Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 12 takich demotywatorów

Pozostałe litry są ukrytew innym wymiarze –  8 litrów i 20 litrów
+18
Ten demotywator może zawierać treści nieodpowienie dla niepełnoletnich.
Zobacz
ABW złożyło zamówienie na sprzęt, w tym niszczarki, o wartości niemal 400 tys. złotych, w trybie bez negocjacji, które mają zostać dostarczoneprzed 15 grudnia – Zamówienie obejmuje 45 niszczarek do cięcia papieru na paski i 10 do cięcia na confetti. Niszczarki mają być używane m.in. do niszczenia kart kredytowych i mają wydajność cięcia minimum 10 arkuszy na minutę.Istnieją doniesienia o szybkim usuwaniu dokumentów i laptopów w nocy oraz decyzjach o likwidacji dokumentów niearchiwalnych w służbach.Opozycja porównuje sytuację do filmu "Psy", ale rząd zapewnia, że dokumenty są ewidencjonowane i nie mogą zostać tak po prostu zniszczone. Lp.Niszczarka biurowa do papiera o parametrach technicznychnie gorszych niż:• silnik o mocy min. 490 W,• szerokość szczeliny podawczej - min. 230 mm,• system cięcia-paskowo-odcinkowy (cross cut),• maksymalna powierzchnia ścinka-30 mm²,• maksymalna szerokość paska-2 mm,•••......wydajność cięcia (80g/m)-min. 10 arkuszy,pojemność kosza na ścinki - min. 30 litrów, max. 40 litrów,poziom bezpieczeństwa (nowa norma ISO/IEC 21964)- min. kategoria P-5,niszczenie kart kredytowych,odpomość na zszywki biurowe,odporność na spinacze biurowe,automatyczny START/STOP,podwójne zabezpieczenie przed przegrzaniem,automatyczne wyłączenie,zerowy pobór prądu w trybie stand-by (tryb czuwania),rewers - automatyczny,automatyczne zatrzymanie w przypadku przepełnienia koszana ścinki (sygnalizowane osobnym wskaźnikiemnp. dioda kontrolka),odcięcie zasilania w przypadku zacięcia papieru,system zapobiegania zacięciu papieru,jednoelementowe trwale noze thace odpome na spinacze i zazywki,szafka meblowa z drzwiczkami wykonana z płyty meblowejz pojemnikiem na ścinki,gwarancja na noże tnące - dożywotnia,• gwarancja na urządzenie- min. 3 lataPrzedmiot zamówieniaNiszczarka biurowa do papieru o parametrach technicznychnie gorszych niżsilnik o mocy min. 1300 W,silnik przystosowany do pracy ciaglej - min. 20 minut•• szerokość szczeliny podawczej - min. 310 mm, max. 330 mm,.rodzaj cięcia - cięcie na ścinki,szerokość cięcia-min. 1,9 mm, max. 2,1 mm,długość ścinka 15 mm,Markai modelniszczarkiJ.m.45Liczba10Cenajednostkowanetto[PLN]Wartość netto[PLN]Stawka podatkuVAT [6] lubkwota podatkuVAT [PLN]Wartośćbrutto[PLN]
Cena benzyny na Teneryfie(terytorium Hiszpanii) sprzed kilku dni.Cena za litr to ok. 5,20 zł – W tym samym czasie premier oraz Orlen głoszą, że Polska ma najniższe ceny paliw w Europie. Dodam tylko, że za najniższą krajową Polak jest w stanie nabyć ok. 360 litrów benzyny, podczas gdy w Hiszpanii jest to ok. 890 litrów benzyny. Ale o tym wskaźniku się już głośno nie mówi...
Źródło: Własne
Osoba była przywiązywana w taki sposób, że nie mogła się ruszyć ani nawet poruszyć głową. W całkowitej ciemności woda powoli kapała na jej czoło, kropla po kropli. Zwykle wystarczyło 20 litrów, aby ktoś wyznał wszystko lub oszalał –
Przeżył po tym jak karmiono go terpentyną, trutką na szczury i końskim balsamem. Przeżył nawet -14 stopniową temperaturę po tym, jak został wrzucony do śniegu i wylano ponad 20 litrów wody na gołą klatkę piersiową, a także został potrącony przez taksówkę, co pośmiertnie przyniosło mu przydomek: Mike "Trwały" –
Według analiz wykonanych na Uniwersytecie w Leeds, aby uratować naszą planetę, musimy przeorganizować całkowicie nasze życie: – - 4-osobowa rodzina nie może mieszkać na powierzchni większej niż 59,5 m2.- Odzież nie może być prana więcej niż 20 razy rocznie.- Każda osoba może polecieć samolotem jedynie raz na 3 lata.- Na każdą osobę powinno przypadać do własnego transportu od 60 do 150 litrów paliwa rocznie.- Każda osoba nie może spożywać więcej niż 2100 kcal dziennie.Należy także: "podnieść płace minimalne, zapewnić uniwersalny dochód podstawowy i wprowadzić maksymalny poziom dochodów".Za to w każdym gospodarstwie może być laptop i każdy może mieć smartfona
 –
 –  Jak już wiemy TVP dostało od państwa 2 miliardy złociszczy. Żeby jeszcze lepiej uzmysłowić ile to jest 2 miliardy PLN wykonałem następujące obliczenia: Ostatnio w promocji piwo Harnaś widziałem w biedrze za 1,87 zł w puszce. - 2 mld/1,87 = okolo 1 mld 70 tys. puszek ze złocistym trunkiem. - Polaków jest 37,98 milionów, co daje 28 puszek na głowę, czyli 14 litrów na łebka. Na parę dni starczy - jedna puszka ma 16,8 cm. Gdybyśmy je wszystkie ustawili jedna na drugiej na rynku w Gliwicach to wieża miałaby 179 760 kilometrów, szczyt byłby w połowie drogi do księżyca - ślimak ma prędkość 0,047 km/h jakbyśmy go przekonali do wyprawy na szczyt tej wieży to zajęloby mu to - przy założeniu, że będzie utrzymywał cały czas tą predkość - 436 lat - myslę, że jednak dla widoków warto - średnica puszki to 6,6 cm. Gdybyśmy ustawili w rządku zaczynając od miejsca gdzie równik przecina południk zero to mielibyśmy 70 720 kilometrową harnasiową linię obiegającą świat. Do drugiego okrążenia świata brakłoby jedynie około 10 tys. km - przy zalożeniu, że prędkość maksymalna Poloneza FSO to 135 km/h podróż do końca harnasiowej wstęgi wyniosłaby 21 dni i 20 godzin - basen o kształcie sześcianu foremnego wypełniony piwem mógłby mieć 812 metrów szerokości, glębokości i długości. Zawierałby 535 mln litrów płynu - puszki ważyłyby 17 120 ton, w skupie gdzie płacą 3 zł za kilo otrzymalibyśmy za nie 51 mln 360 tys. złotych - można by było za to kupić po 2,60 zl za sztukę 19 753 846 butelek piwa Perła Chmielowa. Po jednej dla kazdej pani z okazji dnia kobiet, bo Perełka jak wiadomo - najlepsza.
Runęło 9 tysięcy beczekz bourbonem – Na szczęście w budynku nie było nikogo, kiedy runął dach i ściany. Jednak straty materialne mogą być spore. Szacuje się, że na ziemię spadło 9 tysięcy beczek z leżakującym w nich bourbonem.Zawaliła się niemal dokładnie połowa budynku. Mieścił on 20 tysięcy beczek. Każda z nich ma pojemność 200 litrów i waży 250 kilogramówTo gorsze niż atak nuklearny...

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami – W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku. Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła. Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do Lidla. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze. Dalej za to stawali na trawnikach. Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, DO DIABŁA. Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” Lidlu rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku. Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Jezu, to krew czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? Chryste, gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty. Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. Kurwa, znowu twarde. Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „To się pierdol, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej. Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w Lidlu, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach. Jezu, jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. Pierdol się, pisowski reżimie
Dominika Kulczyk zajmuje się działalnością ekologiczną – Jeździ Bentleyem, który spala 20 litrów na 100 km
Prosty eksperyment mający za zadanie pokazać w jaki sposób... – ...ostrygi wpływają na czystość wody

1