Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 274 takie demotywatory

 –  W dniach 24.01-28.01.2022r. odbyly się ferie wbibliotece.Dzieci świetnie bawily się przy wspólnych grachplanszowych, zabawach ruchowych i konkursach.Podczas prac plastycznych wykonaly własne przepiśniki,śmieszne gniotki i eko torby na biblioteczne książki.Zakoiczeniem ferii byt bal przebierańców, który wywołałwiele radości. Bardzo dziękujemy dzieciom za aktywnyudział w zorganizowanych zajęciach.

Ta bajka to... prawdziwa historia:

+18
Ten demotywator może zawierać treści nieodpowienie dla niepełnoletnich.
Zobacz
Ta bajka to... prawdziwa historia: – Do siedzącego przy śniadaniu w szpitalnej stołówce Centrum Onkologii zamyślonego księdza podszedł mocno wychudzony chłopak w kraciastej piżamie ze swoim skromnym posiłkiem na tacy:- Można się do księdza dosiąść?- Jasne - przytaknął jakby nadal nieobecny facet w koloratce.- Ksiądz tutaj to do kogoś, czy ze sobą? - kontynuował pytania chłopak.- Ze sobą, ale to początek drogi - odpowiedział ksiądz wciągając się w rozmowę - Z lekarzem już wiemy, że jest, ale nie wiemy z jakiej grupy i w jakim stopniu rozwoju.- Ksiądz się nie martwi - uśmiechnął się chłopak - Niech ksiądz żyje najzwyczajniej normalnie jak dotąd.- A czy teraz ja mogę ci zadać pytanie? - zwrócił się z badawczym wzrokiem ksiądz, który był pewien, że siedzący przed nim łysy młodzieniec przypominający bardziej cień człowieka o niemal trupim wyglądzie skóry musi być onkologicznym pacjentem dość długo.- Niech ksiądz pyta. Powiem jak na spowiedzi - roześmiał się chłopak.Ksiądz dość niepewnie jakby wiedział, że o pewne rzeczy nie wypada wypytywać mimo wszystko zapytał przyciszonym głosem:- Jesteś młody, bardzo młody i tak bardzo chory. Nie masz o to żalu? Żalu do Boga? Żalu do świata? Żalu do losu?- Proszę Księdza, mam obecnie 21 lat i choruję na raka od 16 roku życia - zaczął odpowiadać młodzieniec, jakby przygotowany na to pytanie - I nic lepszego nie mogło mi się przytrafić.Jak miałem 14 lat mój tata wyprowadził się do młodszej kobietki niż mama. Moje gimnazjum – szkoda gadać – myślałem, że tak mało zgranej społeczności szkolnej nie ma na świecie. A ja?Wypieszczony jedynak. Spadochroniarz z podstawówki. Taki typowy gnojek bez ambicji, bez chęci do nauki i bez chęci do pobożnego życia. Właściwie bez chęci do normalnego życia. Proszę mi wierzyć księże, że mimo bierzmowania wcale mi też nie było z Panem Bogiem po drodze.I przyszła zmiana.Kiedy zachorowałem rodzice umówili się, że będą mnie odwiedzać w klinice naprzemiennie, aby nawet się nie spotkać na szpitalnym korytarzu, ale ekonomia wzięła górę i tata zaproponował, że skoro codziennie do mnie przyjeżdża, to może zabierać matkę po drodze. Po jednym z powrotów ode mnie tata wysadzając mamę pod blokiem zapytał czy może wrócić. Wrócił I tak już zostało. Po roku urodził mi się braciszek, a lekarz zgodził się na przepustkę, abym został chrzestnym. Wiem, że nie zdążę założyć własnej rodziny, ale mam już dzieciaka jak swojego i do tego brata! I mogę się cieszyć z jego rozwoju, śledzić jak rośnie i jakie robi postępy. I jestem przekonany, że jak mnie już nie będzie, to będzie komu jeździć na mojej deskorolce, a rodzice na starość nie zostaną sami.A w gimnazjum z powodu mojej choroby najpierw zintegrowała się moja klasa, a wkrótce cała szkoła... Bal charytatywny jeden, drugi... Rozgrywki sportowe... Aukcje przedmiotów i autografów jakiś sławnych ludzi, którzy pewnie mnie nie znają... Mi już żadna kasa nic nie pomoże, a oni tak się rozkręcili, że chcą dalej wspólnie działać.Proszę księdza - zawsze chciałem mieć tatuaż na łydce, ale matka twierdziła, że to gadżet kryminalistów. I niech Ksiądz spojrzy jaka plecionka. Gdybym nie zachorował mógłbym sobie ją z głowy wybić młotkiem.I chyba najważniejsze: uważam, że jest ogromnym przywilejem wiedzieć, że miesiące, tygodnie i dni się kończą. I w pewnym momencie okazało się, że jestem taki uprzywilejowany, że już nic nie da się zrobić.Po pierwsze - swoje dni przestałem marnować na głupoty, na kłótnie, na uprzykrzanie życia innym. W miarę możliwości naprawiłem wyrządzone szkody i napisałem kilka listów do ludzi, których skrzywdziłem – w tym do mojej wychowawczyni.Po drugie - rozdysponowałem też swoje rzeczy i nagrałem komórką kilka godzin monologu z myślą o moim braciszku. Jestem też przygotowany na spotkanie z Bogiem odnawiając życie sakramentalne i zaprzyjaźniając się z Matką Bożą przez codzienny różaniec póki sił mi starczy.Proszę księdza – aż trudno w to uwierzyć, ale ten mój nowotwór przyniósł w życiu tyle dobra. Nie trzeba bać się śmierci. Trzeba bać się zmarnować swoje życie...* Michał zmarł w niespełna 4 miesiące po tej rozmowie - w Święto Matki Bożej Różańcowej - 7 października.
Niektórzy rozpoczynali rok tak. Jest to jeden z najsłynniejszych obrazów w historii fotografii! Obraz, który uratował już życia kilku miliardów ludzi na świecie. – Równo 127 lat temu Wilhelm Röntgen po latach prób wykonał pierwsze zdjęcie, które dzisiaj nazywamy „Rentgenowskim’. Początkowo traktował swoje odkrycie z rezerwą. Wydało mu się tak dziwne, że bał się wyśmiania. Do testu zaprosił więc żonę. Anna Bertha Röntgen spanikowała. „Właśnie zobaczyłam własną śmierć!” – krzyknęła, obróciła się na pięcie i uciekła z pracowni męża. Później omijała laboratorium szerokim łukiem, a Wilhelm Röntgen więcej nie prosił jej o pomoc przy swoich eksperymentach. Zdjęcie przedstawia wizerunek jej dłoni z wyraźnie widoczną na nim obrączką
 –
0:15
Chłopak na zdjęciu to Josh. Josh, z powodu nadwagi był prześladowany i nękany w szkole przez rówieśników – Dzieciaki były na tyle perfidne, że zmusiły chłopaka do zaproszenia na szkolny bal jednej z najładniejszych dziewczyn w szkole. Oczywiście zmusili go do tego, ponieważ byli pewni, że chłopak się ośmieszy i dostanie przysłowiowego kosza. Josh w strachu przed groźbami, poszedł po zajęciach do dziewczyny z bukietem kwiatów i z wielkim wstydem zaprosił ją na szkolny bal...Ku zdziwieniu zdeprawowanej młodzieży, dziewczyna przytuliła chłopaka i z uśmiechem na twarzy godziła się towarzyszyć mu na szkolnej imprezie. Tamtego wieczoru byli królem i królową balu.Brak wsparcia i zrozumienia prowadzi do depresji, wywołuje napięcie, które dzieci rozładowują samookaleczeniami. 16 proc. dzieci w wielu 11-17 lat deklaruje, że się samookalecza, a 7 proc, że jest po próbie samobójczej. Oficjalne statystyki policyjne (w Polsce) mówiące o ok. 800 próbach samobójczych w roku - to wierzchołek góry lodowej.Stop prześladowaniu i nękaniu dzieci!Nikt z powodu tuszy, narodowości czy koloru skóry nie jest gorszy od drugiego! Nie ma naszej zgody na ostracyzm społeczny, hejt i prześladowania w szkole!
 –
 –
W jednej z krakowskich szkół, uczniowie mieli dziś bawić się na balu Halloweenowym. Niestety, jeden rodzic napisał skargę i prośbę o interwencję do kurator Barbary Nowak – Ta natychmiast zareagowała, i bal odwołano.Rodzice dostali takiego maila:"Szanowni państwo,W związku z interwencją ze strony Kuratorium Oświaty spowodowaną telefonem jednego z Rodziców, nie odbędzie się klasowe Halloween. Przekażę tą informację dzieciom na lekcji".Niektóre dzieciaki, pomimo odwołania imprezy, postanowiły iść do szkoły w przygotowanych wcześniej kostiumach
 –
Ojciec wyj*bał mu przednie zęby tłumacząc się, że identyfikuje się jako wróżka zębuszka –

To był ten jeden jedyny raz w całej historii obozu KL Auschwitz, kiedy esesman zwrócił się do Polaka per "pan"!

To był ten jeden jedyny raz w całej historii obozu KL Auschwitz, kiedy esesman zwrócił się do Polaka per "pan"! – Karl Fritzsch, kierownik obozu, patrzył na nas, mierzył każdego i co chwilę podnosił prawą rękę i mówił: "Du! - ty". Ten jeden wyraz był wyrokiem śmierci dla wskazanego. Esesmani wywlekali biedaka z szeregu, zapisywali jego numer i odstawiali pod strażą na boku.Dziś trudno opisać, co człowiek wtedy czuł. W głowie szum, krew pulsowała na skroniach, zdawało się nam, że wyskoczy nosami, uszami i oczami. Przed oczami mgła. Całe ciało drżało. Jedna myśl w głowie: jak stanąć, jaką minę zrobić, żeby mnie nie wybrał. Oto paradoks: człowiek umęczony, dręczony, głodny, bity, schorowany, a chce żyć. Modliłem się do Matki Bożej. Nigdy przedtem ani potem, muszę to uczciwie przyznać, już tak żarliwie się nie modliłem.Esesmani minęli mnie. Nie usłyszałem tego strasznego słowa: "Du". Minęli o. Maksymiliana i stanęli przed Franciszkiem Gajowniczkiem. Niemiec wskazał na niego, a on zawołał: "Jezus, Maria! Moja żona, moje dzieci!". Niemcy jednak nie zwrócili na to najmniejszej uwagi.I stało się coś, czego nikt nie mógł pojąćZobaczyłem o. Maksymiliana. Szedł prosto ku grupie esesmanów, stojących w pobliżu pierwszego szeregu więźniów. Wszyscy drżeliśmy, ponieważ było to złamanie jednego z najostrzej i najbrutalniej przestrzeganych zakazów. Wyjście z szeregu bez zezwolenia oznaczało śmierć. Czasem śmierć po ogromnym katowaniu, a czasem śmierć od jednego wystrzału. Byliśmy pewni, że zabiją o. Maksymiliana, a stało się coś nadzwyczajnego, co nigdy dotąd nie miało miejsca. Było to dla Niemców coś tak niewyobrażalnego, że stali jak skamieniali. Patrzyli po sobie i nie wiedzieli, co się dzieje. Mieli pilnować porządku, a naraz okazało się, że ten porządek narzuca więzień. Taki jak wszyscy, umęczony, udręczony..."Dlaczego pan chce umrzeć za niego?"O. Maksymilian szedł w więziennym pasiaku, z miską u boku, w drewniakach. Nie szedł jak żebrak, ani też jak bohater. Szedł jak człowiek świadomy wielkiej misji. Stanął spokojnie przed oficerami. Cała świta, która dokonywała selekcji, wszyscy stali i patrzyli po sobie, nie wiedzieli, co robić. Wreszcie opamiętał się kierownik obozu i wściekły, zapytał swojego zastępcę: "Czego chce ta polska świnia?".Zaczęli szukać tłumacza, ale okazało się, że tłumacz jest zbędny. O. Maksymilian w postawie na baczność odpowiedział spokojnie po niemiecku: "Chcę umrzeć za niego" i wskazał lewą ręką na stojącego obok Gajowniczka. Padło kolejne pytanie: "Kim jesteś?" - "Jestem polskim księdzem katolickim". O. Maksymilian, mimo iż wiedział, jak Niemcy traktują polskich księży, nie bał się przyznać do swojego kapłaństwa.Panowała wtedy nieznośna cisza. Każda sekunda wydawała się trwać wieki. Wreszcie stało się coś, czego do dzisiaj nie mogą zrozumieć ani Niemcy, ani więźniowie. Kapitan SS, który zawsze zwracał się do więźniów przez wulgarne "ty", zwrócił się do o. Maksymiliana per "pan": "Dlaczego pan chce umrzeć za niego?" O. Maksymilian odpowiedział: "On ma żonę i dzieci". Po chwili esesman powiedział: "Dobrze".Wspomnienia Michała Micherdzińskiego spisali Małgorzata i Mieczysław Pabisowie.W sobotę obchodziliśmy wspomnienie i rocznicę męczeńskiej śmierci o. Maksymiliana, który zmarł 14 sierpnia 1941 dobity zastrzykiem trucizny – fenolu przez funkcjonariusza obozowego, kierownika izby chorych Hansa Bocka o godz. 12:50.
Facet zakłada różne śmieszne kostiumy na siłownię, żeby odwrócić uwagę od swojego przyjaciela, który bał się, że wszyscy będą się na niego gapić –

"Podszedłem dziś do tego mężczyzny, ponieważ leżał w bezruchu na stercie makulatury. W przeciwieństwie do osób, które go mijały na ruchliwej ulicy, chciałem sprawdzić czy żyję lub nie potrzebuje pomocy. Mężczyzna nie krył zdziwienia, gdy zapytałem czy nie potrzebuje wody i czy jadł już dzisiaj."

"Podszedłem dziś do tego mężczyzny, ponieważ leżał w bezruchu na stercie makulatury. W przeciwieństwie do osób, które go mijały na ruchliwej ulicy, chciałem sprawdzić czy żyję lub nie potrzebuje pomocy. Mężczyzna nie krył zdziwienia, gdy zapytałem czy nie potrzebuje wody i czy jadł już dzisiaj." – Początkowo twierdził, że niczego nie potrzebuje, jednak coś nie dało mi spokoju. Miałem wrażenie jakby się mnie obawiał, może trochę bał. Prosiłem go, aby nie czuł skrępowania i szczerze powiedział czego potrzebuje. Że nie mam złych zamiarów i że obok jest supermarket, w którym mogę zrobić mu zakupy.I wiecie? Kompletnie nie byłem gotów na taką reakcję…Z jego błękitnych oczy zaczęły lecieć łzy, Pan zaczął szlochać i zakrywać się dłońmi, dziękując, za postawę, z którą się jeszcze nigdy nie spotkał! Powiedział, że nie jadł od kilku dni i nie ma wody. Nie miał specjalnych życzeń, a wręcz przeciwnie dodał, że nie jest wybredny i zje wszystko. Prosiłem, aby nigdzie się nie ruszał i zaczekał. Gdy wróciłem z zakupami, to na jego twarzy namalował się delikatny uśmiech. Chwilę porozmawialiśmy.Pan ma 63 lata. Na ulicy od przeszło 15 lat. Jakoś stara się dawać sobie radę, ale jak sam przyznaję, jest czasami bardzo ciężko i przestaje „chcieć się żyć”. Ludzie nie zwracają na niego uwagi, w przeciwieństwie do młodzieży z tutejszych bloków, która na niego pluję i kilkukrotnie go pobiła za to, że żyje. Nocuje na klatkach i jak twierdzi, pozostawia po sobie porządek.Uprzedzając pytania złośliwych, nie sądzę, aby był alkoholikiem. Gdy z nim rozmawiałem był trzeźwy, czysty i schludnie ubrany. Nie jąkał się, nie dukał, pięknie posługiwał się językiem.Uwierzyłem mu, gdy zapytałem go czy nie potrzebuje świeżych ciuchów lub pomocy finansowej. Nie chciał ani złotówki!!!Powiedział, że sam musi sobie dać radę i uczciwie zapracować. Zdziwiła mnie ta odpowiedź, więc zapytałem czy podejmuje się jakiejś pracy. Mówił, że czasami dorabia kosząc trawę, malując ogrodzenia, itp. jednak od ubiegłego roku jest bardzo trudno o takie dorywcze zajęcia. Zapytałem czy w jego otoczeniu jest więcej takich osób. Powiedział, że nie utrzymuje „z takimi ludźmi” kontaktu, co odbieram, jakoby nie chciał przebywać z alkoholikami. Na sam koniec tego spotkania, należałem by szczerze powiedział, czego najbardziej potrzebuje.Powiedziałem, że spróbuje mu to zorganizować za pomocą internetu i ludzi, którzy podobnie jak ja, nie potrafią przejść obok ludzkiej krzywdy obojętnie. Pan Władek prosił o możliwość pracy i najbardziej marzy o dachu nad głową. Nie narzeka na stan zdrowia, jest w dobrej kondycji.Obiecałem mu, że wrócę… ale nie mogę wrócić z pustymi rękami.Nie będziemy zbierać pieniędzy - to nie ten typ człowieka, który chce dostać wszystko na gotowo i za darmo.Internet, może sprobujmy mu znaleźć jakieś godne zajęcie? Może jakiś kąt, dzięki, któremu będzie w stanie stanąć na nogi?Tę prywatną prośbę w swoim imieniu kieruję do ludzi z Dąbrowy Górniczej i okolic (Katowice).Czasami wydaje mi się, że my ludzie z krwi i kości żyjemy w dwóch różnych światach. I myślcie co chcecie, ale w moim odczuciu życie i prawdziwe ludzkie dramaty zaczynają się poza galeriami handlowymi, salonami piękności, wyspami miłości i innymi pudelkami.* Pan wyraził zgodę na publikację swojego wizerunku. Nie wstydzi się, że jest bezdomny. Jak sam powiedział "wstyd to kraść i krzywdzić innych".
64 lata temu licealiści Joyce Kevorkian i James Bowman poszli razem na bal maturalny jako para. Oboje tańczyli, śmiali się i cieszyli, że są młodzi i zakochani. Po ukończeniu szkoły średniej oboje poszli do różnych szkół i rozstali się. – Oboje zakochali się w innych ludziach, pobrali się, mieli dzieci… nie wiedzieli jeszcze, że los kiedyś ich ponownie połączy.Szybko przeskakujemy do 2020 roku. Małżonkowie Joyce i Jamesa zmarli, pozostawiając tę dwójkę zdruzgotanych i samotnych. Aż pewnego dnia – niespodziewanie – Joyce otrzymała list od Jamesa. Joyce odpowiedziała na niego, sugerując, że można by nadrobić stracony czas. Jej prosta sugestia rozpaliła romans, który płonął 6 dekad temu.Wnuczka Joyce, Anna, powiedziała, że ​​jej babcia i James rozmawiają przez telefon każdej nocy. Joyce „znowu zachichotała”, wspominając dawną miłość. „To było tak, jakbym znów miała 17 lat” — powiedziała Joyce. Podczas jednej z tych rozmów James zadał Joyce pytanie, którego wydawało się, że już nigdy więcej nie usłyszy.„Odłożyła słuchawkę i powiedziała: „Cóż, to był dziwny telefon. Prosił, żebym za niego wyszła!’” – zaśmiała się Anna.
Na Bal Przebierańców w szkole, mały Michał postanowił przebrać się za prawnika z 15-letnim stażem, dwiema byłymi żonami, gigantycznymi alimentami, problemem alkoholowym i kasacją do napisania na przedwczoraj –
 –  Nie umiem wymyślać dobrychtekstów na podryw, bo nieważnejakbym się starał, to i tak powieszmi żebym spierdalał, więc powiemwprost bez owijania w bawełnę.Mam na imię Olek, lubię piwo ipodsmażane ziemniaki. Nie jestemgłupi, czytam książki, kiedyś nawetrozwiązałem krzyżówkę mojegotaty bez żadnej pomocy. Zwykształcenia jestem inżynierem,mieszkam we własnym mieszkaniz psem i pojebanym kotem, któregmimo wszystko bardzo kocham.Uwielbiam gotować i jestem w tymzajebiście dobry. Szczególniedobrze radzę sobie z ziemniakami,które potrafię przyrządzić na 12różnych sposobów. OglądałemWspaniałe stulecie, boopiekowałem się babcią i tak jakośsię wciągnąłem. Myślę, że Hurremjest silną kobietą, ale jeśli ty teżjesteś silną kobietą, to pewnie bymsię ciebie trochę bał. Znamangielski, zdobyłem pierwszemiejsce w konkursie British Bulldow 4 klasie. To chyba tyle o mnie.i
"Kilka tygodni temu byłam zapłakana; Carson przyszedł i zapytał, co się stało. Przeczytałam mu na Facebooku post matki 17-letniej niepełnosprawnej dziewczyny, szukającej kogoś, kto mógłby towarzyszyć jej córce na balu maturalnym – Powiedział: „Mamo, zrobię to!”. I tak zrobił!Poszliśmy dzień przed jej balem, żeby udekorować jej pokój i pozwoliliśmy Izzie spotkać Carsona. Następnie towarzyszył jej na balu maturalnym, gdzie została koronowana na królową. Potem siedział w jej pokoju przez ponad godzinę i oglądał z nią bajki. Taki czuły z niego chłopak!Izzie jest głuchoniema, przykuta do wózka inwalidzkiego, na rurce do karmienia i przeważnie niekomunikatywna. Jednak kilka razy zdarzyło się, że jej oczy spotkały się z Carsonem i rozjaśniły się jak 4 lipca ... i, cóż, on też! To tylko ciepła i mglista opowieść o chłopcu, którego mam szczęście nazywać „synem”. "
 –  Ogólnie było tak: wracałem z pracy z dwóch zmian, ciężkobyło mi prowadzić. Potrąciłem psa. Nie mogłem go zostawićna poboczu, zwłaszcza jak go zobaczyłem z bliska jak się bał ipłakał. Zawiozłem go do weterynarza, udało sie go poskładać,w grę weszły druty, gipsy i takie tam. Kosztowało mnie to półwypłaty, ale miał wydobrzeć. Był ogromnym, sam omal niewyzionąłem ducha, gdy taszczyłem go do mieszkania. Kładł migłowę na ramieniu. Żona mówiła że chciała futro i normalnegofaceta, mówiąc krótko, odeszła. Nie wiem, może właśniespotkałem pierwszego prawdziwie wiernego przyjaciela.
Mieszkańcy Rudy Śląskiej mogą w końcu odetchnąć z ulgą. Wypowiedzi sąsiadów mówią same za siebie: – "Sąsiedzi nie mają wątpliwości, że Łukasz P. był prawdziwą kanalią. - Pójdę do kościoła po tym, jak go zaj*bali - mówi jeden z mieszkańców Rudy Śląskiej. Dodał, że gdy któryś z sąsiadów zwrócił na coś uwagę Łukaszowi P., ten podpalił mu samochód. Podobno w jego mieszkaniu znajdował się agresywny pies. Wszyscy się go bali. - Tu niejeden się cieszy, że go zastrzelili. Kompletny wariat. Chory. To był kawał ch*ja. Handlował sterydami. Tutaj takie chłopy po 100, 150 kilo przyjeżdżali. A jakie auta! Merce, be-emki! Cały czas chodził tak nabuzowany, że aż drżał. Cały blok się go bał. Będziemy pili przez miesiąc - dodaje jeden z mieszkańców osiedla. Opowiadają, że P. miał wiele kobiet. Zajmował się ponoć ochroną prostytutek." Super Express Śląskie Gangsterka pełną parą! Sąsiedzi do tej pory boją się Łukasza P., choć 36-latek zginął od policyjnych kul. Na Bykowinie jednak nie będą płakali za bandytą... #RudaŚląska #pościg #policja se pl Ruda Śląska. Łukasz P. zastrzelony przez policję. Sąsiedzi: "To był kawał ch"a"
 –  Dostaliśmy z mężem zaproszenie do znajomych na bal przebierańców. Postanowiliśmy przebrać się w stroje cygańskie. Do mojego przebrania niezbędna była peruka ( naturalnie mam krótkie blond włosy), więc zaopatrzyłam się w perukę długich kruczo czarnych włosów. Zaraz po wyjściu ze sklepu założyłam w samochodzie nowy nabytek co by pokazać się mężowi. Był zachwycony i ze śmiechem zaczęliśmy się przytulać i całować ( samochód był zaparkowany w centrum naszego miasta) W tym momencie do męża przyszedł sms od naszego syna ( 19 lat) o treść "Tata nic matce nie powiem, ale jedz z ta panienka gdzieś dalej bo widziałem mamę jak po sklepach lata" Edit:(AUTOR NIEZNANY)