10 naszych najlepszych zabaw w PRL-u (11 obrazków)
Spotkania na trzepaku
Nie lubiłem tej zabawy, bo nie potrafiłem zwisać głową w dół, przez co czułem się upośledzony
Kapsle, albo Wyścig Pokoju
To była ta sama gra tylko pod dwiema nazwami. Myśmy grali konsekwentnie w Wyścig Pokoju. Największa trudność polegała na ustaleniu na początku, kto będzie Szurkowskim, a kto Szozdą. Z pozostałymi polskimi kolarzami (Mytnikiem, Magierą, Hanusikiem) w dalszej kolejności już było łatwiej. Nikt natomiast nie chciał być kolarzem enerdowskim, ani radzieckim.
Indianie i kowboje
Zawsze chciałem być Indianinem. Prawdopodobnie dlatego, że byłem pod wpływem filmu i lektury książki o szlachetnym Indianinie Winnetou, autorstwa niemieckiego pisarza, który nigdy nie był na Dzikim Zachodzie. Jak przystało na prawdziwego czerwonoskórego miałem łuk i strzały z grotami zrobionymi z gwoździ. Kiedyś wystrzeliłem taką strzałą w górę, a ona nieszczęśliwie spadła na głowę koleżanki z sąsiedztwa, wywołując niewielki krwawienie. Jej wredny stary przyszedł do mojego starego ze skargą, że wychował syna rozbójnika. Mój ojciec nie chciał słuchać tłumaczenia, że nie jestem żadnym rozbójnikiem, tylko szlachetnym Indianinem i dał mi wpierdol. A potem kazał iść do rodziny tej dziewczynki, żeby ich przeprosić, .uj wie za co, bo przecież ja specjalnie do niej nie strzelałem. Ale poszedłem. Akurat wszyscy w jej rodzinie siedzieli przy stole i jedli kapuśniak, kiedy wparowałem z tym przeprosinami. Jej stary poczuł się w obowiązku wygłosić jakąś umoralniającą naukę, i już nawet otworzył usta, kiedy udławił się niedogotowaną kapustą i musiało go zabrać pogotowie, więc do dziś nie wiem, jaką umoralniającą opowieścią chciał mnie wtedy uraczyć.
Klasy
Babska gra, którą jednak często podglądałem. Jeden raz zagrałem, bo mnie siostry cioteczne poprosiły i wygrałem. Obraziły się na piętnaście minut.
Guma
Druga babska gra. Nigdy w nią nie grałem, ale często podglądałem – koleżanki. One chyba mylnie to odczytywały i sądziły, że pasjonuję się rozgrywką, więc kiedy brakowało im trzeciej do gumy, ustawiały mnie w roli „słupa”, czyli tego, który ma gumę na nogach.
Graffiti
Zabawa integracyjna dla płci obojga. Nasze graffiti, w przeciwieństwie do późniejszych, odbywało się jednak nie na murach, tylko na chodnikach i ulicach. Zamiast sprayu była kreda, lub po prostu kamień.
Puszczanie latawców
W moim towarzystwie największą frajdą było wysyłanie do latawca listów. Kiedy latawic był już bardzo, ale to bardzo wysoko, robiło się w kartce dziurkę, kartkę nawlekało na sznurek i wiatr ją gonił po sznurku w kierunku latawca. Jak się takich listów wysłało za dużo i przeciążyło latawiec, to on spadał, najczęściej w miejsce, z którego już nie dało go ściągnąć.
Komentarze Ukryj komentarze