Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 295 takich demotywatorów

 –
Atak wściekłego dobermana na niewinną staruszkę –
0:30
"Kiedyś znalazłem na przystanku autobusowym telefon. Jako prawilny obywatel zadzwoniłem na numer podpisany "mama" i powiedziałem kobiecie, że znalazłem telefon jej dziecka i chciałbym go im oddać - tak po prostu, bez żadnego znaleźnego czy czegoś w tym rodzaju – Baba mnie zjebała, że jestem jebanym złodziejem i zaczęła straszyć policją, no kretynka. W głowie sobie pomyślałem "a spierdalaj" i powiedziałem, że telefon zostawiam tam gdzie go znalazłem. Odłożyłem go na miejsce i poszedłem dalej. Natomiast kiedyś w pracy, w toalecie z kolei znalazłem portfel z pieniędzmi i kartą pracowniczą ze zdjęciem. Przypomniałem sobie, że widziałem tego gościa ze zdjęcia w palarni, więc poszedłem tam i oddałem mu portfel. Facet nawet nie podziękował, tylko powiedział: "O, tak, to mój" i wyszedł. Po tej sytuacji kilka razy się z nim witałem, ale on udawał, że nie wie, kim jestem. Taka mnie wdzięczność spotkała... Jednakże nie tracę nadziei i wciąż wierzę, że nie wszyscy są takimi debilami"
 –  Mam 28 lat i mieszkam w mieszkaniu po babci. Sąsiadki -jej „koleżanki", poprosiły o meble, które chciałem wyrzucić. Jedna z nich, mieszkająca vis-a-vis mieszkania babci, bardzo prosiła mnie, żebym oddał jej szafkę nocną, bo ponoć kiedyś dała ją mojej babci w prezencie. Zgodziłem się. Zacząłem wyciągać z niej rzeczy, ale sąsiadka niby to z uprzejmości powiedziała: "Aj, nie musisz w niej sprzątać, tam są tylko gazety, sama je wyrzucę". Wśród tych gazet znalazłem plik z pieniędzmi - 4000 zł. Sąsiadka spojrzała na mnie pogardliwie, odwróciła się i wyszła. Przeszukałem też inne meble, ale nie znalazłem nic wartościowego.
Przychodzi baba do lekarza- Coś dawno Pani u nas nie było.- A wie Pan, chorowałam trochę... –
Testowanie praw fizyki –
0:11
Klasa śmieszków –  raz w gimnazjum pamietam poszedlem z chlopakami do dyrektora bo baba z niemieckiego nam kazala sie ustawic pod sciana a my kleknelismy odwrocilismy sie i zalozylismy rece za glowe i krzyczelismy pani strzela byle szybko glupia baba na zartach sie nie znala
 –
- Wszyscy faceci to świnie!- Tak, kochanie, wszyscy- I ty też!- Tak, ja to jestem największą świnią.- Czemu ja w ogóle za ciebie za mąż wyszłam?!- I w ten sposób płynnie przeszliśmy do tematu, że wszystkie baby są durne –
 –  Mieszkałem z żoną i niemowlakiem na parterze. Moją sąsiadką z góry była osiedlowa plotkara. miała ponad 75Iat i wiedziała wszystko o wszystkich, a czego nie wiedziała to sama sobie dopowiadała. Wracam wieczorem z pracy i żona mi mówi, że baba wszystkim sąsiadom rozpowiada, że znęcamy się nad dzieckiem, bijemy je i dziecko po nocach krzyczy z bólu, a ja jestem pijakiem. Zagotowało się we mnie, jednakże nie poszedłem się rozprawić z tym babskiem, bo to nie miało sensu. Wpadłem za to na plan. Zacząłem codziennie rano, przed wyjściem do pracy rozlewać wodę z butelki przy ssypie na śmieci, pomiędzy parterem a 1 piętrem. Minęło trochę czasu i mieszkańcy podchwycili nowy temat do rozmów - zachodzili w głowę kim jest ten menel. Ja wtrącam się do rozmowy, przytakuję, obiecuję, że jak go spotkam to się nim zajmę. Pewnego weekendu, widzę, że na ławeczkach, wśród osiedlowych plotkarzy nie ma tego babsztyla, podchodzę do nich i mówię: "Coś nie tak z głową u tej sąsiadki z góry, chyba oszalała", baby aż gęby pootwierały i czekają na kontynuację,-"Wyszedłem późnym wieczorem na dwór żeby zapalić, a tam sąsiadka siedzi między piętrami i szcza niezwracając na mnie uwagi. Ewidentnie ma nierówno pod sufitem", na tym skończyłem i dalej poszedłem spacerować z wózkiem. Od tamtej pory, aż do śmierci tej baby, czyli około 8 lat, sąsiadka nie odezwała się do mnie ani słowem i przestała plotkować na mój temat.
Zawsze to lepiej niż ministranta –  PROBOSZCZ MA BABE
Jestem zajęta –

Przykre, ale prawdziwe:

 –  Kilka słów o sąsiedzkich relacjach w dzisiejszych czasach.Wychowałam się w bloku, gdzie sąsiad = przyjaciel.Odwiedzaliśmy się kilka razy w tygodniu, robiliśmy sąsiedzkie imprezy, jako dziecko często bawiłam się z innymi dzieciakami w piaskownicy lub w naszych mieszkaniach. Do tej pory mam paczkę przyjaciółek z klatki, z którymi zawsze spotykam się, gdy jestem w rodzinnym mieście.Moi rodzice często pilnowali dzieci innych sąsiadów, a w zamian za to my mieliśmy zapewnioną opiekę dla naszego kota, kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje. Gdy trzeba było zrobić gdzieś remont, nie wynajmowało się do tego ekipy, tylko prosiło się sąsiadów o pomoc. Zdarzało się, że moi rodzice pracowali do późna, więc niektórzy sąsiedzi z własnej woli zapraszali mnie i mojego brata na obiad.Czysta, sąsiedzka życzliwość.Uważałam, że takie relacje to coś normalnego. Przez całe studia w mieszkałam w akademiku, gdzie panowała podobna atmosfera - wiadomo, jak to w mieszkaniach studenckich bywa.Po studiach znalazłam pracę i przeprowadziłam się do mieszkania na nowo wybudowanym osiedlu. Dobrze pamiętam ten dzień - była sobota, południe. Gdy tylko się rozpakowałam, postanowiłam przywitać się z sąsiadami.Połowa nie otworzyła mi w ogóle drzwi, chociaż wewnątrz mieszkania słyszałam dialogi w stylu "Kto to? Nie wiem, jakaś typiara, nie znam. To nie otwieraj". Kilka osób przez drzwi spytało "kto tam?", a gdy odpowiadałam, że jestem nową sąsiadką i przyszłam się przywitać, słyszałam tylko "proszę stąd odejść, nie mam czasu".Byli też tacy, którzy otwierali drzwi, ale słysząc, kim jestem, machnęli dłonią, mówiąc, żebym nie zawracała im głowy. Jeden starszy pan spytał "Aa, to pani się tak łomotała na klatce? Mam nadzieję, że to już koniec, zagłuszała mi pani serial". Jakaś kobieta nakrzyczała na mnie, bo dzwonek do drzwi obudził jej dziecko.Tylko w jednym mieszkaniu trafiłam na miłą parę studentów, z którymi od razu umówiłam się na piwo i przy okazji dowiedziałam się, że podziwiają mnie za chęć zapoznawania się z innymi sąsiadami, bo w tym bloku mieszkają, cytuję "dziwni ludzie".Byłam, delikatnie mówiąc, zszokowana, ale oczywiście, zaczęłam szukać winy w sobie - była sobota, tłumaczyłam sobie, że sąsiedzi pewnie odpoczywają po ciężkim tygodniu, a tu przychodzi obca baba i zawraca im głowę. Pomyślałam, że na razie dam im trochę czasu i na zacieśnianie sąsiedzkich więzi przyjdzie jeszcze pora.W ciągu kolejnego tygodnia przekonałam się, że moi sąsiedzi nie znają słowa "dzień dobry". Parę razy zamknięto mi drzwi na klatkę przed nosem. Kiedy w windzie pies jednego z sąsiadów zaczął mnie zaczepiać i wyciągnęłam do niego rękę (może nie powinnam, bo niektóre psy tego nie lubią, ale ten wydawał się wyjątkowo towarzyski), jego opiekun burknął do mnie coś w stylu "niech trzyma pani ręce przy sobie".Raz nie było mnie w domu, a akurat nadkręcił się kurier i chciał zostawić paczkę u sąsiadki - po rozmowie na infolinii dowiedziałam się, że sąsiadka powiedziała, że może przesyłkę przyjąć, ale wyrzuci ją do śmieci. Szczęśliwie kurier przyjechał kolejnego dnia, kiedy byłam w domu.Z głębokim rozczarowaniem uznałam, że nie ma co robić drugiego podejścia do lepszego zapoznania się z moimi sąsiadami. Ale kiedy chciałam zrobić parapetówkę, pomyślałam, że rozsądnie byłoby ich chociaż o tym poinformować. Tym, którzy mieszkają najbliżej mnie, zostawiłam w skrzynce na listy słodką przekąskę i karteczkę z informacją, że tego dnia i o tej godzinie zapraszam ich na małą imprezę, a jeśli jednak wolą zostać u siebie, to, oczywiście rozumiem i postaram się, by było w miarę cicho.Na parapetówce pojawili się jedynie wspomniani wcześniej studenci oraz piątka moich znajomych. Była godzina dwudziesta, muzyka grała głośno, ale nie na tyle głośno, by komuś przeszkadzać (nawet na klatce nie było jej słychać). Zdążyliśmy może wypić po łyku piwa, kiedy do mieszkania zapukała... policja.Co się okazało? Sąsiedzi donieśli, że jest hałas, a na prośbę o ściszenie muzyki, ja i moi znajomi zaczęliśmy grozić im przemocą. Do tego para studentów, która mieszka w tym bloku to dilerzy narkotyków i na pewno wszyscy jesteśmy naćpani.Sądziłam przez chwilę, że jestem w ukrytej kamerze.Policjanci, na szczęście, okazali się dość wyrozumiali i skończyło się na pouczeniu. Kontynuowaliśmy imprezę, ale już w zepsutym humorze.W ciągu kolejnych miesięcy bałam się wyjść w ogóle z domu lub do niego wracać w obawie, że trafię na klatce lub w windzie na któregoś z sąsiadów. Częściej niż "dzień dobry" słyszałam jakieś niemiłe uwagi, niepotrzebne zaczepki.Dwa dni po parapetówce, gdy niosłam w przezroczystej reklamówce zakupy, w tym butelkę wina, jedna sąsiadka spytała "Co, znowu imprezka? Znowu będzie trzeba po policję dzwonić?" Nie odpowiedziałam.Zdaję sobie sprawę z tego, że czasy się zmieniły i dzisiaj każdy jest skupiony bardziej na sobie, ma swoich znajomych i nie szuka przyjaźni wśród sąsiadów. Być może uznacie, że narzucałam się swoim sąsiadom, ale naprawdę nie rozumiem, skąd w nich tyle jadu i pogardy dla drugiego człowieka.Blok, w którym się wychowałam, a ten, w którym mieszkam obecnie to dwa zupełnie różne światy i muszę wam powiedzieć, że jestem mocno przygnębiona, kiedy po pobycie w moich rodzinnych stronach wracam to szarej rzeczywistości.Naprawdę, tu już nie chodzi o to, że ktoś mi nie odpowie na "dzień dobry" czy zbeszta za głaskanie jego psa - chodzi o zwyczajny szacunek do drugiej osoby i nie uprzykrzanie sobie życia.
Ktoś odnalazł dom Baby Jagi –
 –  Mieszkałem kiedyś na 10 piętrze. Pewnego razu babka z 8 piętra przyszła zwrócić mi uwagę, że za głośno chodzę i ona spać nie może. Zszokowany i zażenowany tym co usłyszałem, odparłem, że może lepiej jak pójdzie do sąsiada z 9 piętra. Odpowiedziała, że już tam była i sąsiad powiedział, że to ja tak głośno chodzę, że aż się niesie do 8 piętra. Tak oto się dowiedziałem, że na 9 piętrze mieszka menda, a na 8 tępa baba.
Im jestem starsza tym bardziej rozumiem baby jagi siedzące w chatkach w lesie i zjadające każdego kto się wpie*doli –
Kiedy ktoś się wepchniew kolejkę starej babie –
Źródło: kochamyzwierzaki.pl
Kasowałem kiedyś zakupy "w ch*j ekologicznej" klientce. Przeczytaj do końca, a się załamiesz – Dwie zgrzewki małej wody mineralnej, 12 butelek plus folia. Nie lepiej zgrzewkę dużej? Paleta małych jogurtów, 20 opakowań plus karton. Nie lepiej kilka kubeczków dużego jogurtu albo kilka dużych yogo w szklanych opakowaniach? (A nie, Panie, w szklanych to drogo...) Truskawki w plastikowych pojemnikach, a mieliśmy też na wagę. Zabawka dla dziecka - bodajże małe bańki mydlane w wielkim plastikowym zgrzewie.Oczywiście, każdy sam decyduje co kupuje i mi nic do tego, ale teraz będzie najlepsze. Dochodzimy do puenty tych zakupów. Baba się pyta czy mamy papierowe torby na zakupy, na co ja mówię "Niestety proszę Pani, tylko foliówki" Na co baba z oburzeniem i wielkim pyskiem:- Nie was szlag, w innych sklepach mają, a u was nie ma! Przez was muszę kupić tą cholerną foliówkę i nie mogę być ekologiczna!Tak, k***a, to nie żart, miałem taką klientkę.
I dobrze. Po co mi bababez poczucia humoru? –