Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 4 takie demotywatory

Podróżnicy z "Planeta Abstrakcja" mieli problem z odzyskaniem mieszkania od dzikiej lokatorki Ostatecznie sprawę udało się rozwiązać

Ostatecznie sprawę udało się rozwiązać –  Wróciliśmy do Polski żeby walczyć o nasze mieszkanie! Latem 2022 roku, kilka dni przed podróżą na Madagaskar postanowiliśmy wynająć naszą kawalerkę w Poznaniu młodej dziewczynie. Lokatorka po wprowadzeniu, zapłaciła za 2 tygodnie lipca i nic więcej.Pół roku życia na nasz koszt. Nie płaciła rachunków, nie wpuszczała nikogo do odczytu wodomierzy. Nie odbierała telefonów, smsów, poczty. „Znam swoje prawa" - stwierdziła. Nie podała żadnych konkretnych powodów braku płatności.Miesiąc temu dostaliśmy informację, że spółdzielnia podnosi nam opłaty za wodę (1.5 razy więcej!) ponieważ lokatorka nie wpuszcza nikogo do odczytów. Do tego woda w łazience przecieka i to wszystko nasz problem, nasz koszt. Dlaczego po prostu nie wyprosiliśmy jej z mieszkania? Według polskiego prawa jesteśmy zobowiązani płacić za prąd, gaz i wodę. Nie możemy jej nic odłączyć pod groźbą postępowania karnego! Nie możemy też jej wyrzucić, bo chroni ją tzw. "mir domowy". Policja stanie w jej obronie dopóki nie uzyskamy decyzji o eksmisji, na którą czeka się latami! Wiele osób w Polsce myśli, że rozwiązaniem na tzw. "dzikich lokatorów" jest umowa najmu okazjonalnego, podpisana u notariusza. Wtedy osoba trzecia np. rodzic zobowiązuje się, że w razie braku wypłacalności przyjmie do siebie lokatora. Tylko że... takie zobowiązanie można cofnąć w każdym momencie... Rozmawialiśmy z ludźmi, który podpisali takie umowy, sprawdzili najemców i mimo tego walczą latami o swoje mieszkanie. Zasięgnęliśmy też porad prawników. Powiedzieli wprost - sprawa będzie się toczyć latami, pieniędzy i tak nie odzyskamy. Mamy dość. Przez dziką lokatorkę straciliśmy już około 20 tys. zł. Mamy zszarpane nerwy, wszystkie plany się posypały. Musieliśmy odpuścić niektóre tematy w Brazylii... Zdecydowaliśmy się opisać sprawę publicznie ku przestrodze innych. Jesteśmy już w kraju kilka dni i mamy trochę historii do opowiedzenia.Reszta tekstu w komentarzu.
Takie rzeczy tylko w Polsce. Przeczytajcie historię, w której absurd goni absurd: – Mężczyzna kupił w 2017 roku w Poznaniu mieszkanie w licytacji komorniczej. Problem jest tym, że w mieszkaniu zamieszkiwała dzika lokatorka z dziećmi. Po dwóch latach batalii sądowych sąd w końcu dał nakaz eksmisji kobiety. Niestety do czasu, aż miasto nie znajdzie jej nowego lokum. Po kolejnych miesiącach właściciel wkurwił się i postanowił zająć mieszkanie. Kiedy kobieta z dzieckiem opuściła lokum mężczyzna wraz ze znajomymi je zajął, wyrzucił wszystkie jej rzeczy poza drzwi, zmienił zamki i zabarykadował się w mieszkaniu. Gdy kobieta wróciła zobaczyła, że coś jest nie tak i wezwała policję. Policja powiedziała, że nie może otworzyć drzwi bez zgody sądu. Kobieta koczowała z dziećmi przed mieszkaniem kilkanaście godzin. Lewicowi aktywiści postanowili pomóc kobiecie. Przewiercili zamki i zastali zastawione meblami wejście. W końcu policja wyprowadziła właściciela i jego znajomych w kajdankach. Teraz madka płacze w mediach, że wszystkie jej rzeczy zostały zdewastowane. Opinia publiczna oczywiście po stronie samotnej madki. Kobieta zapowiada, że pozwie mężczyznę i będzie domagać się zadośćuczynienia.
Niemożliwe nie istnieje –  Do niecodziennego wypadku doszło w nocy, w centrum Opola. Kierujący samochodem wjechał w lampę uliczną, która złamała się i wpadła do mieszkania na pierwszym piętrze. Ranna została 22-letnia lokatorka mieszkania.
 –  O tym, jak uprzykrzyć komuś życie do kwadratu. Studiuję, mieszkam sama w malusieńkiej kawalerce na poddaszu w dość starym bloku. Sąsiadów raczej nie widuję, poza jednym wyjątkowym przypadkiem. Panią Jadzią, emerytką. Pani Jadzia mieszka dokładnie pod moim mieszkankiem. I ma wyjątkowo piekielny charakter. Skąd to wiem? O tym cała ta historia.Pominę już praktycznie codzienne (i to nie po ciszy nocnej, tylko o jakiejkolwiek godzinie) pukanie, a raczej łupanie w moje drzwi bo:a) Za głośno chodzę.b) Za głośno gadam.c) Na pewno chleję/biorę narkotyki.Jednak ostatnio sąsiadeczka przeszła samą siebie.Niedzielny wieczór, godzina 23. Pukanie do drzwi. Wstaję od komputera, podchodzę do judasza i zerkam. Policja. I gdzieś z tyłu Pani Jadzia. Zaskoczona otwieram drzwi. Dowiaduję się, że jest u mnie głośna impreza, a obowiązuje już cisza nocna. Odpowiadam zdziwiona, że przecież nic takiego się nie dzieje. Policjanci, generalnie chyba trochę poirytowani, chcą się rozejrzeć i upewnić. No ok. Wpuszczam ich. I w tym momencie podbiega do drzwi Jadzia, chcąc również wparować mi do domu. Zastępuję jej drogę. Policjanci, którzy dopiero co przekroczyli próg odwracają się do Jadzi i mnie zdziwieni. Mówię do babska, że ona nie ma prawa do mieszkania mi wchodzić, na co ta, po nabraniu oddechu, drze się, że ona POLICJANTOM POKAŻE, GDZIE JA CHOWAM TEN NIELEGALNY ALKOHOL I NARKOTYKI! Panowie mundurowi spojrzeli się to na mnie, to na nią i zapytali o co chodzi. Jadzia wciąż w drzwiach zaczęła wywód, że to oczywiste, iż robię alkohol i narkotyki w mieszkaniu, bo przecież STUDIUJĘ CHEMIĘ, a tam "same takie dilery!".Panowie kazali Paniusi natychmiast przestać pakować mi się do mieszkania, grożąc mandatem. Dokonali szybkich oględzin na jedyny pokój i łazienkę znajdujące się w moim lokum, i stwierdzili, że imprezy faktycznie nie ma. Podziękowali, wyszli......I wlepili Jadzi mandat, tylko, że za niesłuszne wezwanie. Happy end? No jeszcze nie. Poniedziałek. Wychodzę na zajęcia. W połowie drogi do windy zza rogu wyskakuje Jadzia. Z kwitkiem w łapie. Czego chce? Ano, żebym jako WSPÓŁWINNA pokryła połowę kosztu mandatu. Szczęka mi opadła, serio. Stwierdziłam krótko, że to jej mandat, nie mój, i w towarzystwie wiązanki pań lekkich obyczajów ulotniłam się do windy.Na razie dzień w dzień kilka razy dobija mi się do drzwi. Nie otwieram. Jutro wracam do domu na święta. I liczę, że w tę gwiazdkę stanie się cud, który te babsko zmieni. Albo to chyba ja zacznę wzywać policję.

1