Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 127 takich demotywatorów

Leonid Rogozov - człowiek, który wyciął sobie wyrostek robaczkowy – Podczas wyprawy na Antarktydę rosyjski chirurg Leonid Rogozov poważnie zachorował i pilnie potrzebował operacji.Było to pod koniec kwietnia 1961 roku. Zapalenie wyrostka robaczkowego zaczęło zagrażać wtedy życiu Rogozova, a na pomoc z zewnątrz nie miał co liczyć, będąc jedynym lekarzem w zespole szóstej sowieckiej ekspedycji antarktycznej, podjął decyzję, że operację przeprowadzi samemu.Do pomocy jednak wyznaczył dwóch głównych asystentów, którzy między innymi mieli podawać mu narzędzia chirurgiczne. W pokoju był także dyrektor stacji, na wypadek gdyby któryś z pomocników zemdlał.Znieczulenie ogólne nie wchodziło w grę. Jedyną możliwością było znieczulenie miejscowe, tak aby lekarz mógł zachować jak największą świadomość.Po niespełna dwóch godzinach operacja zakończyła się sukcesem, a po zaledwie dwóch tygodniach rekonwalescencji Rogozov wrócił do swoich obowiązków
Dr James Barry ukończył szkołę w wieku 22 lat i awansował w szeregach armii brytyjskiej jako chirurg – W Afryce Barry przeprowadził jedno z pierwszych udanych cesarskich cięć gdzie przeżyła matka i dziecko. W Kanadzie w 1857 roku Barry został Generalnym Inspektorem Szpitali i wprowadził zapomogi dla biednych. Kiedy dr Barry zmarł, armia próbowała zatuszować jego akta i zamknęła do nich dostęp na 100 lat. Powodem był fakt, że dr Barry to tak naprawdę kobieta Margaret Ann, która udawała mężczyznę
Pamiętaj, karma wraca –  Sala operacyjna. Już wszystko jest gotowe na złożoną operację chirurgiczną, pacjent leży, przychodzi chirurg. Pacjent patrzy uważnie i mówi do chirurga: - Doktorze, chyba już was gdzieś widziałem. Anestezjolog tymczasem zaczyna usypiać pacjenta. Chirurg zaś zakłada rękawiczki i odpowiada: - Tak, tak, pamiętam, pamiętam ... Poznałem cię od razu. To ty mnie oszukałeś i sprzedałeś mi dyplom ukończenia studiów medycznych za cenę dwukrotnie wyższą od rynkowej...
Kilku chirurgów spotkało się na przerwie obiadowej. Rozmawiają o tym, kogo najbardziej lubią operować... – - Ja to lubię operować księgowych. Wszystko w środku jest ponumerowane.- Jeszcze łatwiejsi w operowaniu są bibliotekarze - stwierdził drugi chirurg - wszystko mają ułożone w porządku alfabetycznym.- Ja to lubię informatyków - mówi trzeci - wszystkie narządy mają oznaczone odpowiednimi kolorami.- A ja uważam, że najłatwiejsi do operowania są politycy. Nie mają serca, jaj i kręgosłupa, a głowę i d... można bez problemu zamienić miejscami...
Źródło: pixabay.com
Lekarz z Sacramento w Kalifornii dołączył do przesłuchania online przed sądem ds. wykroczeń drogowych podczas wykonywania operacji plastycznej – Przeprowadzający zabieg Scott Green, zapytany przez sędziego, co robi, odpowiedział, iż jest gotowy do zeznawania, a do pomocy na sali operacyjnej ma drugiego chirurga, który dokończy jego pracę. Sędzia postanowił jednak odroczyć ustawę ze względu na "aktywne zaangażowanie pana Greena w operowanie pacjenta". Zgodnie z amerykańskim prawem rozprawa była transmitowana na żywo w internecie, ponieważ każde przesłuchanie dotyczące wykroczenia drogowego musi być otwarte dla publiczności.Kalifornijska Rada Medyczna oświadczyła, że przyjrzy się incydentowi, dodając, że "oczekuje od lekarzy przestrzegania najwyższych standardów w trakcie przeprowadzania zabiegów"
Nie wiem, ale zabawnie się ją czyta –  Czego uczy nas ta historia?Mały chłopiec o imieniu Mateusz mieszkałw małej wsi. Był na tyle tępy, że nikt go nie lubił.A już szczególnie nauczyciele. Raz jego matkaprzyszła do szkoły na zebranie i nauczycielkaszczerze jej powiedziała, że jej syn jest debilem.Matka była w szoku i od razu przeniosła syna doinnej szkoły w drugiej wsi. Dwadzieścia lat późnieju nauczycielki, która tak obraziła wtedy Mateuszawykryto wadę serca i trzeba było ją operować.Tej ryzykownej operacji mógł podjąć się tylkojeden chirurg. Nauczycielka wiedząc, że nie mawyjścia, zgodziła się. Operacja się udała i kiedykobieta się wybudziła jej oczy ujrzałyprzystojnego lekarza, który uśmiechał się patrzącna nią. Chciała mu podziękować, ale nie byław stanie, a jej twarz zaczęła sinieć. Podniosłarękę, tak jakby chciała coś powiedzieć, aleumarła nie wypowiedziawszy ani słowa. Lekarzbył w szoku. Kiedy się odwrócił, zobaczyłMateusza, który pracował tam jako sprzątacz.Okazało się, że ten debil odłączył aparat tlenowy,aby podłączyć odkurzacz.DEMOTYWATORY.PLNie wiem, ale zabawnie się ją czyta
Jak wygląda transplantacja ręki –
0:48
 –  Łukasz@Polanskil_Chłopaki, uważajcie na siebie, serio.Uważajcie na siebie zwłaszcza wtedy, kiedy macie nasobie luźną bieliznę. Nie wskakujcie z impetem nakrzesło, czy do samochodu. Chwila nieuwagi i możeciespędzić parę dni w szpitalu.Tak jak ja spędziłem Sylwester 2016/2017.Łukasz@Polanskil_W odpowiedzi do @Polanskil_Ah no i byłbym zapomniał o najważniejszym. Zabiegpolega na "rewizji moszny" czyli chirurg rozcina wammosznę i ręcznie rozplątuje i ustawia jądro wodpowiedniej pozycji, a potem zaszywa. Przyznieczuleniu od pasa w dół.1:13 PM · 31 gru 2020 · Twitter for AndroidSzpitalSpecjalistycznyul. Żeromskiego 7 41-902 Bytom tel. (032) 396-32-00nr 1ODDZIAŁ UROLOGIIKARTAWYPISO WANazwisko i Imię: POLAŃSKI ŁUKASZur. 20.04.1994rPESEL:Adres:F1.Przebywał/a w tutejszym oddzialeod 31.12.2016rdo 02.01.2017rRozpoznania – SKRĘT JĄDRA PRAWEGO(N44)EPIKRYZA:Chory przyjęty na oddział urologii z powodu podejrzenia skrętu jądra prawego. Po rewizji mosznypotwierdzono skręt jądra. Przebieg po zabiegu bez komplikacji. Wypisany do domu z zaleceniamijak poniżej.Leczenie -(31-12-2016r) OPERACJA SKRĘTU JĄDRA(63.52)
Przecinek, sprawa życia i śmierci – Copywriter jak chirurg, jego życie nie jest proste
Źródło: @tresciwezycie
Właśnie po to została wynaleziona chirurgia plastyczna –

Sytuacja w szpitalach jest gorsza niż mogłoby się wydawać:

 –  Pawel Reszka2dSt3S ipodnsgooodrSfeSiz.d  · Dlaczego umierają„Moja żona ma covida. Modlę się, żeby nie musiała iść do szpitala. Oddziały covidowe to umieralnie” (rezydent anestezjologii) Dokładnie miesiąc temu minister Adam Niedzielski zapowiedział „podwojenie dostępnej bazy łóżek” dla pacjentów zakażonych wirusem. I udało się! Było 15 tys. łóżek, jest 35 tys. W ciągu 30 dni przybyło 20 tys.!Są jednak pytania: czy stoi przy nich odpowiedni sprzęt? Mają dostęp do tlenu? Skąd wzięto lekarzy, pielęgniarki, ratowników, by je obsługiwali? Łóżka są na serio? Czy też dyrektorzy szpitali, by poprawić humor ministrowi, tworzyli je szybkim pociągnięciem pisaka, robiąc np. z interny „internę covidową”?Statystycznie wyglądamy świetnie – tylko 60 proc. łóżek covidowych jest zajętych. Do tego mamy 657 wolnych respiratorów (wypada po 41 na województwo). Zachorowań mniej. Tylko dlaczego bijemy rekordy w liczbie zgonów? Zadzwoniłem do lekarza, który od miesięcy jest na pierwszej linii. Zapytałem, czy tak samo jak premier Morawiecki uważa, że osiągamy delikatną przewagę w walce z wirusem.„Redaktorze,telefon w lekarskim nie milknie. Przez cały dyżur biegam po siedmiopiętrowym szpitalu: laryngologia, okulistyka, chirurgia dziecięca, pulmonologia, ginekologia, chirurgia, ortopedia, onkologia, hematologia, radiologia, pediatria... Konsultacje, wkłucia centralne, reanimacja.Pacjenci umierają. Mój ostatni 24-godzinny dyżur odmierzała śmierć: zgon, zgon... pizza (zdążyłem zjeść połowę, bo mnie wezwali), zgon, zgon... Półtorej godziny snu i znów wezwanie. „Leć, bo się pacjent załamał”. Biegnę. Nie dobiegłem na czas. Taki dyżur to standard.Wieszasz kartkę i jużWiesz, że tych ludzi można byłoby uratować? Na pewno by żyli, gdyby to, co widzisz w statystykach, odpowiadało prawdzie. Mówisz, że „statystycznie” mamy zapas łóżek dla pacjentów covidowych.Opowiem ci, jakie to łóżka. Nasz szpital od początku pandemii przechodzi ciągłe reorganizacje. Najpierw covidowcy leżeli w wydzielonym budynku, potem tworzono miejsca covidowe na poszczególnych oddziałach, potem część pacjentów covidowych przeniesiono do innego skrzydła.To wszystko oznacza chaos. Na laryngologii jest oddział covidowy, laryngologia jest tam, gdzie okulistyka, okulistyka tam, gdzie chirurgia dziecięca, chirurgia dziecięca tam, gdzie pediatria... A jutro może się to zmienić.Każda z tych rotacji przynosi statystyczne zwiększenie liczby łóżek covidowych. Jak? Wieszasz kartkę na drzwiach: „Oddział covidowy” – i już! Ale co to za oddział covidowy bez respiratorów, sprzętu, personelu? Sprzęt w kartonach: cewniki naczyniowe, cewniki pęcherzowe. Personel przypadkowy, z łapanki.                                             ***Zakładam wkłucie centralne. Sam go na jałowo nie założę. Musi ktoś pomagać. Jest pielęgniarka, ale ona nie wie, gdzie co leży:– Doktorze, ja nie jestem z tego oddziału.– Ja też nie.– Może w tych kartonach.– Może.Czas leci. Chory pogarsza się oddechowo.– Co to za pacjent?Milczenie.– Jakie ma obciążenia?Milczenie.Wszystkie pielęgniarki są z innych oddziałów. Nie mają prawa kojarzyć tych pacjentów – cztery dziewczyny na 40 pacjentów!Kolejne wezwanie. Covidowa interna. Pacjent niewydolny oddechowo. Intubuję, reanimuję. 5, 10, 15 minut. Żadnego efektu. Jestem wykończony. W 20. minucie padam, nie jestem w stanie ratować go dalej. Przerywam. Patrzę na niego, całkiem młody gość. Rocznik 65. Myślałem, że się uda.                                            ***Ktoś mnie puka w plecy. Pielęgniarka z interny: – Doktorze, a możesz spojrzeć, bo tam nam się jeszcze jedna pani pogarsza. Babcia. Obrzęki, zmiany pozakrzepowe na kończynach dolnych. Każę ją położyć na brzuchu. Saturacja się poprawia.– Jaki lekarz prowadzi?Nikt nie wie.– Dobra, pani musi tak leżeć.Po kilku godzinach łapie mnie internistka.– Pan reanimował moją pacjentkę?– Ja? Chyba nie…– Taka starsza pani na internie.– Na internie przekładałem jedną panią na brzuch.– O nią chodzi.– Co z nią?– Jak przyszłam, to była martwa… Jakby pan napisał, że była konsultacja anestezjologiczna...Nawet nie zauważyła, kiedy pacjentka jej zeszła! Teraz szuka dupokrytki. I co ja mogę napisać? Brak dalszych wskazań do eskalacji terapii, czyli że była nie do uratowania? Napiszę. Pomogę. Doktor jest sama na oddziale, też musi biegać po całym szpitalu i konsultować internistycznie. Nie ma szans, żeby to ogarnęła.                                                 ***Wzywają mnie do założenia wkłucia centralnego dla covidowca. Dziadek, 80 lat. W bardzo złym stanie. Niewydolny krążeniowo, obrzęknięty. Zakładam wkłucie. Piszę w konsultacji prośbę o wykonanie gazometrii i biegnę. Wzywają mnie na inne oddziały.O godz. 2:45 znów wezwanie do tego samego pacjenta: „Pacjent pogarszający się oddechowo”. Wracam. Dobijam się do drzwi, dzwonię. Na oddziale nie ma personelu. Za drzwiami pacjenci covidowi. Jeden z nich właśnie się załamuje!Idę w zakontaminowanym kombinezonie przez czystą część. Nie powinienem tego robić, ale człowiek chyba tam umiera. Pacjent leży na płasko, na plecach. Monitor obok, czujnik saturacji obok. Stoją sobie. Nie zostały podłączone. Podnoszę wezgłowie, podnoszę pacjenta. Uzyskuję saturację 85. Trzeba pilnie wykonać ileś czynności. Ale tu, kurwa, nie ma nikogo. Komu mam to zlecić?Wychodzę. Mijam pacjentów leżących na łóżkach. Starzy, niedołężni ludzie. Na ścianie kartka: „Telefon do pielęgniarek...”. Wiem, że żaden z pacjentów nie jest w stanie zatelefonować.Te oddziały to umieralnie. Są po to, żeby ludzie nie schodzili na ulicy.                                                  ***A ja? Kiedy ostatnio widziałem swoich pacjentów? A przecież mój oddział to OIOM! Pacjenci na stronie brudnej pod respiratorami, na czystej po wstrząsach, z zapaleniem otrzewnych, trzeba pilnować gospodarki wodnoelektrolitowej. Kiedy mam to robić, skoro konsultuję i reanimuję? Kto jest bez winy?Pamiętam z ostatnich dni jednego z covidowych pacjentów. Konsultowałem go na jakimś oddziale. Jak podszedłem do niego, miał niecałe 60 proc. saturacji. Patrzę, a w jego nogach leżą wąsy tlenowe!– Dlaczego to nie jest podłączone? – krzyczę do pielęgniarki.– A bo nie ma kto mu tego podłączyć, doktorze!Jezu! To zakładam te wąsy. Mija doba. Pacjent niewydolny oddechowo trafia do mnie na OIOM. Leży sobie pod respiratorem, leży, aż się butla z tlenem skończyła. I zmarł. Taka to, kurwa, smutna przygoda się zdarzyła.Dziwisz się? A ja wcale się nie dziwię. Na stronie brudnej na 19 pacjentów są trzy pielęgniarki. Powinno być dziesięć. Jedna na dwa stanowiska. Tlen w butlach, butle na dwukołowych wózkach przywiązane łańcuchami. Tak tu jest.Jeszcze pójdziemy za to siedzieć. To jest przecież sprawa do prokuratury. I co ja powiem: „Pacjent zmarł, bo skończyła się butla z tlenem, bo nie było komu przypilnować, bo jest mało pielęgniarek”? A co to obchodzi żonę tego faceta? Albo pana prokuratora? Jak widzisz, trudno przeżyć w moim szpitalu. Tu musisz mieć szczęście. Jak ktoś spostrzeże, że butla się kończy, będzie OK.Czytaj też: Lekarze alarmują. Zaraz będziemy tu mieli LombardięTlenu nie ma, nikt nie powiedziałDlaczego używamy butli? Brak tlenu w instalacji szpitalnej. Za dużo pacjentów podłączonych do respiratorów. Oczywiście, nikt nam niczego nie powiedział. Wszystko sprawdza się na żywym organizmie. Podłączam pacjenta pod respirator. Nie działa. Drugi? Lepiej. Po chwili dzwoni lekarka: – Coś się dzieje złego z pacjentem. Desaturuje!Sprawdzamy. Respirator nastawiony na 100 proc. podaje tylko w 36 proc. Wtedy wpadliśmy na to, że trzeba sprowadzić butlę, bo w ścianie ciśnienie jest zbyt niskie.                                               ***Na interwencję do drugiego budynku szpitalnego, gdzie jest kilka „lżejszych” oddziałów covidowych, jeździmy karetką. Leczy tam fajny hematolog, miły chirurg, neurolog, nefrolog. Ale nie ma anestezjologów, lekarzy medycyny ratunkowej ani sprzętu. Więc jak się ktoś pogorszy, muszą wzywać nas. Najczęściej wzywają na ostatnią chwilę.Dlaczego? Otóż mają jeden monitor i dwa pulsoksymetry na oddział. Jeśli chory nie jest podłączony do sprzętu, to oni nie widzą, że się pogarsza. Tym bardziej że przy covidzie pacjenci z saturacją 70 proc. potrafią logicznie rozmawiać. Nie widać problemów. Aż nagle bach... Oni reagują, jak nastąpi to bach. Mówiąc wprost – jak pacjent zsinieje, dzwonią po nas.Respirator wziąć. Lifepacka: monitor z funkcją defibrylacji, kardiowersji brać. Plecak z ambu, z lekami, rurkami. Leki z lodówki. Dygam z tym do karetki. Z pielęgniarką przebieramy się w kombinezony. A pacjent się tam dusi.Rzadko udaje się zdążyć. Jesteśmy w drodze i dostajemy informację: „Możecie wracać, już po wszystkim”. Czasami nas nawet nie wołają. Widzą, że i tak nie zdążymy. I to też jest statystyka w praktyce. Na tamtych oddziałach są wyłącznie łóżka covidowe, które widzi w tabelkach pan minister. Ale są to łóżka bez dostępu do tlenu, bez sprzętu pomiarowego i bez personelu.                                                   ***Na interwencję zawsze chcę brać ze sobą pielęgniarkę z OIOM. One są doświadczone, znają się na rzeczy. Gdy trwa reanimacja, chcesz kogoś takiego obok siebie.Proszę je: „No pojedź ze mną” – i chyba nie muszę ci mówić, jaki jest ich stosunek do moich próśb. „Doktor, a może byś znalazł kogoś innego, co?”.Nie mam pretensji. Są upocone, umęczone, ledwie stoją. „Ratowanie życia” brzmi pięknie, ale to ciężka fizyczna praca. Pacjent waży 150 kg. Przenieś go z pielęgniarką na nosze!Wspominałem ci, że z okazji 11 listopada szpital wypłacał nagrody za walkę z covidem? Dostali różni ludzie: pan związkowiec, pani z kadr... Nie dosłała żadna z oiomowych pielęgniarek.                                               ***Anestezjolog ma grubą skórę. Często oglądamy śmierć. Mamy taką pracę. Mówimy: „mogę reanimować i jeść kanapkę”, ale dziś łapię się za głowę. Jesteśmy wykończeni fizycznie i psychicznie. A to nie jest nawet środek epidemii. Miesiące walki przed nami. Wypłaszczanie krzywej widać tylko w ministerstwie. I chyba tylko dzięki sztuczkom matematycznym. Bo u nas jest dramat.Wczoraj zakaziła się moja żona. Ciągle myślę, co zrobić, jak się pogorszy oddechowo. Zostawiać ją w domu? Słać do szpitala? Ale kto się nią tam zajmie, jak nie będzie mnie obok? Czy przepracowany lekarz albo pielęgniarka zauważy, że tlen w butli się kończy? Skoro ja się boję, co muszą przeżywać inni ludzie, którzy nie są lekarzami?Myślę, że niedługo też się zakażę. Prawdę mówiąc, liczę na to. Chciałbym odpocząć od tego burdelu.PozdrawiamP.”Fot. Paweł ReszkaRelacje też na https://www.facebook.com/ReszkaPai polityka.pl
Narkoza - sposób ochrony chirurga przed radami pacjenta w czasie operacji –
Niektórzy nie mają poczucia humoru –  Znowu mnie zwolnili zpracy za nagrywanieunboxingów na YTWcześniej pracowałeś jakokurier, potem jako grabarz,a teraz?Pracowałem jakochirurgXDDD

Bolesne słowa lekarza obiegają internet. I co niektórzy próbują wmawiać, że tacy ludzie mało się angażują w pracę...

 –  Jacek Skup·"Kto umrze to umrze i trudno" Właśnie wróciłem do domu po 24 godzinach pracy. Zmęczony, zdenerwowany, wściekły, bezradny.Na 8:00 do przychodni A. 1 porada: izolacja w związku z Covid. 2 porada: oczekiwanie na wynik wymazu. 3 porada: podejrzenie Covid,  skierowanie na wymaz. 4 porada: telefon pacjenta z dodatnim wynikiem testu. 5 porada: uffff, zwykłe nadciśnienie. W międzyczasie system gabinet.gov.pl pada kilkukrotnie. Jadę do przychodni B. Dziś tu nie pracuję, ale umówiłem się z pacjentem na zdjęcie holtera, przecież inne choroby nas nie opuściły. Nastepny punkt,  przychodnia C, zastępstwo, dziś będę tu jedynym lekarzem. Po drodze kupuję 7daysa, bo to jedyne pieczywo na stacji, do sklepu nie pójdę bo godziny dla seniorów. Wchodzę,  w poczekalni pacjent z żoną,  widzę że stan jest poważny. Ubieram się szybko w strój kosmonauty i przyjmuję. Diagnoza: ciężka niewydolność oddechowa. Sąsiedzi pacjenta covid+. Wzywam karetkę,  przyjechali bardzo szybko. Ustalają miejsce, nie ma żadnego na oddziale wewnętrznym w promieniu 50km od przychodni. Pacjent ZATRZYMUJE SIĘ! Przestaje oddychać,  przestaje bić serce. RKO, adrenalina, udaje się, ruszył.  Podwójna radość, pierwsza, że żyje,  druga, że teraz wymaga pobytu na oddziale intensywnej terapii, gdzie miejsce jest bliżej. Jedzie. Musimy zamknąć czasowo dzwi do przychodni, sterylizacja pomieszczeń,  zmiana ubrań.  W tym czasie mogę udzielac jedynie teleporad. Kolejny telefon, żona podaje, że jej mąż jest w ciężkim stanie. Pytam: - kaszle? -nie. -gorączkuje? -nie. Jadę do domu pacjenta ubrany we wszystkie konieczne środki ochrony. Stan pacjenta faktycznie jest ciężki. Gorączkuje. Kaszle... jest odwodniony, niewydolny oddechowo. Wzywam karetkę. Panowie nie zabierają pacjenta, bo nie mają dokąd, miejsc w szpitalu nie ma, a stan jest na tyle ciężki że nie rokuje przeżycia, zagraża zgonem podczas objazdu województwa w poszukiwaniu miejsca w szpitalu. Nie mam wyjscia, muszę podjąć leczenie w domu. Stosuję kilka metod z leczenia hospicyjnego, nie mam możliwości podłączenia tlenu, bo skąd. Mam nadzieję, ze pacjent nie będzie cierpiał. Później jest spokojniej.Wracam na chwilę do domu, pies od 7.30 nie był na spacerze. Pewnie gdyby umiał,  to spakowałby walizki i się wyprowadził. Nie umie i jest ze mną.  Idziemy na bardzo krótki spacer. Myślę sobie,  że może to dobrze, że nie mam rodziny,  bo by się już rozpadła przez to, że ciągle jestem w pracy. Jadę na nocny dyżur do Szpitala. Po drodze wstępuję do przychodni B, chcę sprawdzić wyniki wymazów zleconych we wtorek. Wczoraj ich nie było.  Dziś system nie działa. Niestety, pacjenci będą w niepewności przez cały weekend. W międzyczasie ok 10 konsultacji dla rodziny, znajomych, znajomych znajomych i ludzi, którzy nie odzywali się od 10 lat.Wchodzę do Szpitala. Przez 14 najbliższych godzin będę odpowiedzialny za zdrowie ok 60 000 osób. Pacjenci przychodzą,  rozpoznaję zaburzenia rytmu serca, biegunki, bole brzucha, złamanie podstawy czaszki i zespoły abstynencyjne, wczoraj przecież były imieniny Jadwigi, trzeba się było skuć jak świnia na cześć żony czy bratowej. Leczę pokornie, pacjentom nie mówię nic oceniającego itp. Nareszczie północ, mam trochę czasu dla siebie. Zjadam zakupionego przed poludniem 7daysa, znajduję chwilę na różaniec, który i tak idzie mi z oporem, a zamiast "módl się za nami grzesznymi" odmawiam "módl się za nami bezradnymi". Zdążyłem odmówić tajemnicę, słyszę dzwonek do drzwi. Ten dźwięk stawia mnie na równe nogi. Młody człowiek,  silny ból brzucha. Podaje, że zjadł grzyby przypominające kanie. Jest w złym stanie. Dzwonię na toksykologię z prośbą o szybkie przyjęcie i zostaje olany ciepłym moczem, mam sobie radzić sam. Na szczęście pomaga mi dyżurny chirurg i bierze pacjenta na Oddział.  W nocy jeszcze kilka interwencji. Dyżur kończę stwierdzeniem zgonu 92latki.Wracam do domu, pies się cieszy. Chwila przerwy. W niedzielę zaczynam pracę o 7.30 i kończę we wtorek o 18. W tym czasie media publiczne za głosem ministra Sasina pewnie wyleją na mnie i moje środowisko pomyje, bo "jesteśmy mało zaangażowani"Jeśli doczytałeś do tego momentu to błagam,  proszę,  zakładaj maskę i nie wychodź z domu jeśli nie musisz. Nie każ mi mówić patrząc prosto w oczy, że ktoś z Twojej rodziny umrze w domu,  bo nie ma dla niego miejsca w szpitalu. To ponad moją wytrzymałość.Systemu już nie ma, zostało chałupnictwo. Słowa premiera spełniają się na naszych oczach.
Jerzy Kolasiński został pierwszym w historii Polakiem, który zdobył prestiżową nagrodę, która jest nazywana chirurgicznym "Oskarem" – 23 września dr Jerzy Kolasiński otrzymał „The best Case Report - Gold PAPER”. To Oscar w światowej chirurgii plastycznej. Nagroda jest przyznawana przez największy magazyn chirurgii plastycznej na świecie "Plastic and Reconstructive Surgery Global Open".Polski chirurg został uhonorowany za publikację, która dotyczy nowatorskiego sposobu rekonstrukcji piersi przy użyciu własnej tkanki tłuszczowej. Dzięki wymyślonej przez niego technice udało się całkowicie zrekonstruować pierś pacjentki po totalnej mastektomii z powodu raka. 
Ci ludzie zapłacili setki tysięcy dolarów, żeby trafić na szczyt listy najbrzydszych ludzi na świecie –
Kiedy idziesz do chirurga plastycznego na NFZ –
Oto celebrytka z najbardziej idealną twarzą na świecie – Tak przynajmniej twierdzi chirurg plastyczny dr Julian de Silva, który przeanalizował twarze gwiazd pod kątem ich zgodności z regułą złotego podziału. W przypadku Amber Heard, aktorki znanej głównie ze związku z Johnnym Deppem i tego, że oskarżyła go o pobicie, ta zgodność wyniosła aż 91,85 procent
Rok 1955. Sowiecki naukowiec Vladimir Petrovich Demikhov pokazuje Moskiewskiemu Towarzystwu Chirurgicznemu sukces w transplantacji głowy psa – Radziecki naukowiec Vladimir Petrovich Demikhov przyczepił do szyi psa drugą głowę, uzyskaną od małego brązowowłosego szczeniaka. Zarówno pies, jak i ścięta głowa szczeniaka żyły i reagowały na bodźce. Ich nerwy nie zostały połączone. Pies-hybryda przeżył trzy tygodnie. To nie pierwszy i nie ostatni eksperyment tego typu jaki uczony przeprowadził. W innym eksperymencie transplantacji głowy, pies przeżył 29 dni, zanim reakcja autoimmunologiczna spowodowała śmierć psa z przyszytą uciętą głową (nie istniały wtedy jeszcze leki supresyjne dla odrzutu transplantacji).Vladimir Petrovich Demikhov ukuł słowo „transplantologia”, wymyślił szereg metod chirurgicznych utrzymujących krążenie krwi w czasie transplantacji i jako pierwszy przeprowadził skuteczny "bypass" dla serca psa (który przeżył 2 lata po operacji). Popularyzował idee transplantacji organów i w konsekwencji chirurg z RPA Christiaan Barnard, na podstawie jego badań przeprowadził pierwszą transplantację serca człowieka do drugiego człowieka. Doprowadziło to też ostatecznie do przeszczepu głowy u małp przez dr Roberta White'a, który został zainspirowany pracą Demikhova. Dr Robert White utrzymał też przy życiu mózg małpy bez ciała
Niesamowita siła genów czy dobry chirurg plastyczny? –