Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 39 takich demotywatorów

"Urząd Skarbowy wezwał podatnika do złożenia wyjaśnień w sprawie nieprawidłowo wypełnionej rocznej deklaracji. To, że deklarację wypełniał sam US, nie miało znaczenia – To słuszny kierunek i warto rozciągnąć go na inne aspekty życia. Ludzi oczekujących na wizytę u lekarza specjalisty należy wzywać i żądać wyjaśnień, dlaczego czekają tak długo. ZUS powinien zbierać deklaracje w sprawie długiego życia i odpuszczać dopiero, kiedy emeryt złoży pisemną deklarację wcześniejszego zejścia. Banki i firmy ubezpieczeniowe też powinny włączyć się do akcji i wzywać Polaków pod byle pretekstem. Można będzie zaoszczędzić sporo pieniędzy, a te będą potrzebne, kiedy rząd wezwany zostanie na Jasną Górę do złożenia wyjaśnień i deklaracji finansowej" - Waldemar Hartman
Już dawno nie było szokującego wyroku ws. znęcania się i mordowania dzieci, prawda? – Tym razem sprawa dotyczyła zabójstwa małej Hani z Kłodzka. 3-latka zmoczyła w nocy łóżko. To wywołało wściekłość "matki" i jej konkubenta. Zabrali dziecko do łazienki, zaczęli kopać po brzuchu, a ostatecznie włożyli pod prysznic i odkręcili lodowatą wodę. Dziewczynka wymiotowała, a potem straciła przytomność. "Matka" nie chciała wzywać pomocy, bo była nawalona jak świnia. Hania niestety nie przeżyła. W toku śledztwa ujawniono, że para znęcała się również nad drugą córką. Prokurator żądał dożywocia dla Łukasza B. i 25 lat pozbawienia wolności dla Lucyny K. Sąd jednak się do tego nie przychylił. Uznał, że przecież skąd mogli wiedzieć, że kopanie 3-latki i wprowadzanie jej w stan hipotermii może wywołać śmierć. Konkubenta skazano na 17 lat więzienia, a "matkę" na 3,5. Prokurator złożył apelację, jednak Sąd Apelacyjny się do niej nie przychylił. "Matka" obecnie przebywa już na wolności ponieważ została wcześniej zwolniona z więzienia.
Jechałem tramwajem, w którym siedziały pijane dresy. Byli głośni, pili harnasia i puszczali gówno z komórki. Nagle do tramwaju wpadł kanar i podszedł do dresów. Kazali mu spie*dalać – Jakaś staruszka krzyknęła, że to nieładnie, więc jej też kazali spierdalać. Wezwano policję. Przyjechali policjanci i poprosili o wylegitymowanie się. Oczywiście kazano im spierdalać. Policjanci chyba wydygali bo postanowili wezwać posiłki. Przyjechała ekipa z tarczami, gazem i zaczęli z megafonu wzywać dresy do wyjścia z tramwaju. Usłyszeli, że mają spierdalać. Wydano rozkaz do szturmu. Gdy sytuacja wyglądała beznadziejnie, jeden dres wstał, powiedział „no dobra" i wyciągnął z kieszeni zdjęcie papieża. Zdumieni policjanci powiedzieli „skoro tak, to wszystko w porządku" i wszyscy się rozeszli, a staruszka zanuciła Barkę 42
Policjant myślał, że śledzi balon szpiegowski, a okazało się, że to ptasia kupa na szybie radiowozu – Na fali popularnych ostatnio balonów pogodowych z Chin, które pojawiały się nad Stanami Zjednoczonymi, policja w innych krajach również zaczęła bacznie przyglądać się tego typu obiektom. Jeden z policjantów w mieście Boxtel w Holandii również myślał, że ma do czynienia z balonem pogodowym, więc zaczął go śledzić w swoim radiowozie. Po kilku chwilach funkcjonariusz wysiadł z auta, żeby spojrzeć na balon pod innym kątem, ale wtedy okazało się, że balon zniknął z nieba i został jedynie na szybie radiowozu. Na szczęście do usunięcia tego balonu nie trzeba było wzywać myśliwca — wystarczył ruch ręki z chusteczką
Strażakom należy się jakaś duża podwyżka za to z czym muszą się zmagać. W świętokrzyskim doszło do nietypowej interwencji. Na penisie 35-latka zakleszczyły się dwa metalowe łożyska – Sprawa była poważna, bo narząd mężczyzny zdążył spuchnąć, co groziło zatrzymaniem krążenia w jego obrębie. Ostatecznie strażakom udało się wyswobodzić nieszczęśnika przy pomocy piły tarczowej. Niech z tego płynie nauka taka, że bawcie się jak lubicie, bylebyście potem nie musieli wzywać straży pożarnej z piłami
Sześcioletni chłopiec z Gliwic uratował życie swojej mamie. Zadzwonił na pogotowie i powiedział, że mama ma zamknięte oczka i wzywa pomoc – – Jest ktoś jeszcze z Tobą w domu? – zapytała go dyspozytorka. – Nie. Tata poszedł do pracy – odparł chłopiec. – Mama nie może rozmawiać? – pytała dalej kobieta. – Nie, nic nie mówi – odpowiedział chłopiec. – Ale otwiera oczy, widzi Ciebie? – Nie. Zamknięte ma oczka – mówił przejęty chłopczyk.Dyspozytorka zapytała, czy mama na coś choruje, ale chłopiec zaprzeczył. Przyznał też, że nie potrafi znaleźć numeru telefonu do taty. Wtedy kobieta zapytała, czy mama leży na podłodze, a chłopiec potwierdził, że straciła przytomność.– Potrząśnij mamę mocno i rozmawiaj dalej ze mną. Czy mama otwiera oczy i robi jakieś miny? – pytała. – Nic nie robi – powiedział chłopiec. – A oddycha? Widzisz, że mama oddycha? – zapytała ratowniczka. – Tak – potwierdził.– A leży na podłodze? – Tak – potwierdził chłopiec. – Możesz mamie obrócić głowę na bok, żeby mogła dobrze oddychać? – poprosiła ratowniczka. – Tak. A w którą stronę? – dopytało rezolutne dziecko.Następnie dyspozytorka poprosiła, żeby chłopczyk otworzył drzwi i wyszedł na klatkę, by zespół ratunkowy mógł dostać się do środka. Jednocześnie prosiła go, żeby dalej był na linii. Rafał spełnił prośbę kobiety, otworzył drzwi na klatkę schodową i zaczął głośno wzywać pomocy. – Moja mama upadła, może ktoś mi pomoże? – wołał chłopiec. Na szczęście usłyszała go sąsiadka, która przejęła telefon i udzieliła dyspozytorce dokładnych informacji. Kobieta też ułożyła mamę chłopca w pozycji bocznej ustalonej.
Mężczyzna z Pabianic zdewastował grób swojej teściowej. Jej duch najwyraźniej musiał tam gdzieś się unosić, albowiem mężczyzna zaklinował sobie nogę pod płytą nagrobkową i musiał wzywać pomoc. Grozi mu teraz do 2 lat pozbawienia wolności –
Znana wpływowa i szwedzka blogerka Margaux Dietz zauważając zakrwawionego, nieprzytomnego mężczyznę przed jej mieszkaniem, korzysta z okazji, aby nakręcić komiczny film z efektami dźwiękowymi z poszkodowanym i pozwala swojemu dziecku szturchać mężczyznę zamiast wzywać po pomoc –
 –
 –  Jak człowiek widzi ludzi w krótkichspodenkach w kościele to ma aż ochotęzadzwonić na policję. Ja siępowstrzymałem, ale zdjęcie zrobiłem izaniosłem to do zakrystii. Wesela jużkutas w tej parafii nie zamówi
Pewnie zaraz niemieccy ekolodzy będą wzywać Ukraińców, by nie zatapiali więcej rosyjskich okrętów, bo to barbarzyństwo dla zwierząt żyjących w Morzu Czarnym –  Setki martwych delfinów na wybrzeżach Morza Czarnego"Niepokojąco wysoką" liczbę martwych delfinów notują naukowcy na wybrzeżach Morza Czarnego, na którym toczą się działania wojenne po inwazji Rosji na Ukrainę.
 –  Usterka: DZIEJĄ SIĘ DZIWNE RZECZY, ZNIKA WSZYSTKO Z PULPITU I DZIEJĄ SIĘ RZECZY NIESTWORZONE
To nie żart. Mężczyzna z Anglii trafił do szpitala z pociskiem armatnim w odbycie. Lekarze przeżyli chwile grozy, musieli wzywać saperów – Nietypowy pacjent był kolekcjonerem broni. Jak zawsze w takich sytuacjach, wytłumaczył się mówiąc, że pośliznął się, przeglądając eksponaty i upadł na pocisk, który utknął mu między pośladkami. Brzmi wiarygodnie
Erika Thompson jest zawodową pszczelarką zajmująca się usuwaniem niemiłe widzianych pszczół. Czasami z budynków firmowych, innym razem z opuszczonych kamperów ale też ogrodów czy domów. – Zamiast wzywać służby które zajmują się zwalczaniem pszczół, ludzie dzwonią po Erike która przenosi je w bezpieczne miejsce nie czyniąc im żadnej krzywdy
 –
"Tak, więc zapraszam panią z delikatnym wąsikiem, w biszkoptowym płaszczu do gabinetu" –
Trzy psy uratowałyprzed utonięciem 14 osób – Psy ratownicze, służące na jednej z plaż przy Morzu Tyrreńskim we Włoszech uratowały przed utonięciem 14 osób. Wśród ocalonych było ośmioro dzieci w wieku od 6 do 12 lat.Wydarzenie miało miejsce w znanym kurorcie Sperlonga w południowej części regionu Lacjum. W niedzielne popołudnie trzy rodziny  odpoczywały w odległości około 100 metrów od brzegu, pływając na materacach, a także w łódce i na desce surfingowej, gdy porwał je nagły wiatr i wysoka fala spowodowana przez raptowną zmianę pogody.Akcja trwała 20 minutWszyscy powpadali do wody i zaczęli wzywać pomoc, nie byli w stanie samodzielnie dotrzeć do brzegu. Do akcji wkroczyły trzy labradory z grupy psów-ratowników: 4-letni Eros, 5-letnia Mira i 7-letnia Mya.Psy wydobyły po kolei wszystkie osoby i pomogły im wydostać się na brzeg
Przy pomocy zdalnego sterowania sprawdzał, czy przechodnie będą próbowali uratować za wszelką cenę uciekający wózek dla niemowląt – Prank wywołał gigantyczne zniesmaczenie. Biorący udział w eksperymencie osoby były wściekłe, gdy dowiadywały się prawdy. Niektóre z nich chciały nawet wzywać policję

"Nigdy nie pomyślałbym, że coś takiego spotka mnie dziś po drodze. Pewien staruszek szedł drogą i szukał telefonu, żeby wezwać pomoc. Zatrzymałem się więc i zapytałem, czy wszystko w porządku. Powiedział mi, że uszkodził samochód. Na co zaproponowałem mu, że podwiozę go do samochodu, i że zadzwonimy do kogoś po pomoc

"Nigdy nie pomyślałbym, że coś takiego spotka mnie dziś po drodze. Pewien staruszek szedł drogą i szukał telefonu, żeby wezwać pomoc. Zatrzymałem się więc i zapytałem, czy wszystko w porządku. Powiedział mi, że uszkodził samochód. Na co zaproponowałem mu, że podwiozę go do samochodu, i że zadzwonimy do kogoś po pomoc – Poprosiłem go, gdy dotarliśmy na miejsce, aby wsiadł do swojego samochodu, by sprawdzić, czy da się go uruchomić, bo może nie będzie potrzeby nikogo wzywać. Jak się okazało samochód odpalił.Zapytałem, też czy potrzebuje jeszcze jakieś pomocy, zanim odjadę. Na co on powiedział, że mi dziękuje, i że już mu bardzo pomogłem. Jednak, kiedy to mówił, omal się nie rozpłakał. Zapytałem, więc czy wszystko z nim w porządku? A on powiedział: „Tak synu, właśnie przyszedłem zobaczyć się z żoną”. Rozejrzałem się i zdałem sobie sprawę, że wjeżdża na cmentarz (dosłownie mnie ścisnęło). Zapytałem od jak dawna ją odwiedza. Spojrzał na mnie i z uśmiechem odpowiedział: „Jutro minie piętnaście lat”.Zapytałem też, jak często przyjeżdża, ją odwiedzać… uśmiechnął się i powiedział: „W każdą sobotę rano”. Spojrzał na mnie i powiedział: „Na początku robiłem to każdego dnia, ale po kilku latach nie byłem wstanie już tego robić”. Powiedziałem, że musi mu być trudno samemu przez tak długi czas. Spojrzał na mnie i wyciągnął rękę, aby położyć dłoń na moim ramieniu i powiedział: „Jeśli kiedykolwiek pokochasz kogoś tak, jak ja kochałem ją, to była to najmniejsza rzecz, jaką mogłem zrobić, aby pokazać wszystkim, że kocham ją bardziej niż samego siebie”. Spojrzał na mnie i powiedział: „Nigdy nie interesowałem się innymi kobietami i nigdy nie będę. Niech Bóg Cię błogosławi za pomoc i rozmowę”.Spojrzałem na niego i podziękowałem za tę życiową lekcję. Uścisnęliśmy sobie ręce. Potem on otworzył tylne drzwi, wziął kwiaty dla swojej żony z tylnego siedzenia i wszedł na cmentarz, gdy ja już jechałem drogą.Myślę, że ten mężczyzna był moim znakiem od Boga (modliłem się o znak, który dałby mi siłę w ciężkich chwilach). Morał jest taki, że prawdziwa miłość nigdy nie umiera. Po prostu trzymaj się tego, a kiedyś się o tym przekonasz."

Sytuacja w szpitalach jest gorsza niż mogłoby się wydawać:

 –  Pawel Reszka2dSt3S ipodnsgooodrSfeSiz.d  · Dlaczego umierają„Moja żona ma covida. Modlę się, żeby nie musiała iść do szpitala. Oddziały covidowe to umieralnie” (rezydent anestezjologii) Dokładnie miesiąc temu minister Adam Niedzielski zapowiedział „podwojenie dostępnej bazy łóżek” dla pacjentów zakażonych wirusem. I udało się! Było 15 tys. łóżek, jest 35 tys. W ciągu 30 dni przybyło 20 tys.!Są jednak pytania: czy stoi przy nich odpowiedni sprzęt? Mają dostęp do tlenu? Skąd wzięto lekarzy, pielęgniarki, ratowników, by je obsługiwali? Łóżka są na serio? Czy też dyrektorzy szpitali, by poprawić humor ministrowi, tworzyli je szybkim pociągnięciem pisaka, robiąc np. z interny „internę covidową”?Statystycznie wyglądamy świetnie – tylko 60 proc. łóżek covidowych jest zajętych. Do tego mamy 657 wolnych respiratorów (wypada po 41 na województwo). Zachorowań mniej. Tylko dlaczego bijemy rekordy w liczbie zgonów? Zadzwoniłem do lekarza, który od miesięcy jest na pierwszej linii. Zapytałem, czy tak samo jak premier Morawiecki uważa, że osiągamy delikatną przewagę w walce z wirusem.„Redaktorze,telefon w lekarskim nie milknie. Przez cały dyżur biegam po siedmiopiętrowym szpitalu: laryngologia, okulistyka, chirurgia dziecięca, pulmonologia, ginekologia, chirurgia, ortopedia, onkologia, hematologia, radiologia, pediatria... Konsultacje, wkłucia centralne, reanimacja.Pacjenci umierają. Mój ostatni 24-godzinny dyżur odmierzała śmierć: zgon, zgon... pizza (zdążyłem zjeść połowę, bo mnie wezwali), zgon, zgon... Półtorej godziny snu i znów wezwanie. „Leć, bo się pacjent załamał”. Biegnę. Nie dobiegłem na czas. Taki dyżur to standard.Wieszasz kartkę i jużWiesz, że tych ludzi można byłoby uratować? Na pewno by żyli, gdyby to, co widzisz w statystykach, odpowiadało prawdzie. Mówisz, że „statystycznie” mamy zapas łóżek dla pacjentów covidowych.Opowiem ci, jakie to łóżka. Nasz szpital od początku pandemii przechodzi ciągłe reorganizacje. Najpierw covidowcy leżeli w wydzielonym budynku, potem tworzono miejsca covidowe na poszczególnych oddziałach, potem część pacjentów covidowych przeniesiono do innego skrzydła.To wszystko oznacza chaos. Na laryngologii jest oddział covidowy, laryngologia jest tam, gdzie okulistyka, okulistyka tam, gdzie chirurgia dziecięca, chirurgia dziecięca tam, gdzie pediatria... A jutro może się to zmienić.Każda z tych rotacji przynosi statystyczne zwiększenie liczby łóżek covidowych. Jak? Wieszasz kartkę na drzwiach: „Oddział covidowy” – i już! Ale co to za oddział covidowy bez respiratorów, sprzętu, personelu? Sprzęt w kartonach: cewniki naczyniowe, cewniki pęcherzowe. Personel przypadkowy, z łapanki.                                             ***Zakładam wkłucie centralne. Sam go na jałowo nie założę. Musi ktoś pomagać. Jest pielęgniarka, ale ona nie wie, gdzie co leży:– Doktorze, ja nie jestem z tego oddziału.– Ja też nie.– Może w tych kartonach.– Może.Czas leci. Chory pogarsza się oddechowo.– Co to za pacjent?Milczenie.– Jakie ma obciążenia?Milczenie.Wszystkie pielęgniarki są z innych oddziałów. Nie mają prawa kojarzyć tych pacjentów – cztery dziewczyny na 40 pacjentów!Kolejne wezwanie. Covidowa interna. Pacjent niewydolny oddechowo. Intubuję, reanimuję. 5, 10, 15 minut. Żadnego efektu. Jestem wykończony. W 20. minucie padam, nie jestem w stanie ratować go dalej. Przerywam. Patrzę na niego, całkiem młody gość. Rocznik 65. Myślałem, że się uda.                                            ***Ktoś mnie puka w plecy. Pielęgniarka z interny: – Doktorze, a możesz spojrzeć, bo tam nam się jeszcze jedna pani pogarsza. Babcia. Obrzęki, zmiany pozakrzepowe na kończynach dolnych. Każę ją położyć na brzuchu. Saturacja się poprawia.– Jaki lekarz prowadzi?Nikt nie wie.– Dobra, pani musi tak leżeć.Po kilku godzinach łapie mnie internistka.– Pan reanimował moją pacjentkę?– Ja? Chyba nie…– Taka starsza pani na internie.– Na internie przekładałem jedną panią na brzuch.– O nią chodzi.– Co z nią?– Jak przyszłam, to była martwa… Jakby pan napisał, że była konsultacja anestezjologiczna...Nawet nie zauważyła, kiedy pacjentka jej zeszła! Teraz szuka dupokrytki. I co ja mogę napisać? Brak dalszych wskazań do eskalacji terapii, czyli że była nie do uratowania? Napiszę. Pomogę. Doktor jest sama na oddziale, też musi biegać po całym szpitalu i konsultować internistycznie. Nie ma szans, żeby to ogarnęła.                                                 ***Wzywają mnie do założenia wkłucia centralnego dla covidowca. Dziadek, 80 lat. W bardzo złym stanie. Niewydolny krążeniowo, obrzęknięty. Zakładam wkłucie. Piszę w konsultacji prośbę o wykonanie gazometrii i biegnę. Wzywają mnie na inne oddziały.O godz. 2:45 znów wezwanie do tego samego pacjenta: „Pacjent pogarszający się oddechowo”. Wracam. Dobijam się do drzwi, dzwonię. Na oddziale nie ma personelu. Za drzwiami pacjenci covidowi. Jeden z nich właśnie się załamuje!Idę w zakontaminowanym kombinezonie przez czystą część. Nie powinienem tego robić, ale człowiek chyba tam umiera. Pacjent leży na płasko, na plecach. Monitor obok, czujnik saturacji obok. Stoją sobie. Nie zostały podłączone. Podnoszę wezgłowie, podnoszę pacjenta. Uzyskuję saturację 85. Trzeba pilnie wykonać ileś czynności. Ale tu, kurwa, nie ma nikogo. Komu mam to zlecić?Wychodzę. Mijam pacjentów leżących na łóżkach. Starzy, niedołężni ludzie. Na ścianie kartka: „Telefon do pielęgniarek...”. Wiem, że żaden z pacjentów nie jest w stanie zatelefonować.Te oddziały to umieralnie. Są po to, żeby ludzie nie schodzili na ulicy.                                                  ***A ja? Kiedy ostatnio widziałem swoich pacjentów? A przecież mój oddział to OIOM! Pacjenci na stronie brudnej pod respiratorami, na czystej po wstrząsach, z zapaleniem otrzewnych, trzeba pilnować gospodarki wodnoelektrolitowej. Kiedy mam to robić, skoro konsultuję i reanimuję? Kto jest bez winy?Pamiętam z ostatnich dni jednego z covidowych pacjentów. Konsultowałem go na jakimś oddziale. Jak podszedłem do niego, miał niecałe 60 proc. saturacji. Patrzę, a w jego nogach leżą wąsy tlenowe!– Dlaczego to nie jest podłączone? – krzyczę do pielęgniarki.– A bo nie ma kto mu tego podłączyć, doktorze!Jezu! To zakładam te wąsy. Mija doba. Pacjent niewydolny oddechowo trafia do mnie na OIOM. Leży sobie pod respiratorem, leży, aż się butla z tlenem skończyła. I zmarł. Taka to, kurwa, smutna przygoda się zdarzyła.Dziwisz się? A ja wcale się nie dziwię. Na stronie brudnej na 19 pacjentów są trzy pielęgniarki. Powinno być dziesięć. Jedna na dwa stanowiska. Tlen w butlach, butle na dwukołowych wózkach przywiązane łańcuchami. Tak tu jest.Jeszcze pójdziemy za to siedzieć. To jest przecież sprawa do prokuratury. I co ja powiem: „Pacjent zmarł, bo skończyła się butla z tlenem, bo nie było komu przypilnować, bo jest mało pielęgniarek”? A co to obchodzi żonę tego faceta? Albo pana prokuratora? Jak widzisz, trudno przeżyć w moim szpitalu. Tu musisz mieć szczęście. Jak ktoś spostrzeże, że butla się kończy, będzie OK.Czytaj też: Lekarze alarmują. Zaraz będziemy tu mieli LombardięTlenu nie ma, nikt nie powiedziałDlaczego używamy butli? Brak tlenu w instalacji szpitalnej. Za dużo pacjentów podłączonych do respiratorów. Oczywiście, nikt nam niczego nie powiedział. Wszystko sprawdza się na żywym organizmie. Podłączam pacjenta pod respirator. Nie działa. Drugi? Lepiej. Po chwili dzwoni lekarka: – Coś się dzieje złego z pacjentem. Desaturuje!Sprawdzamy. Respirator nastawiony na 100 proc. podaje tylko w 36 proc. Wtedy wpadliśmy na to, że trzeba sprowadzić butlę, bo w ścianie ciśnienie jest zbyt niskie.                                               ***Na interwencję do drugiego budynku szpitalnego, gdzie jest kilka „lżejszych” oddziałów covidowych, jeździmy karetką. Leczy tam fajny hematolog, miły chirurg, neurolog, nefrolog. Ale nie ma anestezjologów, lekarzy medycyny ratunkowej ani sprzętu. Więc jak się ktoś pogorszy, muszą wzywać nas. Najczęściej wzywają na ostatnią chwilę.Dlaczego? Otóż mają jeden monitor i dwa pulsoksymetry na oddział. Jeśli chory nie jest podłączony do sprzętu, to oni nie widzą, że się pogarsza. Tym bardziej że przy covidzie pacjenci z saturacją 70 proc. potrafią logicznie rozmawiać. Nie widać problemów. Aż nagle bach... Oni reagują, jak nastąpi to bach. Mówiąc wprost – jak pacjent zsinieje, dzwonią po nas.Respirator wziąć. Lifepacka: monitor z funkcją defibrylacji, kardiowersji brać. Plecak z ambu, z lekami, rurkami. Leki z lodówki. Dygam z tym do karetki. Z pielęgniarką przebieramy się w kombinezony. A pacjent się tam dusi.Rzadko udaje się zdążyć. Jesteśmy w drodze i dostajemy informację: „Możecie wracać, już po wszystkim”. Czasami nas nawet nie wołają. Widzą, że i tak nie zdążymy. I to też jest statystyka w praktyce. Na tamtych oddziałach są wyłącznie łóżka covidowe, które widzi w tabelkach pan minister. Ale są to łóżka bez dostępu do tlenu, bez sprzętu pomiarowego i bez personelu.                                                   ***Na interwencję zawsze chcę brać ze sobą pielęgniarkę z OIOM. One są doświadczone, znają się na rzeczy. Gdy trwa reanimacja, chcesz kogoś takiego obok siebie.Proszę je: „No pojedź ze mną” – i chyba nie muszę ci mówić, jaki jest ich stosunek do moich próśb. „Doktor, a może byś znalazł kogoś innego, co?”.Nie mam pretensji. Są upocone, umęczone, ledwie stoją. „Ratowanie życia” brzmi pięknie, ale to ciężka fizyczna praca. Pacjent waży 150 kg. Przenieś go z pielęgniarką na nosze!Wspominałem ci, że z okazji 11 listopada szpital wypłacał nagrody za walkę z covidem? Dostali różni ludzie: pan związkowiec, pani z kadr... Nie dosłała żadna z oiomowych pielęgniarek.                                               ***Anestezjolog ma grubą skórę. Często oglądamy śmierć. Mamy taką pracę. Mówimy: „mogę reanimować i jeść kanapkę”, ale dziś łapię się za głowę. Jesteśmy wykończeni fizycznie i psychicznie. A to nie jest nawet środek epidemii. Miesiące walki przed nami. Wypłaszczanie krzywej widać tylko w ministerstwie. I chyba tylko dzięki sztuczkom matematycznym. Bo u nas jest dramat.Wczoraj zakaziła się moja żona. Ciągle myślę, co zrobić, jak się pogorszy oddechowo. Zostawiać ją w domu? Słać do szpitala? Ale kto się nią tam zajmie, jak nie będzie mnie obok? Czy przepracowany lekarz albo pielęgniarka zauważy, że tlen w butli się kończy? Skoro ja się boję, co muszą przeżywać inni ludzie, którzy nie są lekarzami?Myślę, że niedługo też się zakażę. Prawdę mówiąc, liczę na to. Chciałbym odpocząć od tego burdelu.PozdrawiamP.”Fot. Paweł ReszkaRelacje też na https://www.facebook.com/ReszkaPai polityka.pl