w takim przypadku nie jest dozwolona. W takim razie weźmy pod uwagę dzieci z zespołem Downa. Tu już polskie prawo zezwala na aborcję-pewnie z litości dla dziecka. A teraz spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nie widziałeś na ulicy uśmiechniętych dzieci z tą chorobą? A przecież ich życie miało być nieustannym cierpieniem, a jedynym ratunkiem śmierć). Także nie można pozwolić, żeby przez cierpienie ludzie odbierali sobie życie. Trzeba takim ludziom pomóc zapomnieć o cierpieniu, przyjąć je. Trzeba pomóc im cieszyć się tym życiem, które im jeszcze zostało, pokazując, że ich życie nadal ma jakąś wartość.
[demot]
Równie dobrze można by coś takiego podpiąć do próby oceny jakiejkolwiek sytuacji, czy zachowania: ktoś zdradził kraj-nie można potępiać zdrady, bo nie wiadomo jakbyś się samemu zachował w danej sytuacji, ktoś kogoś zabił po pijaku-nie możesz ocenić takiego zachowania, bo nie wiesz jakbyś się samemu zachował, gdy np. znajomi w nachalny sposób namawiają cię byś jednak poprowadził ten samochód. Zbrodnie niemieckie-nie można ich skrytykować, bo w sytuacji żołnierzy też byś to samo zrobił. W takim razie pytam się ciebie: na jakiej podstawie, można stwierdzić, że coś jest złe a coś nie i to w sposób jednoznaczny tak, aby możliwe było zbudowanie jakiegokolwiek zbioru zasad moralnych?
[demot]
Wspominając o samobójstwie odnosiłem się do swojej pierwotnej wypowiedzi, że takie zachowanie jakie zostało opisane w democie, choćby nie wiem jak było nazywane, cały czas będzie samobójstwem-czyli świadomym odebraniem sobie życia. Chyba nie podważysz tego, że śmierć w wyniku przedawkowania leków, o której się rozpowiada nie jest świadoma. Zauważ, że ja nie krytykuję tej osoby, bo nie wiem co przeżywa, ale wyrażam opinię o samym zjawisku (jako osobie wierzącej, nie wypada oceniać osób ale czyny, bo nigdy nie wiadomo co leży u źródła danego zachowania-jak kogoś zabijesz jesteś mordercą, ale gdy okaże się, że ktoś kazał ci tego dokonać, grożąc morderstwem bliskich, nagle ocena twojej osoby przez społeczeństwo zmienia się o 180 stopni i z przestępcy stajesz się ofiarą, ale do póki nic nie wiadomo o przyczynach jesteś najzwyklejszym mordercą). Dlaczego piszę, że z mojego punktu widzenia jest to złe? Piszę tak dlatego, że takie zachowanie niszczy podwaliny moralne społeczeństwa. Uczy ludzi poddawania się bez walki, szukania najprostszych (nie zawsze słusznych) rozwiązań. W takich sytuacjach, człowiek zaczyna myśleć w sposób egoistyczny-"ja nie chcę cierpieć, chcę z tym jak najszybciej skończyć, to mnie boli, śmierć mnie wybawi". Gdyby każdy podchodził w taki sposób do każdego cierpienia jakie go spotyka, to świat stałby się okropny, bo ileż to ludzi żyjących w ubóstwie, zostawiłoby swoje dzieci byle tylko ulżyć w swoim cierpieniu? Dlaczego niektórzy, mimo trudnej sytuacji się nie poddają? Bo nie myślą w sposób egoistyczny, zdają sobie sprawę, że śmierć będzie "ratunkiem" tylko dla nich, a dla innych będzie dodatkowym cierpieniem. Tak samo jest z aborcją. Tyle tu (na demotach) i nie tylko tu, pojawia się głosów, że aborcja jest okazaniem prawdziwej miłości dziecku, które musiałoby cierpieć. Niestety tak nie jest. Nie wydaje mi się (wyrażam tylko swoją opinię), żeby kobiety idące do kliniki myślały o dziecku w kategoriach jego cierpienia. Prędzej myślą one o swojej własnej wygodzie, bo opieka nad chorym dzieckiem to niepotrzebne wyrzeczenia a dodatkowo "obciach" wśród najbliższych. Jak mi znajdziesz jakąś kobietę, która poszła do kliniki z litości dla dziecka a nie dla własnej wygody to ci stówę od ręki dam. Wracając do tematu: popełniając samobójstwo jak już pisałem, większość (jeśli nie wszyscy) kieruje się egoizmem. Nie zdają sobie sprawy, że poprzez ulżenie sobie samemu, zadają ból innym, czyniąc to najprawdopodobniej nieświadomie. Prawdziwą miłość do bliskich okazałyby, gdyby postawiły "wygodę" innych nad własną. Tzn, gdyby zniosły cierpienie, dla bliskich. Właśnie takie ofiarowanie siebie dla innych jest prawdziwą miłością, bo robisz to świadomie dla innych, a popełniając samobójstwo, narzucasz innym swoje zdanie (ja chcę umrzeć i tak ma być). To tak jakby porównać dwie matki: pierwsza matka, odda ostatni kawałek chleba dziecku sama znosząc głód, a druga zje go bo należy on do niej. W pierwszym przypadku, matka poświęca się dla dziecka, uszczęśliwia je co jest jej świadomym wyborem, a w drugim matka świadomie sprawia cierpienie dziecku. Wiem że może to być trochę trudne do zrozumienia, ale takie jest moje zdanie na temat samobójstw. Zresztą, gdyby podchodzić do tego tematu z twoim rozumowaniem, to należałoby zastanowić się, dlaczego ludzkim odruchem jest ratowanie człowieka chcącego odebrać sobie życie (zobaczysz kogoś wiszącego w jakiejś szopie to wezwiesz pogotowie, zamiast uszanować jego wolę, jego decyzję o "eutanacji"). Na jakiej podstawie chciałbyś oceniać co jest zwykłym (o ile można to tak nazwać) samobójstwem a co "szlachetną eutanazją" ?
[demot] A mógłby ktoś przytoczyć jakiś szerszy fragment? Jakoś mi to tak nie pasuje do siebie to co widze a to co niby chce autor demota przekazać.
[demot] i w celu skrócenia jej cierpienia, ale robią to z własnego egoizmu (zapewne robiąc to podświadomie i właśnie dlatego należy im uświadomić prawdę, która kryje się za tym "honorowym samobójstwem").Kończąc, chciałbym jeszcze raz zaznaczyć, że nie ma cierpienia bezsensownego. Gdyby ludzie potrafili wyciągać w nioski z cierpienia, byłoby go mniej. Heh napisałem swoją wypowiedź i okazała się ze mi ucięło ponad połowę i niestety część poza pierwszym postem pisałem już jako coś odtwórczego. Mam nadzieję, że nic nie pominąłem z oryginalnej wypowiedzi, którą starałem się napisać jak najbardziej rzeczowo. Niestety odtwórcze pisanie to już nie to samo co pierwsza wersja :/f
[demot] że rodzice pracowali, trzeba było odejść od komputera i pójść nakarmić, posiedzieć, przypilnować (zdarzało się, że wstawał i sam wychodził z domu, choć ledwo trzymał się na nogach). Pamiętam jaką karą była dla mnie każda kolejka, gdy to ja musiałem iść do niego. Najwięcej opiekował się nim mój ojciec, który mim, że często wracał do domu o 5-6 to zawsze, gdy było trzeba to rzucał wszystko i szedł, czy to nakarmić, posiedzieć, zmienić worek, umyć. Z czasem, gdy mu się pogorszyło trafił do szpitala (już do końca). I znowu trzeba było chodzić do niego i się nim zajmować: nakarmić (jadł powoli, często dopiero z którymś razem) bo pielęgniarki nie miały możliwości siedzieć przy jednym pacjencie niewiadomo ile. I tu znowu każda kolejna kolejka, gdy trzeba było jechać (to już nie był dom, tu trzeba było jeszcze dojechać), przyjmowana była z wyrzutami, jako kara. Dopiero teraz, 2 lata po pogrzebie, dociera (bo cały czas jeszcze nie przyjąłem tego do pełnej świadomości), że ważniejszy dla mnie był komputer, moje przyjemności niż drugi człowiek. Że nie potrafiłem zrezygnować z jakiś głupstw, że pomoc (coś co powinno być czymś naturalnym) traktowałem jak karę, coś niesprawiedliwego. Dopiero teraz dociera do mnie bezsens mojego dotychczasowego życia. Zaczynam dostrzegać swój egoizm już nie tylko w tej jednej konkretnej sytuacji. ale w innych aspektach swojego dotychczasowego życia. Teraz dopiero zaczyna widzieć jakim egoistą i hipokrytą byłem, gdy krytykowałem rodziców, którzy nie poświęcają czasu swoim dzieciom, gdy w tym samym czasie sam nie potrafiłem zrezygnować z komputera i pobawić się z młodszym bratem (7 lat). Dociera do mnie, że dla swej wygody nie potrafiłem poświęcić się dla innych, znosząc pewne niewygody, jak choćby gdy brat chce się bawić, a ja mu odmawiam, nie z braku czasu, ale tylko i wyłącznie dlatego, że coś-ze względu, na "trochę" lat różnicy między nami, co dla niego jest fajne dla mnie jest porostu nudne. Zaczynam widzieć, ile to się napsioczyłem, starając się zrzucić jakąś robotę na brata (bliźniaka, nie tego młodszego) choć sam nie miałem nic do roboty. Mówiąc szczerze nie mam pojęcia, kiedy z tego wszystkiego zdałbym sobie sprawę i czy w ogóle zacząłbym się nad tym wszystkim zastanawiać, gdyby nie to cierpienie jakie dotknęło dziadków i wszystko co z niego wynikało. Także, dla mnie, z mojego punktu widzenia, nie ma czegoś takiego jak bezsensowne cierpienie. Każde cierpienie niesie jakąś naukę. Trzeba tylko chcieć ją odkryć, trzeba z pokorą przyjąć a nie odtrącić cierpienie. Nawet w tym twoim "bezsensownym i bestialskim" cierpieniu kryje się jakaś nauka. Czy to właśnie dla bliskich, by poznali, że to drugi człowiek jest tym czymś, co powinno w życiu absorbować najwięcej uwagi. Czy to tak jak w moim przypadku, ma służyć odkryciu u innych osób swoich wad. Dla mnie. świadome przyjęcie cierpienia jest wyrazem największej miłości do bliskich, gdy świadomie godzimy się znieść ból, by stało się ono nauką dla bliskich. Odrzucenie cierpienia jest wyrazem egoizmu, tchórzostwa, bo swoją wygodę stawiasz nad dobro innych. Poza tym, pewnie dla większości osób mających bliską osobę, która umiera w cierpieniach, największym bólem nie jest cierpienie bliskiej osoby ale (tak jak to było w moim przypadku) rezygnacja z dotychczasowego życia, poświęcenie "swojego" czasu. Dodam, że ze swojego doświadczenia (które tu opisałem) mogę powiedzieć, że w moim przypadku, z rodziny większość narzekała, że musi poświęcić czas, bo coś tam. Słyszałem jak mama narzekała, że dlaczego my mamy się nim zajmować, dlaczego stryja z rodziną (mieszkał 400m dalej) nie przyjdzie, nie zajmie się swoim ojcem. Ciotka z kolei (mieszkam w domu wielorodzinnym) też jakoś specjalnie nie zajmowała się dziadkiem (a jej ojcem), a była głównym propagatorem myśli o oddaniu dziadka do hospicjum. Także mogę się założyć, że życzliwi bliscy, którzy akceptują decyzję o "honorowym samobójstwie" (czy to do niego namawiają) tak naprawdę nie robią tego z miłości do bliskiej osoby i
[demot] dalszej perspektywy. Nie chodzi mi, żeby zachowywać świadomość aż do ostatniej chwili. Chodzi mi o świadome przyjęcie śmierci, o maksymalne wykorzystanie tego czasu, który nam pozostał. Nigdy nie wiesz, czy w tym całym "otumanieniu", które towarzyszy śmierci, nie trafisz na chwilowy przebłysk świadomości. Nie można z góry zakładać czegoś jako pewnik, gdy nie ma się żadnej pewności. W democie wspomniane jest, że nowotwór się rozwija, że dziewczyna podjęła taką a nie inną decyzję, co oznacza, że cały czas jest świadoma, a decyzja o samobójstwie wynika wyłącznie ze strachu. Możesz napisać, że świadomość potrzebna jest do podjęcia decyzji o zakończeniu życia, co niewątpliwie musi oznaczać, że osoba umiera cały czas posiadając świadomość tego co się dzieje. Ale należy tu zaznaczyć, że świadomi rezygnuje z dalszego świadomego życia, pozbawia się możliwości świadomej refleksji nad swym kończącym się życiem. Nie możesz być nigdy pewien, że wszystko załatwiłeś, że wszytko dopiąłeś. Trzeba do końca brnąć przez swoje życie, by niczego nie pozostawiać przypadkowi. Poza tym, z każdego cierpienia można wyciągnąć jakąś naukę. Nie ma cierpienia, z którego nie płynie żadna nauka. Problemem jest to, czy chcemy tą naukę poznać, czy człowiek jest gotowy na poświęcenie, aby poznać nieznaną mu dotąd mądrość. Przykładowo: możesz dziecku mówić, żeby nie bawiło się zapałkami, ale dopóki się nie sparzy nic sobie nie zrobi z twoich zakazów; ojciec alkoholik bił cię gdy byłeś dzieckiem-uczysz się, że alkohol wcale nie jest taki fajny jak to promują media (tu pojawia się problem, bo ludzie nie chcą zrozumieć, że nawet w takich chwilach można się czegoś nauczyć, stąd z patologii rodzą się nowe patologie). Możesz gonić za pieniędzmi aż do czasu gdy wszystko stracisz i zrozumiesz, że są w życiu rzeczy ważniejsze. Gdy tracisz kogoś bliskiego np. przez morderstwo, poznajesz ból jaki towarzyszy śmierci bliskiej osoby i jeżeli wyciągniesz z tego dobrą naukę, nigdy nie będziesz nikomu życzył śmierci-tu znowu ludzie mimo, że doświadczyli czegoś takiego, są gotowi to samo robić innym, bo nie wyciągnęli żadnych wniosków z cierpienia jakie ich spotkało. II wojna światowa-ludzie nie wyciągnęli wniosków płynących z tego, że pycha, wywyższanie się ponad innych prowadzi do największych okropności, czego skutki widzimy obecnie, gdy jedni poniżają drugich, czy starają się na siłę narzucić innym swoje zdanie. Nawet z twojego bestialskiego i bezsensownego cierpienia bez świadomości może płynąć jakaś nauka. Może nie tyle dla osoby cierpiącej ale przez cierpienie danej osoby dla wszystkich, którzy się z nią zetkną. Widząc takiego człowieka, masz się zatrzymać w swoim wyścigu szczurów, otworzyć się na innych ludzi, zdać sobie sprawę, że każde życie kiedyś się kończy, masz nauczyć się żyć z tą świadomością i żyć tak, by nie zostawiać nic na ostatnią chwilę. Masz poznać, że to druga osoba jest najważniejszą rzeczą na świecie, masz się nauczyć rezygnować z swoich przyjemności na rzecz drugiego człowieka. Z bezbolesnego odejścia niczego się nie nauczysz, świat nie będzie lepszy. Gdybyśmy potrafili wyciągać naukę z cierpienia innych, nie byłoby tyle cierpienia, bo człowiek by wszystko umiał, potrafiłby żyć tak, by uniknąć cierpienia. Cierpienie musi być, dopóki człowiek nie wyciągnie ostatecznej nauki jaka przychodzi wraz z cierpieniem. Żeby nie być gołosłownym, że niby teoria rożni się od praktyki, że pisać łatwo gorzej działać, wspomnę, że to nie są jakieś bajeczki. Sam tego doświadczyłem i dopiero teraz zdaję sobie sprawę jaka nauka płynęła z cierpienia: niedawno zmarli mi dziadkowie (oboje w odstępie miesiąca). Babcia odeszła będąc w pełni świadoma, nawet nie zdając sobie do końca sprawy, że umiera. Dziadek męczył się na nowotwór jelita, miał robioną stomię. Pod koniec zaczął tracić kontakt z rzeczywistością, majaczyć. Był w szpitalu parę razy ale go wypisywali bo nie można było nic więcej zrobić. W związku z tym musiał leżeć domu. Trzeba było się nim zaopiekować, a z racji, że
[demot] Kiedyś już z kimś pisałem na ten temat i niestety ale nie chce mi się pisać wszystkiego od początku więc wspomogę się skopiowaniem tamtych komentarzy (wypowiedzi mogą wydac się dziwne bo byly odpowiedziami napytani, których tu nie wklejam (adres tamtego demota:http://demotywatory.pl/4401485) : "Stary, każdy myślący człowiek wie, ze to nie jest główna zasada katolików" Oj żebyś się nie zdziwił. Tak samo jak każdy myślący człowiek wie, że były niemieckie a nie polskie obozy zagłady, co to UPA i co zrobiło, że nie każdy ksiądz to pedofil... Można by tu dołożyć jeszcze argument, że każdy myślący wie, że wszystko to co się mówi o inkwizycji jest nieprawdą, że należy rozróżnić ofiary inkwizycji od ofiar protestantów (których było więcej)-nie chcę bronić Kościoła, a przynajmniej wybielać jego historii, ale chciałbym, aby podczas swojej walki z "ciemnym Kościołem" oświeceni i wolni ateiści stosowali rzetelne argumenty a nie grali ludziom na emocjach poprzez małe nieścisłości, o których z czasem zapomina się że są nieścisłościami. Wracając do twojego pytania.Dla mnie, dla osoby wierzącej, życie jest jedną z najwyższych z ziemskich wartości (nie powiem, że najwyższą, bo wola przeżycia nie może upoważniać nas do różnego rodzaju wykroczeń), o którą należy walczyć i nie wolno dobrowolnie z byle jakiego powodu go odbierać (ani sobie ani innym). Dla mnie nawet cierpienie, towarzyszące śmierci ma sens. Pozwala na oderwanie się od rzeczywistości (wiem, trochę dziwnie to brzmi, ale porównaj to z współczesną pogonią za dobrami materialnymi i postaraj się w ten sposób zrozumieć to stwierdzenie) i umożliwia dogłębne przeanalizowanie swojego życia i dobre jego zakończenie. Wyobraź sobie, ile złego, niezakończonych spraw czy waśni pozostawiałby człowiek, gdyby śmierć przychodziła bez ostrzeżenia, bez bólu. Teraz do tego się dąży, żeby nawet nie mieć świadomości, że się umiera. W takiej sytuacji człowiek nie przykłada należytej uwagi do tego, aby dobrze odejść z tego świata. Jeżeli patrzysz na to cierpienie jako na jakiś kłopot/problem, to nie dziw się, że zostawisz dzieciom jakichś "życzliwych" sąsiadów czy coś w tym stylu. Cierpienie powinno być przyjęte z pokorą a co więcej wykorzystane (jak to wcześniej powiedziałem) do oderwania się od świata i dogłębnej analizy życia. Poza tym, dla mnie, dla osoby wierzącej to, że Bóg pozwala na cierpienie, musi mieć jakiś sens, Czy to jak już wspomniałem, ma nam umożliwić dobre zakończenie ziemskiego życia, czy ma nam pozwolić na uznanie własnej grzeszności i okazanie skruchy (co poniekąd łączy się z pierwszym punktem, czyli z pogodzeniem się z innymi). Jeżeli miałbym patrzeć na te sprawy z perspektywy, że człowiek jest wynikiem przypadku, a wszystko cyklicznie rodzi się na nowo i ginie, a po śmierci nie ma już żadnej świadomości, to musiałbym ci przyznać rację, że nie ma sensu się męczyć, ale w takim przypadku należałoby zadać sobie pytanie, co powstrzymuje ludzi nad dalszym ułatwianiem sobie życia: "eutanazji" wszystkich zbędnych czy szkodliwych ludzi (bezdomnych, chorych czy to mniej inteligentnych). Jeśli nie ma nic więcej poza ziemskim życiem, to co powstrzymuje "tych lepszych" przed wykorzystaniem "tych słabszych". Jeżeli nic nie ma, to dlaczego człowiek miałby mieć jakiekolwiek wyrzuty? Dlaczego miałoby ci być zal takeigo człowieka? Dlaczego w ogóle zabicie innego jest czymś negatywnym? Powinno być zwyczajną walką o dominację w otoczeniu i tyle. Jakoś naprawdę nie potrafię wyobrazić sobie sensu istnienia wielu praw obecnie funkcjonujących, gdyby nie miały one podbudowy religijnej, nadającej niektórym rzeczom wartości nadrzędne i niezbywalne. Jakby całkowicie wyeliminować z życia sacrum i przyjmując, że życie to przypadek w historii wszechświata, niektóre wartości, które obecnie nawet ateiści uznają za podstawowe i niemożliwe do zaprzeczenia musiałyby przestać istnieć bo nie miałyby żadnej podstawy do istnienia. "O jakim świadomym przeżywaniu śmierci mówimy (...)" Spróbuj spojrzeć na wszystko z trochę da
[demot] Mógłby ktoś podać gdzie wykonano to zdjęcie? Pytam tak z ciekawości. Pierwszym wrażeniem po przeczytaniu tego ogłoszenia było zwrócenie uwagi na napis "Ks. PROBOSZCZ", który jest jakiś taki nienaturalny (po pierwsze za blisko krawędzi, po drugie jakby zbyt prosty, że tak powiem (chodzi o to, że środek kartki jest wypukły i cały tekst jest tak z deka ukośny a tego fragmentu jakby to nie dotyczyło, po trzecie wydaje się jakby był wstawiony). Jeśli to prawda to nawet jeśli cały tekst jest prawdziwy to ten demot ośmiesza autora.
[demot] Nie można od razu zakładać, że finansowanie Kościoła z pieniędzy publicznych jest złe. Jak już chcecie tak ucinać dotacje, to najlepiej zakazać finansowania jakiejkolwiek działalności z finansów państwa. Tak jak pisałem w pierwszym poście, trzeba przemyśleć zasady, jakimi kieruje się dana grupa, i co chce wprowadzić w społeczeństwie. Jeśli byłoby to coś dobrego, to dlaczego nie miałoby to otrzymać wsparcia ze strony państwa? Skoro jest to dobre, to państwu powinno zależeć na wprowadzeniu tego. Jeżeli chcecie zakazu finansowania Kościoła, to najpierw musicie wykazać szkodliwość tego finansowania, np. że Kościół szerzy zepsucie. To tak jakby w państwie, w którym od wieków popierane były samosądy, jako forma obrony, pojawiła się mała grupa wierzących, którzy uznawaliby, że samosądy jednak dobre nie są i zajmowaliby się głoszeniem tej tezy. Zastanówcie się, czy państwo powinno wesprzeć taką grupę z racji, że to co głosi i co chce wprowadzić jest dobre, czy powinna odciąć się od jakiekolwiek pomocy finansowej, bo grupa sama powinna się utrzymać?
[demot] Taki wywód na początek: pytasz bo nie wiesz czy pytasz by się pośmiać? Jeśli pytasz, bo nie wiesz, to nie miałbyś nic przeciwko, żeby twoje dziecko od najmłodszych lata oglądało pornografię? Jeśli jednak miałbyś coś przeciw to czemu pytasz? Wracając do pytania: -rozwój egoizmu (moje potrzeby są najważniejsze a sposób ich zaspokojenia jest nieważny), -uprzedmiotowienie drugiego człowieka a zwłaszcza kobiet i dziewczyn, które to stają się zwykłym narzędziem do zaspakajania naszych potrzeb, -wypaczenie pojęcia miłości i sprowadzenie jej do poziomu tylko i wyłącznie doznań cielesnych, -zniszczenie godności ludzkiej poprzez zezwierzęcenie (przewaga roli instynktów nad świadomymi decyzjami w odniesieniu do innych), -ranienie innych (zwłaszcza kobiet) poprzez budowanie złudnego poczucia miłości-kobiety są bardziej wrażliwe jak wiesz, bądź (nie daj Bóg gwałt) -krzywdzenie innych poprzez wciąganie ich w swój nałóg i wypaczanie ich światopoglądu (najgorsze gdy nasze działania odbijają się na dzieciach), -po zrozumieniu swego błędnego życia człowiek traci poczucie swojej wartości (wstyd i odraza do siebie za to co zrobił).
[demot] Taki wywód na początek: pytasz bo nie wiesz czy pytasz by się pośmiać? Jeśli pytasz, bo nie wiesz, to nie miałbyś nic przeciwko, żeby twoje dziecko od najmłodszych lata oglądało pornografię? Jeśli jednak miałbyś coś przeciw to czemu pytasz? Wracając do pytania: -rozwój egoizmu (moje potrzeby są najważniejsze a sposób ich zaspokojenia jest nieważny), -uprzedmiotowienie drugiego człowieka a zwłaszcza kobiet i dziewczyn, które to stają się zwykłym narzędziem do zaspakajania naszych potrzeb, -wypaczenie pojęcia miłości i sprowadzenie jej do poziomu tylko i wyłącznie doznań cielesnych, -zniszczenie godności ludzkiej poprzez zezwierzęcenie (przewaga roli instynktów nad świadomymi decyzjami w odniesieniu do innych), -ranienie innych (zwłaszcza kobiet) poprzez budowanie złudnego poczucia miłości-kobiety są bardziej wrażliwe jak wiesz, bądź (nie daj Bóg gwałt) -krzywdzenie innych poprzez wciąganie ich w swój nałóg i wypaczanie ich światopoglądu (najgorsze gdy nasze działania odbijają się na dzieciach), -po zrozumieniu swego błędnego życia człowiek traci poczucie swojej wartości (wstyd i odraza do siebie za to co zrobił).
[demot] Może dla ciebie jeden pornol nic nie znaczy bo masz dobrą psychikę czy coś, ale dla wieli jeden pornol może być tym jednym krokiem za daleko. Poza tym, jak piszesz, cały internet przesiąka seksem. Jak dla mnie to jest wielka porażka ludzkości, że pozwolili aby coś takiego było tak łatwo dostępne. To, że już jest tego pełno, nie może być przyzwoleniem na jeszcze większe propagowania tego ohydztwa bo w ten sposób wpadniemy w błędne koło. Jeżeli zaczniemy dawać przyzwolenie na małe grzeszki traktując je jako coś normalnego to potem nie dziwmy się, że społeczeństwo zaczyna uznawać homoseksualizm za coś normalnego, że powściągliwość seksualna jest oznaką największego ciemnogrodu, piepeprzenie się po kątach z przypadkowymi dziewczynami jest wyznacznikiem męskości. Weź się głębiej nad tym zastanów. Czy to, że na ulicach pełno jest bilbordów z półnagimi kobietami daje nam przyzwolenie to postawienia takiego bilbordu na wprost okien szkoły? W takiej sytuacji też nie widziałbyś nic złego bo i tak jest tego pełno? Postaraj się popatrzeć na to z szerszej perspektywy i poszukaj prawdziwych skutków, jakie mogą pociągnąć za sobą takie zachowania. Dobra, walić co sobie ludzie pomyślą ale napisze to: wiesz z czego wynika moja wrogość do tego typu zachować i to obojętnie w jakim stopniu propagowania pornografii? Wynika to z tego, że może nie tyle sam wpadłem w jej sidła (bo to jeszcze nie musi oznaczać wrogości a wręcz przeciwnie, może wpłynąć na chęć głoszenia, że jest niczym złym) ale z tego, że (dzięki Bogu) zrozumiałem, czym ona jest w rzeczywistości i co robi z człowiekiem. Można powiedzieć, że zrozumiałem prawdę o niej i dostrzegłem jej prawdziwe oblicze, czego niestety większość nie jest w stanie zrobić i żyje w przekonaniu, że nie jest to nic złego a wręcz przeciwnie-obecnie zaczyna się wmawiać, że jest to nawet dobre, że pomaga rozładować napięcie czy jeszcze coś innego. Po prostu nie chcę, aby kogoś innego, nawet w lekkim stopniu spotkało to co mnie spotkało. Możesz mówić, że jestem jakiś przewrażliwiony, że jeden pornos na ruski rok nic nie zmieni, ale uwierz mi, że zmieni. Zresztą nie możesz zakładać, że w każdym przypadku skończy się to na jednym pornosie a nie, że stanie się to początkiem czyjegoś upadku. Sam tego doświadczyłem ostatnio: staram się skończyć z tym, ale pod jakąś galerią, o naturalnych dziewczynach czy coś, ktoś tak samo jak tu podał dane dziewczyny, i się zaczęło od nowa-tylko popatrzę bo ładne ma zdjęcie, a jeszcze jedno zdjęcie... itd. Jeżeli nie widzisz w tym nic złego to szczerze radzę ci, zastanów się nad sobą zanim nie będzie za późno bo potem jest coraz ciężej z tym skończyć, a uwierz mi, że człowiek jak się w to w pląta, nie chce dopuścić do siebie myśli, że to jednak może być czymś złym, a niestety w zrozumieniu tego nie pomaga współczesne propagowanie :luźnego: życia i wszystkiego co z nim est związane,
[demot] A dlaczego miałbym coś ćpać? Nie rozumiem pytania. Co takiego z mojej wypowiedzi na to wskazuje?
[demot] Nie uogólniajcie wszystkiego. Nie jest złem to, że ktoś narzuca swoje poglądy. Wszystko zależy od tego co to są za poglądy. Od tego trzeba wyjść: od oceny zasad, jakie wprowadzić chce dana grupa. Jeśli jakaś grupa (5% społeczeństwa) będzie domagać się zakazu prostytucji, to automatycznie ją zrównacie z ziemią, bo stara się narzucić swoje własne poglądy reszcie społeczeństwa? Czy raczej wypadałoby się zastanowić, czy proponowane postulaty nie są jednak słuszne zamiast odgórnie czuć wrogość do wszystkiego, co zamierza "ingerować" w wasze poglądy? Podajcie listę poglądów, postulatów, których wprowadzenia domaga się Kościół, a które to w tak rażący sposób godzą w waszą wolność, że jesteście gotowi obrzucić g**** innych. Prosiłbym jednak o trochę zdrowego rozsądku i o rozróżnienie postulatów Kościoła od postulatów pojedynczych osób (mam wrażenie, że często agresja wywołana wyrażeniem swoich osobistych poglądów, nie mających nic wspólnego z poglądami Kościoła, błędnie przypisywana jest właśnie jako oficjalne stanowisko Kościoła). Także czekam, na przykłady, wprowadzenia jakich dewiacji domaga się Kościół i które to napełniają was taką niepohamowaną odrazą i nienawiścią.
[demot] Noż ..... Poziom zepsucia ludzi w Polsce niebezpiecznie się zwiększa. Weź usuń komentarz czy coś-nie promuj pornografii. Tu wchodzą dzieci! Zresztą nawet gdyby nie było tu dzieci to nie widzisz niczego złego w promowaniu pornografii? Podasz imię, nazwisko, człowiek się zainteresuje (tylko popatrzę) a potem ma zrujnowane całe życie. Czy wy ludzie naprawdę nie widzicie nic złego w tym co robicie? Już któryś raz spotykam się z podawaniem danych gwiazd porno. Jeżeli znacie gwiazdy z imienia i z nazwiska to znak, że trzeba się leczyć. Nie musicie zarażać swoim nałogiem i swoją chorobą innych!
[demot] Jakby można było podać jakiś opis całej sytuacji czy coś, co za papier miał podpisać, kto go napisał, w jakiej sytuacji straż miejska ich zgarnęła czy coś, bo tak to filmik jest trochę taki jednostronny. Nie twierdzę, że straż jest niewinna ale chciałbym znać całe okoliczności bo dla mnie trochę dziwne jest, by bez powodu widząc, że są nagrywani mieli coś takiego robić. Widziałem już kilka filmików na necie, gdzie to niby zła policja wykręca kolesiowi rękę czy daje mu gazem po twarzy-problem w tym, że nie stosował się do poleceń funkcjonariuszy, ale tego nikt nie bierze pod uwagę. Dlatego jeszcze raz prosiłbym o jakieś informacje o całym zajściu.
[demot] Jakby można było podać jakiś opis całej sytuacji czy coś, co za papier miał podpisać, kto go napisał, w jakiej sytuacji straż miejska ich zgarnęła czy coś, bo tak to filmik jest trochę taki jednostronny. Nie twierdzę, że straż jest niewinna ale chciałbym znać całe okoliczności bo dla mnie trochę dziwne jest, by bez powodu widząc, że są nagrywani mieli coś takiego robić. Widziałem już kilka filmików na necie, gdzie to niby zła policja wykręca kolesiowi rękę czy daje mu gazem po twarzy-problem w tym, że nie stosował się do poleceń funkcjonariuszy, ale tego nikt nie bierze pod uwagę. Dlatego jeszcze raz prosiłbym o jakieś informacje o całym zajściu.
[demot] A kto ci powiedział, że muzyka "przedstawiona" na drugim obrazku jest chrześcijańska? To że nie ma jasnego i wyraźnego stanowiska w tej kwestii (czyli takiego, żeby wszystkie media o tym trąbiły jaki to Kościół jest zły bo czegoś tam zakazuje) to nie znaczy, że Kościół to popiera. Już na podstawie samej nauki Kościoła możesz zrozumieć co jest przez Kościół popierane a co nie. Nie potrzebne jest tu jakieś wyraźne akcentowanie czegoś o czym każdy powienien wiedzieć. Jeśli Kościół potępia szerzenie zepsucia przez propagowanie nagości, erotyki, wulgaryzmów to chyba każdy domyśli się, że taka muzyka nie jest popierana przez Kościół,
[demot] Także mogę się założyć, że życzliwi bliscy, którzy akceptują decyzję o "honorowym samobójstwie" (czy to do niego namawiają) tak naprawdę nie robią tego z miłości do bliskiej osoby i w celu skrócenia jej cierpienia, ale robią to z własnego egoizmu (zapewne robiąc to podświadomie i właśnie dlatego należy im uświadomić prawdę, która kryje się za tym "honorowym samobójstwem").Kończąc, chciałbym jeszcze raz zaznaczyć, że nie ma cierpienia bezsensownego. Gdyby ludzie potrafili wyciągać w nioski z cierpienia, byłoby go mniej. Heh napisałem swoją wypowiedź i okazała się ze mi ucięło ponad połowę i niestety część poza pierwszym postem pisałem już jako coś odtwórczego. Mam nadzieję, że nic nie pominąłem z oryginalnej wypowiedzi, którą starałem się napisać jak najbardziej rzeczowo. Niestety odtwórcze pisanie to już nie to samo co pierwsza wersja :/
[demot] zrobić. W związku z tym musiał leżeć domu. Trzeba było się nim zaopiekować, a z racji, że rodzice pracowali, trzeba było odejść od komputera i pójść nakarmić, posiedzieć, przypilnować (zdarzało się, że wstawał i sam wychodził z domu, choć ledwo trzymał się na nogach). Pamiętam jaką karą była dla mnie każda kolejka, gdy to ja musiałem iść do niego. Najwięcej opiekował się nim mój ojciec, który mim, że często wracał do domu o 5-6 to zawsze, gdy było trzeba to rzucał wszystko i szedł, czy to nakarmić, posiedzieć, zmienić worek, umyć. Z czasem, gdy mu się pogorszyło trafił do szpitala (już do końca). I znowu trzeba było chodzić do niego i się nim zajmować: nakarmić (jadł powoli, często dopiero z którymś razem) bo pielęgniarki nie miały możliwości siedzieć przy jednym pacjencie niewiadomo ile. I tu znowu każda kolejna kolejka, gdy trzeba było jechać (to już nie był dom, tu trzeba było jeszcze dojechać), przyjmowana była z wyrzutami, jako kara. Dopiero teraz, 2 lata po pogrzebie, dociera (bo cały czas jeszcze nie przyjąłem tego do pełnej świadomości), że ważniejszy dla mnie był komputer, moje przyjemności niż drugi człowiek. Że nie potrafiłem zrezygnować z jakiś głupstw, że pomoc (coś co powinno być czymś naturalnym) traktowałem jak karę, coś niesprawiedliwego. Dopiero teraz dociera do mnie bezsens mojego dotychczasowego życia. Zaczynam dostrzegać swój egoizm już nie tylko w tej jednej konkretnej sytuacji. ale w innych aspektach swojego dotychczasowego życia. Teraz dopiero zaczyna widzieć jakim egoistą i hipokrytą byłem, gdy krytykowałem rodziców, którzy nie poświęcają czasu swoim dzieciom, gdy w tym samym czasie sam nie potrafiłem zrezygnować z komputera i pobawić się z młodszym bratem (7 lat). Dociera do mnie, że dla swej wygody nie potrafiłem poświęcić się dla innych, znosząc pewne niewygody, jak choćby gdy brat chce się bawić, a ja mu odmawiam, nie z braku czasu, ale tylko i wyłącznie dlatego, że coś-ze względu, na "trochę" lat różnicy między nami, co dla niego jest fajne dla mnie jest porostu nudne. Zaczynam widzieć, ile to się napsioczyłem, starając się zrzucić jakąś robotę na brata (bliźniaka, nie tego młodszego) choć sam nie miałem nic do roboty. Mówiąc szczerze nie mam pojęcia, kiedy z tego wszystkiego zdałbym sobie sprawę i czy w ogóle zacząłbym się nad tym wszystkim zastanawiać, gdyby nie to cierpienie jakie dotknęło dziadków i wszystko co z niego wynikało. Także, dla mnie, z mojego punktu widzenia, nie ma czegoś takiego jak bezsensowne cierpienie. Każde cierpienie niesie jakąś naukę. Trzeba tylko chcieć ją odkryć, trzeba z pokorą przyjąć a nie odtrącić cierpienie. Nawet w tym twoim "bezsensownym i bestialskim" cierpieniu kryje się jakaś nauka. Czy to właśnie dla bliskich, by poznali, że to drugi człowiek jest tym czymś, co powinno w życiu absorbować najwięcej uwagi. Czy to tak jak w moim przypadku, ma służyć odkryciu u innych osób swoich wad. Dla mnie. świadome przyjęcie cierpienia jest wyrazem największej miłości do bliskich, gdy świadomie godzimy się znieść ból, by stało się ono nauką dla bliskich. Odrzucenie cierpienia jest wyrazem egoizmu, tchórzostwa, bo swoją wygodę stawiasz nad dobro innych. Poza tym, pewnie dla większości osób mających bliską osobę, która umiera w cierpieniach, największym bólem nie jest cierpienie bliskiej osoby ale (tak jak to było w moim przypadku) rezygnacja z dotychczasowego życia, poświęcenie "swojego" czasu. Dodam, że ze swojego doświadczenia (które tu opisałem) mogę powiedzieć, że w moim przypadku, z rodziny większość narzekała, że musi poświęcić czas, bo coś tam. Słyszałem jak mama narzekała, że dlaczego my mamy się nim zajmować, dlaczego stryja z rodziną (mieszkał 400m dalej) nie przyjdzie, nie zajmie się swoim ojcem. Ciotka z kolei (mieszkam w domu wielorodzinnym) też jakoś specjalnie nie zajmowała się dziadkiem (a jej ojcem), a była głównym propagatorem myśli o oddaniu dziadka do hospicjum. Także mogę się założyć, że życzliwi bliscy, którzy akceptują decyzję o "honorowym samobójstwi
[demot] "O jakim świadomym przeżywaniu śmierci mówimy (...)" Spróbuj spojrzeć na wszystko z trochę dalszej perspektywy. Nie chodzi mi, żeby zachowywać świadomość aż do ostatniej chwili. Chodzi mi o świadome przyjęcie śmierci, o maksymalne wykorzystanie tego czasu, który nam pozostał. Nigdy nie wiesz, czy w tym całym "otumanieniu", które towarzyszy śmierci, nie trafisz na chwilowy przebłysk świadomości. Nie można z góry zakładać czegoś jako pewnik, gdy nie ma się żadnej pewności. W democie wspomniane jest, że nowotwór się rozwija, że dziewczyna podjęła taką a nie inną decyzję, co oznacza, że cały czas jest świadoma, a decyzja o samobójstwie wynika wyłącznie ze strachu. Możesz napisać, że świadomość potrzebna jest do podjęcia decyzji o zakończeniu życia, co niewątpliwie musi oznaczać, że osoba umiera cały czas posiadając świadomość tego co się dzieje. Ale należy tu zaznaczyć, że świadomi rezygnuje z dalszego świadomego życia, pozbawia się możliwości świadomej refleksji nad swym kończącym się życiem. Nie możesz być nigdy pewien, że wszystko załatwiłeś, że wszytko dopiąłeś. Trzeba do końca brnąć przez swoje życie, by niczego nie pozostawiać przypadkowi. Poza tym, z każdego cierpienia można wyciągnąć jakąś naukę. Nie ma cierpienia, z którego nie płynie żadna nauka. Problemem jest to, czy chcemy tą naukę poznać, czy człowiek jest gotowy na poświęcenie, aby poznać nieznaną mu dotąd mądrość. Przykładowo: możesz dziecku mówić, żeby nie bawiło się zapałkami, ale dopóki się nie sparzy nic sobie nie zrobi z twoich zakazów; ojciec alkoholik bił cię gdy byłeś dzieckiem-uczysz się, że alkohol wcale nie jest taki fajny jak to promują media (tu pojawia się problem, bo ludzie nie chcą zrozumieć, że nawet w takich chwilach można się czegoś nauczyć, stąd z patologii rodzą się nowe patologie). Możesz gonić za pieniędzmi aż do czasu gdy wszystko stracisz i zrozumiesz, że są w życiu rzeczy ważniejsze. Gdy tracisz kogoś bliskiego np. przez morderstwo, poznajesz ból jaki towarzyszy śmierci bliskiej osoby i jeżeli wyciągniesz z tego dobrą naukę, nigdy nie będziesz nikomu życzył śmierci-tu znowu ludzie mimo, że doświadczyli czegoś takiego, są gotowi to samo robić innym, bo nie wyciągnęli żadnych wniosków z cierpienia jakie ich spotkało. II wojna światowa-ludzie nie wyciągnęli wniosków płynących z tego, że pycha, wywyższanie się ponad innych prowadzi do największych okropności, czego skutki widzimy obecnie, gdy jedni poniżają drugich, czy starają się na siłę narzucić innym swoje zdanie. Nawet z twojego bestialskiego i bezsensownego cierpienia bez świadomości może płynąć jakaś nauka. Może nie tyle dla osoby cierpiącej ale przez cierpienie danej osoby dla wszystkich, którzy się z nią zetkną. Widząc takiego człowieka, masz się zatrzymać w swoim wyścigu szczurów, otworzyć się na innych ludzi, zdać sobie sprawę, że każde życie kiedyś się kończy, masz nauczyć się żyć z tą świadomością i żyć tak, by nie zostawiać nic na ostatnią chwilę. Masz poznać, że to druga osoba jest najważniejszą rzeczą na świecie, masz się nauczyć rezygnować z swoich przyjemności na rzecz drugiego człowieka. Z bezbolesnego odejścia niczego się nie nauczysz, świat nie będzie lepszy. Gdybyśmy potrafili wyciągać naukę z cierpienia innych, nie byłoby tyle cierpienia, bo człowiek by wszystko umiał, potrafiłby żyć tak, by uniknąć cierpienia. Cierpienie musi być, dopóki człowiek nie wyciągnie ostatecznej nauki jaka przychodzi wraz z cierpieniem. Żeby nie być gołosłownym, że niby teoria rożni się od praktyki, że pisać łatwo gorzej działać, wspomnę, że to nie są jakieś bajeczki. Sam tego doświadczyłem i dopiero teraz zdaję sobie sprawę jaka nauka płynęła z cierpienia: niedawno zmarli mi dziadkowie (oboje w odstępie miesiąca). Babcia odeszła będąc w pełni świadoma, nawet nie zdając sobie do końca sprawy, że umiera. Dziadek męczył się na nowotwór jelita, miał robioną stomię. Pod koniec zaczął tracić kontakt z rzeczywistością, majaczyć. Był w szpitalu parę razy ale go wypisywali bo nie można było nic więce
[demot] "Stary, każdy myślący człowiek wie, ze to nie jest główna zasada katolików" Oj żebyś się nie zdziwił. Tak samo jak każdy myślący człowiek wie, że były niemieckie a nie polskie obozy zagłady, co to UPA i co zrobiło, że nie każdy ksiądz to pedofil... Można by tu dołożyć jeszcze argument, że każdy myślący wie, że wszystko to co się mówi o inkwizycji jest nieprawdą, że należy rozróżnić ofiary inkwizycji od ofiar protestantów (których było więcej)-nie chcę bronić Kościoła, a przynajmniej wybielać jego historii, ale chciałbym, aby podczas swojej walki z "ciemnym Kościołem" oświeceni i wolni ateiści stosowali rzetelne argumenty a nie grali ludziom na emocjach poprzez małe nieścisłości, o których z czasem zapomina się że są nieścisłościami. Wracając do twojego pytania.Dla mnie, dla osoby wierzącej, życie jest jedną z najwyższych z ziemskich wartości (nie powiem, że najwyższą, bo wola przeżycia nie może upoważniać nas do różnego rodzaju wykroczeń), o którą należy walczyć i nie wolno dobrowolnie z byle jakiego powodu go odbierać (ani sobie ani innym). Dla mnie nawet cierpienie, towarzyszące śmierci ma sens. Pozwala na oderwanie się od rzeczywistości (wiem, trochę dziwnie to brzmi, ale porównaj to z współczesną pogonią za dobrami materialnymi i postaraj się w ten sposób zrozumieć to stwierdzenie) i umożliwia dogłębne przeanalizowanie swojego życia i dobre jego zakończenie. Wyobraź sobie, ile złego, niezakończonych spraw czy waśni pozostawiałby człowiek, gdyby śmierć przychodziła bez ostrzeżenia, bez bólu. Teraz do tego się dąży, żeby nawet nie mieć świadomości, że się umiera. W takiej sytuacji człowiek nie przykłada należytej uwagi do tego, aby dobrze odejść z tego świata. Jeżeli patrzysz na to cierpienie jako na jakiś kłopot/problem, to nie dziw się, że zostawisz dzieciom jakichś "życzliwych" sąsiadów czy coś w tym stylu. Cierpienie powinno być przyjęte z pokorą a co więcej wykorzystane (jak to wcześniej powiedziałem) do oderwania się od świata i dogłębnej analizy życia. Poza tym, dla mnie, dla osoby wierzącej to, że Bóg pozwala na cierpienie, musi mieć jakiś sens, Czy to jak już wspomniałem, ma nam umożliwić dobre zakończenie ziemskiego życia, czy ma nam pozwolić na uznanie własnej grzeszności i okazanie skruchy (co poniekąd łączy się z pierwszym punktem, czyli z pogodzeniem się z innymi). Jeżeli miałbym patrzeć na te sprawy z perspektywy, że człowiek jest wynikiem przypadku, a wszystko cyklicznie rodzi się na nowo i ginie, a po śmierci nie ma już żadnej świadomości, to musiałbym ci przyznać rację, że nie ma sensu się męczyć, ale w takim przypadku należałoby zadać sobie pytanie, co powstrzymuje ludzi nad dalszym ułatwianiem sobie życia: "eutanazji" wszystkich zbędnych czy szkodliwych ludzi (bezdomnych, chorych czy to mniej inteligentnych). Jeśli nie ma nic więcej poza ziemskim życiem, to co powstrzymuje "tych lepszych" przed wykorzystaniem "tych słabszych". Jeżeli nic nie ma, to dlaczego człowiek miałby mieć jakiekolwiek wyrzuty? Dlaczego miałoby ci być zal takeigo człowieka? Dlaczego w ogóle zabicie innego jest czymś negatywnym? Powinno być zwyczajną walką o dominację w otoczeniu i tyle. Jakoś naprawdę nie potrafię wyobrazić sobie sensu istnienia wielu praw obecnie funkcjonujących, gdyby nie miały one podbudowy religijnej, nadającej niektórym rzeczom wartości nadrzędne i niezbywalne. Jakby całkowicie wyeliminować z życia sacrum i przyjmując, że życie to przypadek w historii wszechświata, niektóre wartości, które obecnie nawet ateiści uznają za podstawowe i niemożliwe do zaprzeczenia musiałyby przestać istnieć bo nie miałyby żadnej podstawy do istnienia.
[demot] "Stary, każdy myślący człowiek wie, ze to nie jest główna zasada katolików" Oj żebyś się nie zdziwił. Tak samo jak każdy myślący człowiek wie, że były niemieckie a nie polskie obozy zagłady, co to UPA i co zrobiło, że nie każdy ksiądz to pedofil... Można by tu dołożyć jeszcze argument, że każdy myślący wie, że wszystko to co się mówi o inkwizycji jest nieprawdą, że należy rozróżnić ofiary inkwizycji od ofiar protestantów (których było więcej)-nie chcę bronić Kościoła, a przynajmniej wybielać jego historii, ale chciałbym, aby podczas swojej walki z "ciemnym Kościołem" oświeceni i wolni ateiści stosowali rzetelne argumenty a nie grali ludziom na emocjach poprzez małe nieścisłości, o których z czasem zapomina się że są nieścisłościami. Wracając do twojego pytania.Dla mnie, dla osoby wierzącej, życie jest jedną z najwyższych z ziemskich wartości (nie powiem, że najwyższą, bo wola przeżycia nie może upoważniać nas do różnego rodzaju wykroczeń), o którą należy walczyć i nie wolno dobrowolnie z byle jakiego powodu go odbierać (ani sobie ani innym). Dla mnie nawet cierpienie, towarzyszące śmierci ma sens. Pozwala na oderwanie się od rzeczywistości (wiem, trochę dziwnie to brzmi, ale porównaj to z współczesną pogonią za dobrami materialnymi i postaraj się w ten sposób zrozumieć to stwierdzenie) i umożliwia dogłębne przeanalizowanie swojego życia i dobre jego zakończenie. Wyobraź sobie, ile złego, niezakończonych spraw czy waśni pozostawiałby człowiek, gdyby śmierć przychodziła bez ostrzeżenia, bez bólu. Teraz do tego się dąży, żeby nawet nie mieć świadomości, że się umiera. W takiej sytuacji człowiek nie przykłada należytej uwagi do tego, aby dobrze odejść z tego świata. Jeżeli patrzysz na to cierpienie jako na jakiś kłopot/problem, to nie dziw się, że zostawisz dzieciom jakichś "życzliwych" sąsiadów czy coś w tym stylu. Cierpienie powinno być przyjęte z pokorą a co więcej wykorzystane (jak to wcześniej powiedziałem) do oderwania się od świata i dogłębnej analizy życia. Poza tym, dla mnie, dla osoby wierzącej to, że Bóg pozwala na cierpienie, musi mieć jakiś sens, Czy to jak już wspomniałem, ma nam umożliwić dobre zakończenie ziemskiego życia, czy ma nam pozwolić na uznanie własnej grzeszności i okazanie skruchy (co poniekąd łączy się z pierwszym punktem, czyli z pogodzeniem się z innymi). Jeżeli miałbym patrzeć na te sprawy z perspektywy, że człowiek jest wynikiem przypadku, a wszystko cyklicznie rodzi się na nowo i ginie, a po śmierci nie ma już żadnej świadomości, to musiałbym ci przyznać rację, że nie ma sensu się męczyć, ale w takim przypadku należałoby zadać sobie pytanie, co powstrzymuje ludzi nad dalszym ułatwianiem sobie życia: "eutanazji" wszystkich zbędnych czy szkodliwych ludzi (bezdomnych, chorych czy to mniej inteligentnych). Jeśli nie ma nic więcej poza ziemskim życiem, to co powstrzymuje "tych lepszych" przed wykorzystaniem "tych słabszych". Jeżeli nic nie ma, to dlaczego człowiek miałby mieć jakiekolwiek wyrzuty? Dlaczego miałoby ci być zal takeigo człowieka? Dlaczego w ogóle zabicie innego jest czymś negatywnym? Powinno być zwyczajną walką o dominację w otoczeniu i tyle. Jakoś naprawdę nie potrafię wyobrazić sobie sensu istnienia wielu praw obecnie funkcjonujących, gdyby nie miały one podbudowy religijnej, nadającej niektórym rzeczom wartości nadrzędne i niezbywalne. Jakby całkowicie wyeliminować z życia sacrum i przyjmując, że życie to przypadek w historii wszechświata, niektóre wartości, które obecnie nawet ateiści uznają za podstawowe i niemożliwe do zaprzeczenia musiałyby przestać istnieć bo nie miałyby żadnej podstawy do istnienia.
[demot] W takim razie dlaczego jeszcze nikt nie raczył wyjść na ulice protestować przeciw nakazowi ratowania samobójców, przeciw karze za pomaganie samobójcom, przeciw krze za nie udzielenie im pomocy? Dlaczego polskie prawo w tak nachalny sposób ingeruje w wolność człowieka? Jakoś nie słyszałem głosów pogardy dla kogoś, kto uratował samobójcę. W jaki sposób chciałbyś regulować komu przysługuje prawo do "legalnego samobójstwa" a komu nie?
[demot] "Ona nie ma o co walczyć. Umiera w cierpieniach. To nie rozpad związku, czy wylanie ze szkoły. Tu nie będzie happy endu. Ona nie robi tego, dlatego, że to łatwiejsze wyjście. Po prostu i tak umrze i to wkrótce, ale w cierpieniach." Z twojej wypowiedzi wnioskuję, że życie samo w sobie nie ma większej wartości, jeżeli cierpienie może skłonić człowieka do odebrania go sobie. Od razu napiszę, że zdaję sobie sprawę, że ludzie różnie znoszą cierpienia, ale muszę zaznaczyć, że naszym obowiązkiem jest pomóc takim osobom w przyjęciu tego cierpienia. Jeżeli podchodzić do tematu z takim nastawieniem jak ty, to można by się spodziewać, że w sytuacji kompletnego upadku, czyli utraty wszystkiego, gdy człowiek ląduje na ulicy, nie ma nikogo i nic, najlepszym rozwiązaniem byłoby strzelenie sobie w łeb co dodatkowo spotykałoby się ze zrozumieniem i aprobatą reszty społeczeństwa-po co ktoś ma się męczyć, umierać z głodu, zimna itp? Z takim nastawieniem, możemy niedługo spodziewać się powszechnej akceptacji śmierci, która stanie się czymś codziennym, a dodatkowo (co najgorsze) akceptowanym przez wszystkich. Może rzucam trochę skrajnymi przypadkami, ale nie wiem jak można by w inny sposób ukazać wagę problemu. Przy dzisiejszej znieczulicy, normalna argumentacja nie zmusiłaby człowieka do zastanowienia się nad problemem. Argumentacja, że człowiek robi to bo nie ma o co walczyć jest w moich oczach nic niewarta bo dla mnie życie samo w sobie jest czymś o co trzeba walczyć. Ile to osób potrafi żyć pomimo wielu cierpień jakie ich spotkało/spotyka a co więcej potrafią cieszyć się tym życiem, przekazując swoją radość innym? Weź przykład ludzi, którzy urodzili się bez kończyn czy to w późniejszym wieku je stracili. Wg dzisiejszego sposobu postrzegania świata, taka osoba powinna niewyobrażalnie cierpieć. Wyobraź sobie, jakie byłyby głosy społeczeństwa, gdyby lekarz nie chciał usunąć dziecka bez rąk-sądząc po ostatniej nagonce na prof. Chazana można by się spodziewać argumentów, że lekarz skazał dziecko na życie pełne najokropniejszych cierpień w imię swojej "poronionej religii". (może znowu był to skrajny przypadek, bo ktoś zaraz powie, że aborcja w takim przypadku nie jest dozwolona. W takim razie weźmy pod uwagę dzieci z zespołem Downa. Tu już polskie prawo zezwala na aborcję-pewnie z litości dla dziecka. A teraz spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nie widziałeś na ulicy uśmiechniętych dzieci z tą chorobą? A przecież ich życie miało być nieustannym cierpieniem, a jedynym ratunkiem śmierć). Także nie można pozwolić, żeby przez cierpienie ludzie odbierali sobie życie. Trzeba takim ludziom pomóc zapomnieć o cierpieniu, przyjąć je. Trzeba pomóc im cieszyć się tym życiem, które im jeszcze zostało, pokazując, że ich życie nadal ma jakąś wartość.
[demot] Równie dobrze można by coś takiego podpiąć do próby oceny jakiejkolwiek sytuacji, czy zachowania: ktoś zdradził kraj-nie można potępiać zdrady, bo nie wiadomo jakbyś się samemu zachował w danej sytuacji, ktoś kogoś zabił po pijaku-nie możesz ocenić takiego zachowania, bo nie wiesz jakbyś się samemu zachował, gdy np. znajomi w nachalny sposób namawiają cię byś jednak poprowadził ten samochód. Zbrodnie niemieckie-nie można ich skrytykować, bo w sytuacji żołnierzy też byś to samo zrobił. W takim razie pytam się ciebie: na jakiej podstawie, można stwierdzić, że coś jest złe a coś nie i to w sposób jednoznaczny tak, aby możliwe było zbudowanie jakiegokolwiek zbioru zasad moralnych?
[demot] Wspominając o samobójstwie odnosiłem się do swojej pierwotnej wypowiedzi, że takie zachowanie jakie zostało opisane w democie, choćby nie wiem jak było nazywane, cały czas będzie samobójstwem-czyli świadomym odebraniem sobie życia. Chyba nie podważysz tego, że śmierć w wyniku przedawkowania leków, o której się rozpowiada nie jest świadoma. Zauważ, że ja nie krytykuję tej osoby, bo nie wiem co przeżywa, ale wyrażam opinię o samym zjawisku (jako osobie wierzącej, nie wypada oceniać osób ale czyny, bo nigdy nie wiadomo co leży u źródła danego zachowania-jak kogoś zabijesz jesteś mordercą, ale gdy okaże się, że ktoś kazał ci tego dokonać, grożąc morderstwem bliskich, nagle ocena twojej osoby przez społeczeństwo zmienia się o 180 stopni i z przestępcy stajesz się ofiarą, ale do póki nic nie wiadomo o przyczynach jesteś najzwyklejszym mordercą). Dlaczego piszę, że z mojego punktu widzenia jest to złe? Piszę tak dlatego, że takie zachowanie niszczy podwaliny moralne społeczeństwa. Uczy ludzi poddawania się bez walki, szukania najprostszych (nie zawsze słusznych) rozwiązań. W takich sytuacjach, człowiek zaczyna myśleć w sposób egoistyczny-"ja nie chcę cierpieć, chcę z tym jak najszybciej skończyć, to mnie boli, śmierć mnie wybawi". Gdyby każdy podchodził w taki sposób do każdego cierpienia jakie go spotyka, to świat stałby się okropny, bo ileż to ludzi żyjących w ubóstwie, zostawiłoby swoje dzieci byle tylko ulżyć w swoim cierpieniu? Dlaczego niektórzy, mimo trudnej sytuacji się nie poddają? Bo nie myślą w sposób egoistyczny, zdają sobie sprawę, że śmierć będzie "ratunkiem" tylko dla nich, a dla innych będzie dodatkowym cierpieniem. Tak samo jest z aborcją. Tyle tu (na demotach) i nie tylko tu, pojawia się głosów, że aborcja jest okazaniem prawdziwej miłości dziecku, które musiałoby cierpieć. Niestety tak nie jest. Nie wydaje mi się (wyrażam tylko swoją opinię), żeby kobiety idące do kliniki myślały o dziecku w kategoriach jego cierpienia. Prędzej myślą one o swojej własnej wygodzie, bo opieka nad chorym dzieckiem to niepotrzebne wyrzeczenia a dodatkowo "obciach" wśród najbliższych. Jak mi znajdziesz jakąś kobietę, która poszła do kliniki z litości dla dziecka a nie dla własnej wygody to ci stówę od ręki dam. Wracając do tematu: popełniając samobójstwo jak już pisałem, większość (jeśli nie wszyscy) kieruje się egoizmem. Nie zdają sobie sprawy, że poprzez ulżenie sobie samemu, zadają ból innym, czyniąc to najprawdopodobniej nieświadomie. Prawdziwą miłość do bliskich okazałyby, gdyby postawiły "wygodę" innych nad własną. Tzn, gdyby zniosły cierpienie, dla bliskich. Właśnie takie ofiarowanie siebie dla innych jest prawdziwą miłością, bo robisz to świadomie dla innych, a popełniając samobójstwo, narzucasz innym swoje zdanie (ja chcę umrzeć i tak ma być). To tak jakby porównać dwie matki: pierwsza matka, odda ostatni kawałek chleba dziecku sama znosząc głód, a druga zje go bo należy on do niej. W pierwszym przypadku, matka poświęca się dla dziecka, uszczęśliwia je co jest jej świadomym wyborem, a w drugim matka świadomie sprawia cierpienie dziecku. Wiem że może to być trochę trudne do zrozumienia, ale takie jest moje zdanie na temat samobójstw. Zresztą, gdyby podchodzić do tego tematu z twoim rozumowaniem, to należałoby zastanowić się, dlaczego ludzkim odruchem jest ratowanie człowieka chcącego odebrać sobie życie (zobaczysz kogoś wiszącego w jakiejś szopie to wezwiesz pogotowie, zamiast uszanować jego wolę, jego decyzję o "eutanacji"). Na jakiej podstawie chciałbyś oceniać co jest zwykłym (o ile można to tak nazwać) samobójstwem a co "szlachetną eutanazją" ?