Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 282 takie demotywatory

Mam tylko jedno pytanie: jak? –
Dyrekcja jednej z zagranicznych szkół miała problem z grupką 14-letnich dziewcząt, które zaczynały malowaćusta szminką – Właściwie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że dziewczyny malowały się w szkolnych łazienkach, a następnie przyciskały usta do luster, zostawiając na nich codziennie dziesiątki odcisków. Każdego wieczoru Pan od sprzątania wiele czasu poświęcał aby je wyczyścić, a następnego dnia były one znowu brudne.W końcu dyrektor zdecydował, że coś z tym trzeba zrobić i zwołał wszystkie dziewczyny do łazienki. Następnie zawołał sprzątacza, i poprosił, by pokazał dziewczynom, ile pracy kosztuje go takie zmywanie. Sprzątacz wziął mopa, zanurzył go w ubikacji i za jego pomocą usunął z luster wszystkie, ostatnie już w tej szkole ślady szminki...
0:15
Ojcowska duma – Gdy twoje dziecko dorasta i idzie w twoje ślady
 –  Pies ptak człowiek
 –  "Pies tropiący potwierdził obecność pytona". Są nowe ślady TAK, POTWIERDZAMTO PYTON
Podczas fali upałów w Anglii na trawnikach pojawiają się ślady starych ogrodów –
7 strażaków zostało rodzicami w ciągu kilku miesięcy, a ich zdjęcia są naprawdę urocze – Mówi się czasami, że gdy jedna osoba z grupy znajomych ma dziecko, wkrótce inni również idą w jej ślady. Strażacy z Glenpool Fire Hall przekonali się o tym w ciągu roku.7 strażaków zostało w tym czasie szczęśliwymi rodzicami. Wpadli więc na świetny pomysł zrobienia razem zdjęć. Avery Huntsman Dykes podzielił się tymi fotografiami na swoim koncie na Facebooku.Sarah Hutchinson, żona strażaka Dustina Hutchinsona, powiedziała People :„To niesamowite, co się stało, ale jesteśmy bardzo blisko ze sobą. […] Nigdy nie pomyślelibyśmy, że zwrócimy na siebie tyle uwagi.”
Ślady po narkotykach długo utrzymują się we krwi. Samochodem lepiej nie jechać nawet przez dwa tygodnie – Przeważnie 24 godziny po zakończeniu spożywania alkoholu wystarczają, by można było wsiąść za kierownicę. Wielu kierowców uważa, że podobnie jest z narkotykami. To błąd, który może mieć bardzo wygórowaną cenę.Policyjny narkotest jest w stanie wykryć marihuanę nawet po upływie 14 dni od jej wypalenia. W przypadku amfetaminy i heroiny okres ten wynosi do sześciu dni, a kokainy i LSD do czterech dni
Mama 9 kaczątek została zabita przez lisa. Wtedy do akcji wkroczył 10-letni labrador i zaadoptował maleństwa – Dziewięć małych kaczuszek została sierotami, gdy ich mamę napadł lis. Pracownicy Mountfitchet Castle w Stanstead, w Essex zauważyli kaczątka błąkające się po okolicy. Były tak małe, że musiała jeszcze opiekować się nimi mama. Przeszukali teren, ale znaleźli tylko ślady, które mogły świadczyć o tym, że padła ofiarą lisa.Wtedy niespodziewanie do akcji wkroczył 10-letni labrador, który otoczył je opieką. Pozaganiał je razem do grupki i pilnował ich bezpieczeństwa. Szybko przejął rolę matki.„Fred ma wspaniały charakter. One go po prostu uwielbiają” – opowiada Jeremy dyrektor zamku
Najmłodszym dziadkiem świata został w wieku 29 lat Brytyjczyk Shem Davies. Gdy miał 15 lat, na świat przyszła jego córka Tia. Teraz Tia ma 14 lat i niedawno została mamą – Cóż, pewnie poszła w ślady rodziców. Gdy Shem pojawił się w szpitalu, lekarze pomyśleli, że jest on ojcem dziecka
 –
Z takimi reklamacjami zmagać muszą się serwisanci. Współczuję im... –  Słuchawka zatkana woskowiną uszną (gra ciszej). Uszkodzenie powstałe dbałości o produkt. Odmowa naprawy gwarancyjnej. ślady użytkowania MEDIAEXPERT Opakowanie zastępcze
Marit Bjoergen poszła w ślady Justyny Kowalczyk i ogłosiła, żekończy swoją sportową karierę – Norweska biegaczka wyznała, że brakuje jej motywacji. No cóż, ale nie ma tego złego... może w końcu dziewczyna wyleczy się z astmy

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami – W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku. Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła. Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do Lidla. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze. Dalej za to stawali na trawnikach. Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, DO DIABŁA. Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” Lidlu rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku. Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Jezu, to krew czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? Chryste, gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty. Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. Kurwa, znowu twarde. Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „To się pierdol, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej. Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w Lidlu, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach. Jezu, jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. Pierdol się, pisowski reżimie
 –

Oto najczarniejsza kobieta na świecie. Nazywają ją królową ciemności: Oto Nyakim Gatwech, modelka z Południowego Sudanu, która uczy ludzi, aby nie obawiali się oni "ciemności"

Oto Nyakim Gatwech, modelka z Południowego Sudanu, która uczy ludzi, aby nie obawiali się oni "ciemności" – Z jej skórą o niezwykle głębokim kolorze, a także nieugiętą determinacją, obala ona przekonania o konwencjonalnym pięknie i zachęca innych, aby szli w jej ślady
Ślady na ziemi pozostawione przez zerwany przewód pod napięciem –
 –
W Szczecinie odbyło się uroczyste pożegnanie Brutusa - 11-letniego psa policyjnego, który odszedł na emeryturę – W policji służył wiernie przez 10 lat, pracował w Wydziale Prewencji Komendy Miejskiej Policji w Szczecinie. Kiedy przyszedł czas na zasłużoną emeryturę, zorganizowano mu uroczyste pożegnanie.Brutus jest jedenastoletnim owczarkiem niemieckim o czarnym umaszczeniu. Przez dziesięć lat uczestniczył w patrolach, brał udział w zabezpieczaniu imprez masowych oraz poszukiwaniach osób zaginionych, tropił także ślady pozostawione przez przestępców na miejscu zdarzenia.Brutus podczas uroczystego pożegnania przeszedł przed szeregiem innych psów-funkcjonariuszy,  następnie w podziękowaniu za swoją służbę otrzymał kość i zapas karmy. Prezenty wręczyły mu także dzieci ze Szkoły Podstawowej nr 48 w Szczecinie.Przewodnikiem psa był asp. Grzegorz Matolicz z Wydziału Prewencji Komendy Miejskiej Policji w Szczecinie. W czwartek wspomniał jeden z sukcesów swojego podopiecznego.– Kierowca nie zatrzymał się do kontroli; uciekł, zostawił samochód i oddalił się na ogrody działkowe. Przyjechaliśmy z Brutuskiem po czterech godzinach na miejsce zdarzenia. Po nawęszeniu wnętrza pojazdu Brutus podjął pracę węchową, dotarliśmy na ogrody działkowe i dokładnie wskazał działkę. Co najciekawsze, sprawca schował się w budzie dla psa – mówi Matolicz. Dodaje, że pies z wiekiem złagodniał, w młodości był bowiem bardzo agresywny, zgodnie ze szkoleniem, które przeszedł.Emerytowany psi funkcjonariusz będzie odpoczywał na wsi, opiekę nad nim będzie sprawował jego dotychczasowy przewodnik. Jego następcą będzie teraz owczarek niemiecki o imieniu Aslan, który przechodzi właśnie szkolenie u boku tego samego przewodnika.W Referacie Przewodników Psów Służbowych Wydziału Prewencji Komendy Miejskiej Policji w Szczecinie służy 13 psów. Są to głównie psy patrolowo-tropiące, a także psy o różnych specjalizacjach, jak pies tropiący czy wyszkolony do znajdowania materiałów wybuchowych. Aby przystąpić do służby, zwierzęta muszą przejść wstępne szkolenie w Zakładzie Kynologii Policyjnej w Sułkowicach
Tego też dnia w 1945 roku miała miejsce likwidacja i wyzwolenie KL Auschwitz – Niemcy pod wpływem zbliżających się wojsk sowieckich rozpoczęli likwidację obozu już dużo wcześniej, co jednak nie znaczyło, że zaprzestali mordowania ludzi, wręcz przeciwnie. W obozie wybuchały bunty, które były krwawo pacyfikowane. W sierpniu 1944 r. rozpoczęła się w obozie sukcesywna ewakuacja więźniów w głąb Rzeszy. Do połowy stycznia 1945 r.. wysłano tam około 65 tys. osób, w tym niemal wszystkich Polaków, Rosjan i Czechów.W połowie stycznia 1945 r. Niemcy przystąpili do ostatecznej ewakuacji i likwidacji obozu. 58 tys. ludzi zostało ewakuowanych, z czego śmierć z powodu osłabienia i chłodu poniosło 9-15 tys. osób. W obozie zostało 9 tys. więźniów, w tym około 500 dzieci, które zostały uznane przez Niemców za zbyt słabe, żeby nadawały się do ucieczki. Z tej grupy zabito 700 osób, z czego 200 spalono żywcem. Przez cały okres likwidacji obozu Niemcy na każdym kroku zacierali ślady swojej morderczej działalności. Palono dokumentację, wysadzano piece i inne nieludzkie przyrządy, których używano do torturowania i mordowania ludzi. W walkach o wyzwolenie obozów Auschwitz, Birkenau, Monowitz oraz miasta Oświęcimia zginęło 231 żołnierzy sowieckich, wśród nich dowódca 472 pułku, ppłk. Semen Biesprozwannyj. 66 żołnierzy zginęło podczas walk w strefie obozowej, wśród nich ppor. Gilmudin Baszirow. Wyzwolenia tam doczekało łącznie około 7 tys. więźniów. Armia Czerwona wyzwoliła też około pół tysiąca więźniów w kilku podobozach. Proces przywracania wyzwolonych do normalnego życia był długotrwały i bardzo bolesny, nierzadko kończył się śmiercią na skutek zbyt długiego braku pożywienia