Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 9 takich demotywatorów

Katolicki portal wyjaśnia, że naziści byli wysłannikami Boga, aby ukarać warszawiaków –  PCh24.plPOLONIA CHRISTIANA,,Krew będzie płynęła rynsztokami"Wiadomości Religia OpinieGłusi na ostrzeżenia, przekonani o własnej wielkości ludzie z trudem akceptują prawdę oBogu ,,Sędzim sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za złe karze". Dlatego wielu z nassugestia, że straszliwa hekatomba stolicy Polski, której rocznicę właśnie obchodzimy, mogłabyć karę za grzechy przedwojennych mieszkańców Stolicy, może wydać się wręczbluźnierstwem. Warto jednak pamiętać, że przedwojenna Warszawa była prawdziwą stolicąprostytucji i aborcji. I że kara za te grzechy była zapowiadana.
 –  2 godz. • k. smutna refleksja - nie trafiłem nigdy do szpitala psychiatrycznego, ale w takowym piąty rok bezwiednie - jestem. Z winy (niemyślnej!) Rodziców jestem Polakiem i mieszkam w Polsce, a nasz kraj to obecnie jeden wielki szpital wariatów, gdzie najwięksi wariaci rządzą, a normalni ludzie są w kaftanach. Mylę się? Nie, bo in concreto: 1. krajem rządzi bez trybu i zaocznie pan „szeregowy poseł" - groteskowy fizjonomicznie, politowania godny zakompleksiony facet, który w życiu nie był z kobietą, mieszkający zawsze z matką i mający za jedynego swego powiernika kota, nie robiący zakupów, nie mający konta w banku, auta, ba - prawa jazdy. I tego kogoś miliony uważają za „ojca narodu", „męża stanu" etc. 2 w kraju ogarniętym światową, śmiertelną pandemią politykiem nr I jest minister zdrowia -facet który nic nie robi, nad niczym nie panuje, na nic nie ma wpływu - ale pokazuje się zawsze niewyspany; 3. w kraju naszym ministrowie mało interesują się swoimi resortami, pierwszym i jedynym ich czynem jest „zawierzenie Matce Boskiej" ich urzędów; słusznie - niech Przedwieczny się martwi, a nie idioci tej ziemi; 4. straszliwą katastrofę lotniczą w której zginął prezydent i 95 innych osób bada komisja złożona z ludzi z których nikt nie zna się na lotnictwie; 5. szefem największej państwowej firmy w kraju jest osobnik, który poprzednio był wójtem na jakimś totalnym zadupiu; 6. w kraju który od 30 lat zmaga się z suszą i stepowieniem, w którym główna rzeka wysycha -planuje się dalsze melioracje i regulacje rzek, bo niby to potrzebne „dla barek"; 7. niemal cały rząd i prezydent świętują święto „katolickiego radia", którego szefem jest tajemniczy osobnik, co do którego nie wiadomo wiadomo, czy i kiedy został w ogóle wyświęcony, 8. prymasem jest człowiek który chłopca zgwałconego przez księdza nazywa „współuczestnikiem grzechu"; potem mętnie się tłumaczy, że chodziło mu o „sens kanoniczny". 9. kraj w którym za państwowe pieniądze lży się i poniża w obrzydliwy sposób sędziów za to tylko, że wykonują uczciwie swoją pracę za pensję niższą niż zarobek spawacza; 10. kraj, w którym pewien osobnik -mgr prawa, oblawszy haniebnie egzamin prokuratorski- zostaje prokuratorem generalnym i ministrem sprawiedliwości (!???) 11. kraj w którym lekarzy ratujących życie i pielęgniarki wyrzuca się z domów i sklepów, no bo pewnie - chorzy; 12 kraj w którym minister edukacji ma wyrok, a szef MSWIA został wyrzucony ze szkoły i internatu za rozbój, 13. kraj, w którym półanalfabeci reformują system oświaty, a minister edukacji „o Katyniu uczyła się z przedwojennych książek"; 14. kraj, gdzie w 1/3 domów nie ma ani jednej książki (nawet Biblii!!!), a 20 % nie potrafi zrozumieć instrukcji sprzętu AGD; Tak! Oto Polska AD 2020 właśnie!
Giń straszliwa bestio!Zniszczę cię! –
 –  Miałam załamanie nerwowe,płakałam w łazience w klubie,i teraz zaszedł tu ktoś dokabiny obok i załatwia swojesprawy jakby mnie tu niebyło. dziękuję bardzo mi miłoLudzie, tam dziewczyna ryczy wsąsiedniej kabinie a ja tutaj sięzesrałem, mam straszliwą srakę,nie dam rady się pohamować aona tam płacze pod moje fekalnedźwięki, łazienka tu jestkolektywna, są tylko dwie kabiny,nie miałem dokąd pobiec, jestniezręcznie w uj, jestem w klubieRedBerry. niech ktoś tu po niąprzyjdzie, błagam
Niepełnosprawni zrobili sobie straszliwą krzywdę, że dali się zaprząc w polityczną bijatykę – Popierałem ich żądania, ale widząc to, co się wyrabia mam ogromne wątpliwości...

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami – W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku. Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła. Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do Lidla. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze. Dalej za to stawali na trawnikach. Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, DO DIABŁA. Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” Lidlu rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku. Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Jezu, to krew czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? Chryste, gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty. Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. Kurwa, znowu twarde. Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „To się pierdol, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej. Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w Lidlu, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach. Jezu, jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. Pierdol się, pisowski reżimie

Pokonała 6 złośliwych guzów nowotworowych – niezwykła historia Polki z Zaolzia

Pokonała 6 złośliwych guzów nowotworowych – niezwykła historia Polki z Zaolzia – Moja historia walki z rakiem ma swój początek już w czasie poczęcia, ponieważ mutację genetyczną odziedziczyłam najprawdopodobniej po własnym ojcu. Urodziłam się w Przemyślu jako czwarte dziecko plutonowego 38. Pułku Strzelców Lwowskich i jego ukraińskiej małżonki. Rodzina żyła pod dostatkiem i wszystko wskazywało na to, że będę miała ładne dzieciństwo i szczęśliwe życie. Jednak los chciał zupełnie inaczej. Po osiągnięciu dojrzałości rozpoczęłam pracę jako instrumentariuszka stomatologa, poślubiłam polskiego autochtona z Zaolzia i urodziłam syna. W wieku 28 lat po raz pierwszy usłyszałam straszliwą diagnozę: złośliwy rak jelita cienkiego.Były to 60-lata zeszłego stulecia, a w tych czasach był to raczej pewny wyrok śmierci. Idąc na operację do zwykłego szpitala miejskiego w Karwinie, miałam świadomość, że do domu pewnie już nie wrócę, a jeżeli tak, to tylko żeby umrzeć. Jednak los uśmiechnął się do mnie. Przeszłam udaną operację, później chemioterapię, otrzymałam rentę inwalidzką i wyzdrowiałam. Obawiałam się nawrotu choroby i przerzutów, ale po 5 latach lekarze stwierdzili, że jestem zupełnie zdrowa i zabrali mi rentę.Wtedy byłam chyba najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dziękowałam Bogu za „drugie” życie i możliwość wychowania dziecka. Nawet w najgorszym śnie nie przypuszczałam, że podobną diagnozę usłyszę w życiu jeszcze w sumie pięć razy. Mając 45 lat, pojawił się złośliwy guz macicy. Znowu udana operacja, jednak tym razem już z serią promieniowań jonizujących oraz chemioterapią. Skończyło się rentą inwalidzką, którą zostawili mi już na zawsze.Kolejne złośliwe nowotwory można opisać statystycznie w wersji skróconej:– w wieku 51 lat złośliwy nowotwór pojawił się w jelicie grubym (udana operacja, seria promieniowań oraz chemioterapia)– w wieku 54 lat złośliwy nowotwór zaatakował odbytnicę (udana operacja, seria promieniowań oraz chemioterapia)– w wieku 59 lat zdiagnozowano mi raka piersi (mastektomia, seria promieniowań oraz chemioterapia, a pod koniec terapii umiera mi mój mąż na chorobę Alzheimera)– w wieku 75 lat usunięto mi złośliwy nowotwór skórny (tym razem tylko zabieg chirurgiczny z miejscowym znieczuleniem…)Taką statystykę łatwo i szybko się czyta – jednak należy pamiętać, że za każdym razem przeżywałam wszystko od nowa, żegnałam się z życiem i przygotowywałam  na spotkanie z Bogiem. Sześciokrotnie zwyciężyłam w najtrudniejszym maratonie onkologicznym, w którym metą było wyzdrowienie i kontynuacja życia. Pomogła mi w tym niezłomna wiara w Boga.Takie historie nie trafiają się często. Pokazują jak niezwykłe mogą być ludzkie losy i ile siły życia tkwi w każdym człowieku
Zrozpaczona mama opublikowała rozdzierający serce list, w którym napisała o walce swojegosynka z rakiem… – Dla każdego, kto walczy z rakiem lub przechodzi chemioterapię. Dla każdego, kto znosi tę straszliwą chorobę. Chodzi o realia, o uzyskanie prawdziwego obrazu rzeczywistości.Zdjęcie, które publikuję zostało zrobione dzisiaj rano. I zanim zaczniesz się zastanawiać, dlaczego wstawiam zdjęcie słabości, że to nieprzyzwoite, wiedz dwie rzeczy.Po pierwsze nie pokazuję nic, czego wcześniej nie widzieliście, a po drugie życie nie zawsze jest piękne i poprawne. To jest prawdziwe życie. Rak niszczy człowieka. To było dziś rano po przyprowadzeniu Drake’a do łazienki. Muszę go tam zaprowadzać, bo w 75% nie jest w stanie kontrolować swoich potrzeb.Została na nim skóra i kości. Każdego dnia błagam go na kolanach by wziął kęs zielonej fasolki lub napił się wody. Śpi ze mną, bo boi się, że umrze… Nie jest łatwo przeprowadzać w środku nocy rozmowy z dziesięciolatkiem, który pyta czy jak umrze to pójdzie do nieba i spotka się z tatą. Czy tam wreszcie będzie się mógł bawić i rozmawiać. Jest zbyt słaby, by wstać z łóżka i zrobić kilka kroków bez wózka inwalidzkiego.To mój syn, który zasypia, gdy ktoś do niego mówi, bo jest zbyt wyczerpany. To mój syn, który wymiotuje wszystkie leki, które mu daję, bo jego żołądek jest zasuszony i pusty z wyjątkiem łyżki jogurtu, którą był w stanie przełknąć. To są realia zażywania 44 tabletek w ciągu 24 godzin chemioterapii.To mój syn, który mówi mi, że tego nie zniesie. To mój syn, któremu każde dotknięcie sprawia ból. To mój syn, który tylko dzięki morfinie jest w stanie przetrwać dzień. Boi się, że nie doczeka swoich jedenastych urodzin. To on i ja, będę za niego walczyć, nawet, gdy już nie będziemy mieć sił. To nasz świat. To on, Drake, mój cały świat.Od chwili, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, stał się moim powodem, by żyć. On jest moim uśmiechem, miłością, biciem serca. Jest również moim bólem, łzami i powodem zmartwień.Mój syn jest moim życiem”
Ksiądz Adam W. oskarżony o pedofilię w Jędrzejowie i Busku. Przyznał się do przestępstwa – Grozi mu straszliwa kara: - trzech lat pozbawienia wolności,-  zakaz kontaktowania się z pokrzywdzoną przez pięć lat - zakaz wykonywania zawodu nauczyciela religii i opiekuna małoletnich w ramach działalności prowadzanej przez Kościół katolicki, PRZEZ TRZY LATA...

1