Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

ZONTAR

0 / 0
ZONTAR

[demot] @daclaw W jakimś kraju można było przeznaczyć swoje zwłoki na dowolny cel ze spożyciem włącznie.

0 / 0
ZONTAR

[demot] @rafik54321 Z punktem A się zgadzam, ale to bardziej pasuje do mojego ogólnego poglądu dotyczącego praw autorskich i patentów. Ogólnie uważam, że rzecz raz wprowadzona na rynek nie może zostać z niego wycofana. Jeśli producent rezygnuje z monetyzacji czegoś, do czego ma prawa (które nadaje mu państwo, bo ochrona praw autorskich czy ochrona patentowa to sztuczny wytwór), to z automatu powinien te prawa stracić. Przestałeś produkować coś do swojego urządzenia? Ok, inni mogą legalnie zrobić kopię 1:1. Trzeba tu jednak dodać, że sprzedaż po absurdalnych cenach powinna być traktowana jak celowe wycofywanie towaru. Jak ekrany do telefonu będą sprzedawane po milion dolców, to jakby ich w ogóle nie sprzedawali. Nie wiem, czy punkt B da się dobrze zrealizować. Z częściami zamiennymi jest trochę inaczej. Jak produkujesz telefony, to każdej części potrzebujesz dokładnie tyle, ile telefonów, wszystko leci w jedno opakowanie i jest sprzedawane na półce. Z zamiennikami każdy musi zostać zapakowany osobno, sprzedawany osobno, magazynowany osobno, do tego jednych potrzeba więcej, innych mniej. No i co ważniejsze, jak skończysz produkcję telefonów, to wypychasz ostatni rzut i jak sprzedane, to sprzedane. A co z częściami zamiennymi? Jak wyprodukujesz za mało, to zabraknie i będziesz zmuszony przez prawo do wznowienia produkcji czegoś, czego linię już dawno przezbroiłeś. Jak wyprodukujesz za dużo, to zostaniesz ze stertą elektrośmieci. Dlatego też wiele części zamiennych kosztuje więcej, bo niektóre z nich leżą latami w jakichś magazynach czekając na sprzedaż. Koszt produkcji jest teraz, a części się będą sprzedawać na przestrzeni nadchodzących lat i musisz zapewnić ich tyle, żeby starczyło na ustawowo wymagany czas. Trudno więc pogodzić ograniczenie ceny zamienników z wymogiem utrzymania odpowiedniego stanu magazynowego przez określony czas. No ale jeśli połączymy to z udostępnieniem praw do domeny publicznej po wyczerpaniu zapasów, to zaczyna nabierać sensu. Nie chcesz sprzedawać części zamiennych w rozsądnej cenie po zatrzymaniu produkcji urządzenia? Nie ma problemu, ktoś inny to zrobi, udostępnij tylko dane techniczne aby każdy mógł to zrobić. Warto jednak pamiętać, że Right to Repair opiera się bardziej o kwestię celowego blokowania możliwości naprawy, najczęściej przez oprogramowanie. Nawet teraz nie ma tak dużego problemu z częściami zamiennymi, ale bardzo często urządzenia są zrobione tak, aby nie działały z zamiennikami. Nawet coś tak głupiego jak drukarki. Wiesz, że obecnie bodajże HP nie pozwoli drukować, jeśli nie masz subskrybcji na dostawy tonera? Nawet, jeśli masz w drukarce toner, to odmówi drukowania, bo nie zapłaciłeś abonamentu na wymiany tonera. No a to dopiero początek. Zobacz sobie co odwalił Newag, aż się ABW zainteresowało.

0 / 0
ZONTAR

[demot] To ja jestem jakiś nienormalny, bo sam mam chyba 16 czy 20 sztuk prawie wszystkiego. Jedynie łyżek trochę mniej. Innych naczyń też mam tyle, żeby myć raz na tydzień lub rzadziej.

-1 / 1
ZONTAR

[demot] W czasie robienia tej kartki by to trzy razy naprawiła, ale przecież tylko mężczyźni potrafią obsłużyć śrubokręt.

2 / 2
ZONTAR

[demot] @perskieoko Na temat Konfusi się nie wypowiem, ale bardzo często w tych poglądach w parze z wolnością gospodarczą idzie mniejsza ingerencja państwa w kwestie patentowe czy ochronę praw autorskich. To jest w dużej mierze problem, które kraje stworzyły sobie same. Ci giganci mogą takie rzeczy odwalać, bo nikt nie ma prawa zapełnić luki na rynku. Jeśli jednocześnie jest wolny rynek i giganci mogą sobie lecieć w uja, ale inny producent może zacząć zapewniać zamienniki bez obaw o łamanie praw autorskich, to zachowujemy balans. Z resztą, dokładnie o to samo chodzi w piractwie. Obecny rynek cyfrowy jest chory, już praktycznie nie możesz kupić nic na własność, nie masz praw nawet do posiadanych rzeczy, większość umów jest wiązana, parcie w abonamenty i subskrybcje, skrajne zawyżanie cen (rzeczy po 300zł z sezonową promocją za 30zł itp), wszystko ma na celu wycisnąć ile tylko się da z klienta korzystając z tego, że nikt nie ma absolutnie prawa do zaoferowania alternatywy, bo umowy licencyjne tego zabraniają. Piractwo jest często jedyną opcją aby zdobyć coś niedostępnego, coś o chorych cenach czy coś, co zostało zgodnie z prawem zabrane zanim zdążyłeś tego użyć, bo producent wyłączył serwery czy usunął coś z dystrybucji odbierając dostęp nawet tym, którzy ponoć to kupili (jak ostatnio Sony). Presja na standardy to nieco inna kwestia, ale to dotyczy raczej rzeczy, w których faktycznie standard nie jest ograniczeniem. Nawet w przypadku srajfona mieli odrobinę racji twierdząc, że lightning jest cieńszy. No jest, USB-C technicznie rzecz biorąc wymaga odrobinę więcej miejsca i trzeba na poważnie rozważyć to, czy narzucenie takiego standardu nie ograniczy możliwości sprzętu. O ile tu mowa o ułamku milimetra, to w innych kwestiach będą większe różnice i musimy liczyć się z nimi. Natomiast jeśli mamy X alternatyw i narzucimy wszystkim tą, która spełnia wszystkie wymogi pozostałych, to jak najbardziej może to być regulowane. Wszystko sprowadza się do tego, czy jest to ograniczeniem funkcjonalnym, czy nie.

1 / 1
ZONTAR

[demot] Ja bym się obawiał o to, że unia zrobi to po unijnemu i wyjdzie tak samo, jak z dbaniem o czyste powietrze. W tego typu kwestiach bardzo często toczy się bój pomiędzy prawodawcami, a ludźmi ogarniającymi daną dziedzinę i niestety często ostatecznie prawodawcy podejmują zupełnie bezsensowne decyzje oparte o rozumowanie na chłopski rozum. Już mieliśmy australijskich geniuszy chcących wsadzić do więzienia każdego, kto nie umie odszyfrować dysku (nawet jeśli dysk nie był sformatowany i zawierał śmieci, a nie zaszyfrowane dane), było sporo inicjatyw jak dopłaty do pieców gazowych aby wprowadzić opłaty od grzania gazem niedługo po tym, żyłowanie norm emisji spalin w oparciu o nierealistyczne testy drogowe, które doprowadziły do absurdalnego downsizingu i powstawania silników niskoemisyjnych wyłącznie przy nierealistycznym sposobie jazdy. Ot, urzędnicy unijni potrafią dobry koncept zamienić w gówno, więc trzeba być tu ostrożnym z opiniami. Oczywiście można wprowadzić wymogi publikowania instrukcji i dokumentacji technicznej aby każdy mógł zrozumieć jak coś działa, kupić elementy i wymienić co trzeba. Problem pojawia się z kwestią rozbieralności, bo to producent ostatecznie decyduje co jest elementem. Płyta główna razem z pamięcią, dyskiem i procesorem? W wielu urządzeniach to jeden element, nie przewiduje się wylutowania kości pamięci czy procesora, wymienia się całość. I co teraz? Gdzie postawić granicę nierozbieralności? Przesadne dzielenie na mniejsze elementy może prowadzić do zwiększonych kosztów, a nawet ograniczyć możliwości konstrukcyjne. Znowu w drugą stronę producenci mogą po prostu tworzyć duże elementy, których wymiana nigdy się nie opłaci. Można próbować wzorować się na lotnictwie i chociażby wymagać odpowiednich testów dotyczących żywotności danego elementu. Jeśli jest bardzo żywotny i wymiana nie będzie potrzebna - ok. Jeśli jakiś element ma ryzyko usterki czy zużycia lub jest podatny na uszkodzenia, ma być oddzielony i łatwiejszy w naprawie. No ale to znowu będzie wymagać wielu testów, które mogą ubić wielu mniejszych producentów i tylko molochy będą mogły sobie pozwolić na spełnienie wszystkich warunków. Wszystko wygląda ładnie na serwertce zanim zaczniemy poważnie myśleć nad tym, jak to w rzeczywistości rozwiązać.

1 / 1
ZONTAR

[demot] @jurand65 Zgadnij geniuszu co się stanie, jak przy takiej prędkości zaczniesz hamować tylko jedną stroną wjeżdżając na białe.

1 / 1
ZONTAR

[demot] Jest jeden świetny sposób na takie problemy. Nie używać żadnej z tych chorych platform społecznościowych.

1 / 1
ZONTAR

[demot] Jest na to pewien sposób. Zapewne problem polegał na tym, że uczniowie wychodzili za potrzebą wtedy, gdy nauczyciel brał do odpowiedzi i w ten sposób unikali wybrania. Jeśli jakieś odpytki robi na początku lekcji (a tak chyba zazwyczaj jest), to taka zasada ma jak najbardziej sens. Byla przerwa i uczeń powinien dać radę skoczyć do toalety. Samo wychodzenie chociażby 15-20 minut po rozpoczęciu lekcji też już powinno być ok, ale nie na samym początku zajęć. Poza tym treść nie zdradza nam całej sytuacji. Może nauczyciel po prostu leci kolejno osobami w klasie i jakimś trafem do łazienki wychodzili akurat przed tym, jak za chwilę mieli odpowiadać? Wtedy to zwykłe ostrzeżenie, że próba pominięcia swojej tury zgodnie z kolejnością nie działa. Wszystko sprowadza się do tego, czy uczeń zostanie ukarany za wyjście do ubikacji, czy po prostu przez chwilową nieobecność kolejność odpytywania nie będzie wobec niego stosowana.

1 / 5
ZONTAR

[demot] @Ala_nina Nie no, my tu takich rzeczy nie robimy. Pracę ludziom zabierać?

4 / 4
ZONTAR

[demot] @C1VenomMX321 Całkiem spoko aktor, wciela się często w dosyć trudne role. Trzeba mieć jaja, żeby realistycznie zagrać transa czy pedała z problemami psychicznymi. Najwyraźniej z tymi walkami robi to samo, chajs się zgadza, a że musi się publicznie wydurnić czy ośmieszyć, taka robota aktora.

1 / 1
ZONTAR

[demot] @marcinm1 @dominator156 Obaj się tu trochę mylicie. System oparty o dynamiczną analizę sytuacji na drodze to nie jest prosty system zbierający statystyki i wymyślający zoptymalizowane parametry dla typowego ruchu. On cały czas dostosowuje czas i przez to w trakcie cyklu nie może określić jak długo ten cykl będzie trwał. Nie wiem jak działa system z Łodzi, ITS ma wiele różnych smaków, ale z pewnością nie każdy jest w stanie pokazać zegary. Możemy wyróżnić tu wiele przypadków. 1. Jak system ma na sztywno ustalone cykle lub obiera długość i się jej trzyma do kolejnej zmiany, to może od początku wyświetlać zegar, ale jednocześnie jest on najmniej adaptacyjny. 2. Jak system określa długość każdej fazy, ale dopuszcza korekty tego czasu, to może wyświetlać przybliżony czas, ale pod koniec zegar gaśnie i światło może zmienić się od razu, a może jeszcze chwilę przetrzymać. 3. Jak system decyduje się na zmianę świateł w oparciu o aktualny ruch, to nie zna długości trwania danej fazy, ma co najwyżej wartości brzegowe. Może zmienić ją wcześniej lub później, więc zegar może wyświetlić dopiero pod sam koniec, kiedy już rozpoczął sekwencję zmiany świateł. Weźmy tutaj najprostsze rozwiązanie, które coraz częściej stosuje się w USA. Dosyć znane jest pojęcie "hesitation zone". Kiedy jesteś blisko skrzyżowania i widzisz żółte, to jedziesz. Kiedy jesteś daleko i widzisz żółte, to zatrzymujesz się. jest jednak strefa, w której trudno podjąć jednoznaczną decyzję, a co gorsza, kierowca jadący z przodu może zdecydować się zatrzymać, gdy jadący za nim będzie wolał przejechać. To jest jedna z głównych przyczyn wjeżdżania w tyłek, więc ITS często analizują ruch na skrzyżowaniu i opóźniają zmianę świateł tak, aby w miarę możliwości nie było nikogo w tej strefie. Czyli system chce zmienić światło z zielonego na czerwone, ale jakiś kierowca jest w tej szarej strefie i system opóźnia to o sekundę czy dwie aby kierowca bez wahania przejechał. Podobnie jest czasem w drugą stronę, jeśli nikogo nie ma w szarej strefie i chcemy zmienić światło za chwilę, to od razu walimy żółte aby nadjeżdżający już hamowali. Ten system działa świetnie, dostosowuje się często do warunków pogodowych, prędkości, a nawet uwzględnia wielkość pojazdu i ciężarowym daje więcej czasu niż osobowym, ale przez to nijak nie da się zamontować licznika. No i co najważniejsze, licznik nie ma tu sensu w przypadku światła zielonego. Jak system jest dobrze zrobiony, to żółte światło będzie zazwyczaj wypadać tak, że kierowca nie będzie musiał podejmować nagłej decyzji. Albo pojawi się zbyt późno aby hamować, albo na tyle wcześnie, że bez problemu się zatrzyma. No a jak jest zbyt duży ruch, to system potrafi przeciągnąć żółte światło aż widzi, że kierowcy się zatrzymują aby nie zmienić na czerwone zbyt szybko, ale też nie marnować czasu stałym opóźnieniem. Tak więc w przypadku świateł adaptacyjnych licznik nie ma sensu, żółte światło wystarczy aby spokojnie wiedzieć, czy należy jechać, czy zwalniać. W przypadku systemów ze sztywnym zegarem licznik może być przydatny. Znowu jeśli chodzi o licznik na czerwonym, to wystarczyłby jakiś trochę przybliżony czas kiedy oczekiwanie będzie długie, ale nie może on też kłamać. Widzisz minutę i zaczniesz patrzeć w telefon, nie powinien nagle się zmienić na 5 sekund. W USA jest ciut inaczej, bo nie ma żółtego pomiędzy czerwonym i zielonym. W Polsce jest czerwone z żółtym, które informuje nas o zmianie światła za chwilę i należy już wrzucać bieg i patrzeć na drogę. W obu przypadkach jednak brakuje czegoś, co by kierowcy pozwoliło na chwilę zmniejszyć skupienie na sygnalizatorze, a to nie musi być precyzyjnie. Raczej na zasadzie "za X sekund zerknij jeszcze raz na sygnalizator". To się jako tako da zrobić, ale znowu nie wszyscy będą to rozumieć.

0 / 0
ZONTAR

[demot] Trudno coś takiego określić, bo większość ról ostatecznie obiera cechy specyficzne dla danego aktora. Rola według scenariusza to jedno, wykonanie tej roli to drugie. Mówimy więc o samej roli, czy o odegraniu jej w taki sposób, jak to zrobił inny aktor? Jeśli chodzi o to pierwsze, to nie jest to aż tak trudne. Przeważnie postacie mają jakiś zestaw cech, które muszą prezentować, ale całokształt charakteru powstaje dopiero w momencie odegrania roli. Jeśli chodzi o to drugie, to bardzo wiele z nich jest zbyt charakterystycznych dla danego aktora aby ktokolwiek inny tak to odegrał. Ot, czy inny aktor odegra rolę identycznie wywołując taki sam odbiór? Mało prawdopodobne dla specyficznych ról. Czy inny aktor wcieli się w daną postać w porównywalny lub lepszy sposób? Bardzo możliwe. Wyjdzie inaczej, ale niekoniecznie gorzej. Dobrym przykładem może być Spider-Man. Każda z wersji wyszła trochę inaczej, każdy z akrotów grał inaczej i nadał postaci trochę inny charakter.

7 / 7
ZONTAR

[demot] Bo Indie to stan umysłu. Idąc tą logiką, to kasjerzy w banku też powinni iść siedzieć jak ktoś się zabije, bo kredytu nie dostał.

0 / 0
ZONTAR

[demot] @Quant_ Granice zamknęli dla wszystkich, nie tylko dla ruskich. Jakbyś teraz planował wycieczkę samochodową z Estonii do Finlandii przez Petersburg, to będziesz musiał zmienić plany i wybrać prom. Jak masz rodzinę w Rosji, to jesteś w dupie. Jak pracowałeś w strefie przygranicznej czy miałeś jakiekolwiek interesy w Rosji, to jesteś w dupie. Poświęcanie wolności innych gdy sam jej nie potrzebujesz jest jeszcze gorsze. Zakazać aborcji, bo nie ogranicza to mojej wolności. Zakazać związków jednopłciowych, to nie ogranicza mojej wolności. Wszystko tak sobie można usprawiedliwić.

1 / 1
ZONTAR

[demot] A czemu by miał nie odpalać? Szron na karoserii nie utrudnia działania silnika.

-1 / 1
ZONTAR

[demot] @zowk_sjookoski Myślę, że problem z nazewnictwem raczej dotyczy tu definicji słowa "lampa". Jak nazwać urządzenie służące do oświetlania, w którym to instalujemy żarówkę? Nawet latarnia jest po prostu lampą zamocowaną na dużej wysokości do oświetlania okolicy. Czy to latarnia morska, czy latarnia uliczna, odnosi się to tylko do samego źródła światła. No ale przecież latarnią nazywamy też budynek czy cały słup z latarnią umieszczoną na nim. Dochodzimy do sytuacji, w której w lampie znajduje się lampa. Większość ludzi lampą nazywa to, w czym zainstalowana jest słownikowa lampa, więc siłą rzeczy szukają innego słowa do określenia lampy znajdującej się w lampie. Żeby było śmieszniej, ten sam problem istnieje w języku angielskim. "Lamp" to po prostu źródło światła i z definicji odnosi się to zarówno żarnika czy filamentu jak i całego urządzenia będącego źródłem światła. Dochodzimy jednak do tego, że w źródle światła należy zainstalować źródło światła. Przynajmniej po angielsku żarówka to "light bulb", więc jakakolwiek bańka ze źródłem światła w środku się do tego aplikuje. Biorąc więc pod uwagę zmiany językowe, żarówka zapewne jest w trakcie zmiany znaczenia z lampy żarowej na jakąkolwiek formę bańki zawierającej źródło światła. Z resztą nie jest to nowy problem, od dawna ludzie mówili o żarówkach ksenonowych, żarówkach jarzeniowych, gdy w rzeczywistości powinni mówić o lampach.

0 / 0
ZONTAR

[demot] @Quant_ Nie widzę w jaki sposób by to miało kogokolwiek zatrzymać. Estonia chyba nie cenzuruje ISP, więc nadal mają pełną swobodę kontaktu. Takie zagrania najczęściej mają najmniejszy wpływ na tych, w których zostały wymierzone. Poza tym jest to kolejny krok w stronę oddawania swojej wolności w imię idei. Nie możesz do samolotu wejść z butelką wody dla bezpieczeństwa, nie możesz eksportować gumiaków aby walczyć z wojną, coraz więcej władz zabrania szyfrowania wiadomości prywatnych w imię walki z terroryzmem, teraz zaczynamy odbierać możliwość podróżowania do skłóconych krajów. Ile chcesz poświęcić w imię idei?

0 / 0
ZONTAR

[demot] Autorze, sprawdź słownik zanim spróbujesz się popisać angielszczyzną.

0 / 0
ZONTAR

[demot] @zowk_sjookoski Aby być konsekwentnym, to powinniśmy mówić na nie ledówki. Żarówka to lampa żarowa, neonówka (w democie) to lampa neonowa. To samo z lampą sodową czy rtęciowa, chociaż najczęściej mówi się na nie wszystkie jarzeniówka. Musimy się niestety zgodzić na nazywanie obecnych ledówkami.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10356 357 następna »