Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 14 takich demotywatorów

Po trzech latach pracy, każdy nauczyciel się już z tym pogodził –  Podczas pierwszego roku mojej pracy w szkole,uczyłem pewną klasę matematyki i przyjmowaniewiedzy szło im bardzo opornie. Kiedyś jużzrezygnowany mówię do nich: ,,Uczę was i uczęi wszystko na nic. Może mam to wszystko rzucić skoromi się nie udaje?" I nagle z ostatniej ławki odzywa się„,filozof": ,,Nie warto rzucać. Przecież nie rzuca panmycia naczyń wiedząc, że i tak będą znowu brudne".Tym jednym stwierdzeniem podsumowałnieskończoność i beznadziejność pracy nauczyciela.
 –  Próbuję od 3 tygodni dostać się do ortopedy na NFZ (mam rękę w gipsie, który trzeba zdjąć i zobaczyć czy wszystko z nią git). Najpierw miałem problem, żeby dostać się do internisty, więc zrezygnowany zapisałem się na jakąś płatną poradę online, żeby tylko dostać L4. W końcu udało mi się umówić na wizytę u internisty na NFZ - ostatniego dnia L4. Niby wszystko ok, przedłużył mi zwolnienie do końca miesiąca i dał skierowanie do ortopedy. Najbliższy termin zapisów do specjalisty był w pn. Poszedłem rano przed otwarciem przychodni, żeby się zapisać -kolejka już była na 25 osó
Dzisiaj wróciłem do pracy, zapomniałem przepustki, więc zostawiłem zapięty rower przed stacją metra – Wyszedłem z pracy o 18:00, aby znaleźć tylko wycięty zamek z zapięcia roweru. Kompletnie zrezygnowany, ponieważ nigdy nie zobaczę mojego 'wozu', ponownie zapytałem stację, czy mają kamery. Pojawił się facet, który machał do mnie i poprosił, żebym wpisał kod do mojego wyciętego zamka. Odpowiedział "Mam twój rower" z uśmiechem, którego nigdy nie zapomnę!!!Nazywa się Abdul Muneeb i pracuje na stacji.Miał przerwę, kiedy zobaczył, jak złodziej przeciął zamek. Odebrał mu go, potem czekał 4 godziny po zakończeniu swojej zmiany, aby osobiście upewnić się, że jestem właścicielem roweru i w ten sposób go odzyskałem. Świat potrzebuje więcej takich ludzi. Jest wzorem człowieka i zaszczytem dla swojego pracodawcy Wyszedłem z pracy o 18:00, aby znaleźć tylko wycięty zamek z zapięcia roweru. Kompletnie zrezygnowany, ponieważ nigdy nie zobaczę mojego zaufanego 'wozu', ponownie zapytałem stację, czy mają kamery. Pojawił się facet, który machał do mnie i poprosił, żebym wpisał kod do mojego wyciętego zamka. Odpowiedział "Mam twój rower" z uśmiechem, którego nigdy nie zapomnę!!!Nazywa się Abdul Muneeb i pracuje na stacjiMiał przerwę kiedy zobaczył, jak złodziej przeciął zamek. Odebrał mu go, potem czekał 4 godziny po zakończeniu swojej zmiany, aby osobiście upewnić się, że jestem właścicielem roweru i w ten sposób go odzyskałem. Świat potrzebuje więcej takich ludzi. Jest wzorem człowieka i zaszczytem dla swojego pracodawcy
 –  Podczas pierwszego roku mojej pracy w szkole, uczyłem pewną klasę matematyki i przyjmowanie wiedzy szło im bardzo opornie. Kiedyś już zrezygnowany mówię do nich: „Uczę was i uczę i wszystko na nic. Może mam to wszystko rzucić skoro mi się nie udaje?" I nagle z ostatniej ławki odzywa się „filozof": „Nie warto rzucać. Przecież nie rzuca pan mycia naczyń wiedząc, że i tak będą znowu brudne". Tym jednym stwierdzeniem podsumował nieskończoność i beznadziejność pracy nauczyciela.
Dobrzy samarytanie są wśród nas – „Wybierając się dziś do pracy, zostawiłem przypięty rower przed stacją Cannon Street. Wyszedłem z pracy o 18:00 , roweru nie było, znalazłem tylko rozcięte zapięcie. Byłem zrezygnowany pomyślałem, że nigdy więcej nie zobaczę mojego niezastąpionego pojazdu. Jednak zapytałem na stacji, czy mają kamery. Pojawił się pewien facet, przywołał mnie i poprosił mnie o wpisanie kodu do mojego rozciętego zabezpieczenia. Gdy to zrobiłem odpowiedział: „Mam twój rower”, z uśmiechem na twarzy, którego nigdy nie zapomnę!! Nazywa się Abdul Muneeb i pracuje dla Kolei Południowo-Wschodnich, był na przerwie i zobaczył, jak pewien mężczyzna przeciął zabezpieczenie rowerowe. Wziął mu je, a następnie schował rower do środka i czekał 4 godziny po zakończeniu swojej zmiany, aby osobiście upewnić się, że odzyskam swój rower. Świat potrzebuje więcej ludzi takich jak Abdul, jest wzorem do naśladowania i zasługuje na uznanie."
Na konferencji obok Bosaka występował Janusz Korwin-Mikke, który w pewnym momencie wypalił takie mocne słowa – - Anarchista, który domaga się zasiłków socjalnych od państwa, to jest tak samo, jak katolik, który domagałby się prawa do zgwałcenia Matki Boskiej - oświadczył w swoim stylu.- Ojej - westchnął tylko Bosak i zrezygnowany pokręcił głową
0:17
Rencista w Kołobrzegu znalazłskarb warty 10 tys. złotych – Mężczyzna wybrał się na poszukiwania bursztynów w okolicy Szańca Kleista, nad ranem zrezygnowany brakiem efektów poszukiwań znalazł ogromny okaz - 20 cm długości i ponad 500 gramów. Znaleziony skarb wyceniono na około 10 tysięcy złotych

Dieta cud naprawdę istnieje:

 –  Chcecie schudnąć? Jedzcie żelki! Ale nie takie zwykłe. Słuchajcie, opowiem wam historię.Byłem sobie ostatnio w Tesco i zdałem sobie sprawę z tego, że chyba z dziesięć lat nie jadłem żelków. Stoi facet, lat trzydzieści pięć, łysina się zaznacza zakolami większymi niż ma Amazonka w górnym biegu, i ogląda żelki jak mały knyp. No i upatrzyłem sobie - Haribo sugar free. No spoko, bez cukru to może mi dziąseł nie wypali bo słodyczy to nie jadłem w hooy długo. Kupiłem sobie taką paczkę 2kg i szczęśliwy podbijam do kasy. Za mną jakiś starszy pan. Stuka mnie w ramię i mówi:-Tylko pan ich nie jedz za dużo, bo jak wnuczce kupiłem to dwa dni z kibla nie wychodziła.Nie dałem o to najmniejszego jebania(od kiedy mój bratanek zjadł całego szluga i wysrał kiepa nic mnie już nie zdziwi, ale to temat na osobną historię), zapłaciłem za wszytko i wychodzę. Ale po jakimś czasie dałem jebanie. I pomyślałem sobie "a hooy, spróbuję."Wbijam do domu(oczywiście nie mówię dzień dobry bo mieszkam sam, żadna nie odważy się spojrzeć na moje piękne, kuliste ciało), jem sobie obiadek, i coraz bardziej myślę o żelkach. Szybko wpieprzyłem mielone(sprzed 4 dni, ale tbw) i otwieram paczkę. Te misie, matko, jakie piękne! Żebyście wy to widzieli. To nie jakieś tam zwykłe żelki pizdryki ze sklepu, tylko dosłownie każdy miś patrzy na ciebie i się uśmiecha. Pragnie, żebyś go wchłonął. No i zacząłem je wchłaniać. W międzyczasie zadzwonił dzwonek do drzwi - jak się okazało, brat wpadł z ww. bratankiem. No i tak siedzimy sobie, my z bratem po kawce, młody prawilnie spija soczek z wysokiej szklanki jak browara. Ojebaliśmy może ze trzy czwarte tej paczki(tak z półtora kilo), kiedy usłyszałem bulgotanie. Ale to nie takie bulgotanie jak bączek w wannie, tylko takie jak to wyśpiewują mnisi z Tybetu czy innego zapizdowa. Młody czerwony, spuścił łeb, zdążyłby nawet szklankę po tym soku umyć zanim to bulgotanie ustało.-Tata, kupa.-No słyszęNo i jak brat wstawał, to tylko spojrzał na mnie oczami jak 5 złotych i jak nie pierdolnął bączura, to myślałem że mu spodnie rozerwie. Brzmiał dosłownie jak stary Wartburg, i to przez dobre 10 sekund.-Coś ty nam kurwa dał?-No zwykłe że... - i nagle jakbym dostał pięścią w brzuch. Tak mnie skręciło, że się zjebałem z krzesła. No i zjebałem.Co potem się działo to była fekaliopokalipsa. Młody oczywiście nie doszedł do kibla, zasrał próg w kuchni i kawałek przedpokoju. Brat w ostatniej chwili podłożył sobie garnek, fajny taki nowy, pięciolitrowy, i w trzy sekundy się z niego wylało. Kurwa nie dość, że garnek zasrany, to jeszcze brat się patrzy na mnie jakbym nie wiem co mu zrobił. A ja sram na podłogę i krzyczę z bólu, bo mnie skręca jakby mnie zombie gryzły. Brat wtóruje, młody wyje sopranem. No istny performance, oprócz wrażeń wizualnych mamy jeszcze śpiew i breakdance w konwulsjach.Po pięciu minutach pierwsza fala ustąpiła. Co za debil wymyślił żelki-misie, które w jelitach zmieniają się w niedźwiedzie polarne? Brat patrzy na mnie, ja na brata, młody patrzy tępym wzrokiem przed siebie. Nawet on czegoś takiego z siebie nie wyrzucił, a oprócz wcześniej wspomnianego szluga ma na swoim koncie więcej podobnych wyczynów. Już zacząłem iść po wiadro, i to był dobry odruch. Druga fala przyszła tak niespodziewanie, że ledwo zdążyłem kucnąć nad wiadrem. Młody popuszcza jakieś mokre bąki, a ja kurczowo trzymam się drzwi od łazienki podczas gdy furia szatana niszczy wiadro. Brat siedzi wyczerpany na krześle i mówi:-O, dobra. Ten będzie suchy.Po jego twarzy wywnioskowałem, że nie bardzo. Zaraz zaczął się zwijać i spadł z tego krzesła, prosto we wcześniej pozostawione przez niego gówno. Ta fala trwała jakieś dwadzieścia minut, i czułem że jak przyjdzie jeszcze jedna to wysram materię pozakosmiczną, bo gówna to tam już nie będzie. W międzyczasie słyszę stukanie w rury. Jakby ta stara raszpla z piętra niżej wiedziała przez co przechodziliśmy, to już by co najwyżej w wieko trumny mogła pukać.Do czwartej fali byliśmy już przygotowani niemal strategicznie - młody zajął kibel bo najwygodniej, a my z bratem siedzimy oparci dłońmi o brzeg wanny. I czekamy. Nagle jak lecącego Apache wroga słyszę takie łopotanie. I zaczyna się desant, który trwa kolejne czterdzieści minut. To już był rekord. Nie wiedziałem, że mam w sobie tyle czegokolwiek - myślałem w pewnej chwili, że jelitom już się popierdoliło do reszty i zaczęły się wywijać na lewą stronę. Nagle walenie do drzwi.-Spierdalać!-Panie Gównalski, otwierać! Policja!-Sram!-Gówno mnie to obchodzi! Otwierać!-Pięć minut!Jelita pozwoliły mi wstać po dwunastu. Otworzyłem drzwi, i nie zdążyłem nawet przyjrzeć się policjantowi, bo pierdolnął na glebę jak kawka XD raszpla szepnęła tylko "o boże" i zaczęła zbiegać po schodach. Dała radę zejść po dwóch zanim zgasły jej światła. Zamknąłem drzwi(przy okazji wychlapując trochę niedźwiedziego łupu na klatkę schodową), i zdążyłem dojść do drzwi od łazienki, kiedy się znowu zaczęło. Czułem, jak gorąca magma opuszcza mój wulkan i tworzy nowe połacie lądu na podłodze mojego przedpokoju. Było tam wszystko - rzeki, małe pagórki i dolinki, nawet coś na kształt naszej komendy policji. Zrezygnowany brat z tępym wzrokiem osunął się dupą do wanny i tak już siedział w środku, stopniowo robiąc coraz głębszą błotną kąpiel. Mówię wam, wyglądało gorzej niż te kible w "Trainspotting."Koniec końców, spędziliśmy jakieś sześć godzin walcząc z tymi niedźwiedziami. Młody miał mniej w sobie więc po czterech godzinach tylko siedział w rogu kibla i cichutko płakał. Mieszkanie było wynajęte, więc trochę przyps, bo posprzątać trzeba. Po czterech dniach było w miarę ok(poza smrodem), a worki wyjebałem do lokalnej oczyszczalni ścieków bo po godzinie spuszczania w kiblu zapchałem i zrobił się mały wylew. Myślałem, żeby zacząć to gówno ściągać z podłogi jak wodę z akwarium (wiecie, gumowa rurka, zasysanie i lecimy), ale w ostatniej chwili brat mi wyrwał węża z ręki i pierdolnął nim w głowę. Jak znosiłem worki po klatce schodowej to wylewałem trochę pod wycieraczkę tej starej psiochy, niech ma to zdarzenie w pamięci do końca swojego życia XDEpilog: zgubiłem tego dnia 12 kilo. DWANAŚCIE. Niech mi żadna Ewa Koniakowska czy inna Mela B nie pierdoli, że jej dieta jest skuteczniejsza. Po tym, jak tydzień nie było mnie w pracy wyjebali mnie z firmy ochroniarskiej. Zatrudniłem się w restauracji. I jak przychodzą jakieś gnojki które są za głośno to daję im miseczkę żelków "dla szanownych klientów." Przecież się gówniarze (hehe) nie przyznają rodzicom, że wpieprzały słodycze. A ja mam ubaw, widząc ich skręcone małe ryje XD brat dalej się do mnie nie odzywa, ale myślę że mu niedługo przejdzie.
 –  Gdy byłem studentem,  poznałem Magdę - fajną, cholernie seksowną dziewczynę.Akurat tak wyszło, bo Magda niedawno rozstała się z narzeczonym i podobnie jak ja – szukała przyjaźni bez zobowiązań, ale za to z benefitami. „To, co? Idziemy do ciebie?” - usłyszałem już na drugim spotkaniu. Choć moja dusza pląsała z radości, ja zachowałem stoicki spokój i poważnie kiwnąłem głową na tak.Wrzuciliśmy wszystkie nasze rzeczy do mojego plecaka i już po paru minutach romantycznego marszu przez park staliśmy pod wieżowcem, gdzie na dziewiątym pietrze wynajmowałem kawalerkę.Była 2 w nocy. Weszliśmy do mieszkania. Ona rozkosznie się przeciągnęła i usiadła na łóżku rzucając mi to gorące spojrzenie, które momentalnie ścisnęło mi mosznę. „To, co? Może byś szybko skoczył po jakiegoś szampana, a ja tymczasem… przygotuję się” - powiedziała, zsuwając delikatnie ramionko swojej sukienki.Strategiczna kalkulacja. Nocny na rogu. Czas operacyjny – 4 minuty.Wleciałem do sklepu jak burza, chwyciłem dwa szampany, zapłaciłem, wrzuciłem butelki do plecaka i jeszcze szybciej popędziłem do domu, po drodze uspokajając powstańca w spodniach: „Spokojnie, ziomuś. Nie emocjonuj się. Dłuuuuga noc przed tobą!”.Wsiadłem do windy. 1, 2, 3, 4 – cyferki przesuwały mi się przed oczami wolniej niż kiedykolwiek wcześniej. 5, 6 – Ku#wa! Szybciej! Do siódmego piętra nie dotarłem. Nagle zgasło światło. I winda stanęła gdzieś między piętrami. Pięknie! Zacząłem naciskać guziczki po kolei, znalazłem przycisk alarmu. Naciskam. Nic. A ona, biedna, tam czeka parę metrów ode mnie, nagrzana jak parowóz.Chwyciłem za telefon. „Zadzwonię do niej!” - pomyślałem. - „Z jej pomocą zaraz się uwolnię i dokończymy to, czego jeszcze nie zaczęliśmy!”. Wybrałem numer, dzwonię... i słyszę dzwonek telefonu w moim plecaku. No, tak – przecież wrzuciła tam swoje rzeczy.Zacząłem tłuc w drzwi, wołać. Bez skutku. Po dwudziestu minutach usiadłem zrezygnowany mając nadzieję, że ktoś w końcu mi pomoże. Wyjąłem z plecaka szampana...Po dwóch godzinach, kiedy pijany w sztok usiłowałem odlać się do jednej z pustych butelek po szampanie, winda nagle ruszyła. Hurra! Nabzdryngolony i mocno nieświeży (w windzie było gorąco) wszedłem do mieszkania i nikogo tam nie zastałem. Ani Magdy, ani telewizora, ani mojego Xboxa z kolekcją gier, ani laptopa…Okazuje się, że „awaria” windy to była część planu. Nie dalej jak miesiąc później bardzo podobną sytuację miał kolega polibudy. Podobno Magda miała chłopaka – technika zajmującego się konserwacją wind. Łupem dzielili się na pół. Tak czy inaczej – właśnie taka jest kara dla kretyna, który myśli fujarką i licząc na grzmocenie, zostawia obcą osobę samą u siebie w mieszkaniu. W spadku została mi komórka Magdy – stara, zdezelowana Nokia z klapką i numerem na kartę. Ktoś chce?
Przed Nocą Kultury w Lublinie – Stoję w kolejce do klubu. Przede mną około 10 muzułmanów. Nagle jeden po drugim na pięcie zawracają i całują klamkę na do widzenia od bramkarza.Pytam któregoś z rzędu Alvara o co chodzi, ten odpowiada "brak karty klienta". Podchodzę zrezygnowany do ochroniarza informując go, że nie posiadam owej karty. Ten z uśmiechem odpowiada "my nie mamy żadnych kart klienta stary, 15 zł dawaj i lewa ręka na pieczątkę proszę"

Nigdy nie wiesz....

Nigdy nie wiesz.... –  Matematykowi zepsuł się kaloryfer. Wezwałhydraulika, ten postukał jakimś kluczem, pokręcił iwoda przestała cieknąć. Radość matematyka szybkosię skończyła, gdy fachowiec podał cenę usługi.Panie, ale to połowa tego, co zarabiam.A gdzie pan pracuje?Na uniwersytecie.No to przenieś się pan do naszej spółdzielni,pochodzisz pan, popukasz i zarobisz pan czteryrazy tyle, co na tym całym uniwersytecie. Musisztylko pan pójść do biura, złożyć podanie i już.Tylko podaj pan, że masz pan siedem klas, bowyższe wykształcenie u nas nie popłaca.Matematyk zrobił tak, jak poinstruował gofachowiec. Od tej pory jego dola wyraźnie siępoprawiła. Ale pewnego dnia przyszłozarządzenie o podnoszeniu kwalifikacji załogi iskierowano wszystkich, którzy mieli siedem klasdo wieczorowej klasy ósmej.Pierwsza lekcja - matematyka.Nauczycielka wita wszystkich:Dzień dobry, będziemy się uczyć matematyki,na pewno wszyscy dostaną świadectwoukończenia ósmej klasy. A na razie przypomnimysobie, co pamiętamy jeszcze ze szkoły. Możenapisze pan wzór na pole koła? - wskazała namatematyka.Ten wstał, podszedł do tablicy i zacząłwyprowadzać, bo akurat zapomniał wzoru.Wyprowadza, wyprowadza, zapisał już całątablicę i w końcu otrzymał wynik "minus pi erkwadrat". Ten minus mu się nie podoba, więcliczy od nowa. Zmazał tablicę, znowu zapisujewzorami i znowu wynik z minusem.Zrezygnowany patrzy na klasę oczekującpodpowiedzi, a wszyscy szepczą:Zmień granicę całkowania...
Czasy się zmieniają. Słyszę dzieciaków na podwórku grających w piłkę:- Ja jestem Błaszczykowski!- Ja Lewandowski!- Kapustka!Na co czwarty zrezygnowany: – - No dobra, to ja Cristiano Ronaldo.
Jeśli kiedykolwiek zgubisz swojego pupila, to pamiętaj o tej radzie –  JAK ODNALEŹĆ PSA? Po 12 dniach poszukiwania mojego zaginionego psa w bardzo zalesionym miejscu, zrezygnowany i obdarty z nadziei wpadłem na grupkę myśliwych. Opowiedzieli mi, że od czasu do czasu gubią swoje psy, ale zawsze je odnajdują. To, co mi powiedzieli może sprawić, że wiele zaginionych psów będzie mogło powrócić do swoich rodzin. Właściciel psa powinien wybrać kawałek swojej odzieży, który nosił ostatnio przynajmniej przez cały dzień (im dłużej, tym lepiej), żeby pies mógł złapać trop. Przynieś ubranie na miejsce, w którym widziałeś psa ostatni raz i zostaw je tam. Możesz również położyć tam ulubioną zabawkę psa. Zostaw przy rzeczach karteczkę z informacją po co one tam leżą, żeby nikt ich nie przestawił. Możesz postawić tam również miskę z wodą, bo Twój pies nie miał pewnie do niej dostępu przez wszystkie dni, gdy był zagubiony, ale nie kładź tam żadnego jedzenia! Może ono przyciagnąć na miejsce inne zwierzęta, których Twój pies pewnie unika. Wróć następnego dnia, albo sprawdzaj to miejsce tak często jak tylko możesz. Przy odrobinie szczęścia pies będzie tam na Ciebie czekał. Byłem bardzo sceptycznie nastawiony, kiedy usłyszałem o tym sposobie. Wątpiłem w to, że mój pies odnajdzie moje ubranie nie słysząc jak go nawołuję. Jak w ogóle mogłoby to być mozliwe po 12 dniach? Ale mimo to spróbowałem i wróciłem następnego dnia. Mój pies czekał na mnie :) Mam nadzieję, że ktoś inny, kto stracił swojego psiaka również postanowi tego spróbować i też się uda! Powodzenia!
Niepełnosprawność to uszkodzone ciało – Kalectwo to podupadła dusza i zrezygnowany umysł

1