Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 327 takich demotywatorów

Sipińska zmierzyła go lodowatym wzrokiem i rzekła:- Maryla jest grubsza –
- ,''Kto tam?" - pyta jasnowidz. Nie odpowiedziałem. Zbiegłem pośpiesznie ze schodów. Jasnowidz, który nie wie, kto stoi za drzwiami, to żaden jasnowidz –
"Panie Jerzy, ja w Pana Boga nie wierzę, ale jeżeli po śmierci okaże się, że on istnieje - jaką rozkoszną sprawi mi niespodziankę” –
Janusz Głowacki często opowiadał anegdotę o cioci, którą kiedyś odwiedzał w szpitalu – Ciocia była dawniej wielką pięknością i któregoś razu, podczas kolejnej wizyty oznajmiła, że nie chce, żeby Janusz przynosił jej soki i pomarańcze, ale prosi raczej o farbę do włosów. Na pytanie po co jej farba w szpitalu, odpowiedziała: ''Nie zamierzam przed Bogiem stanąć z posiwiałą cipą''
- Proszę mnie nie budzić - mówił - chyba, żeby ogłosili, że zniesiono celibat –
Podszedł do baru, przy którym spał mężczyzna. Jego uśmiechnięta twarz wyrażała szczęście kompletne. Aktor spojrzał na śpiącego, westchnął i zawołał: – - Panie barman, dla mnie to samo!
Zdzisław Maklakiewicz: – Wyobraźcie sobie, gram przedstawienie, idzie mi świetnie, całkowicie panuję nad widownią, wreszcie czuję, że trzymam publikę za mordę. Żegnany brawami i owacjami schodzę za kulisy, przebieram się, zadowolony z dobrej roboty, wychodzę, żeby się trochę pokrzepić.Przed teatrem stoi dwóch:''Pan Maklakiewicz?''- Tak jest - odpowiadam grzecznie, czekając na gratulacje.''Pan nas dzisiaj wziął za mordę. To my ze szwagrem przyszliśmy oddać'' Wyobraźcie sobie, gram przedstawienie, idzie mi świetnie, całkowicie panuję nad widownią, wreszcie czuję, że trzymam publikę za mordę. Żegnany brawami i owacjami schodzę za kulisy, przebieram się, zadowolony z dobrej roboty, wychodzę, żeby się trochę pokrzepić. Przed teatrem stoi dwóch: ''Pan Maklakiewicz?'' - Tak jest - odpowiadam grzecznie, czekając na gratulacje. ''Pan nas dzisiaj wziął za mordę. To my ze szwagrem przyszliśmy oddać''.
 – Opowiada Andrzej Ramlau, operator: zaczęło się dobrze, zrobiliśmy pierwszy, drugi dubel. Przy kolejnym patrzę w kamerę i widzę: Janeczek nadjeżdża, Kowalski wybiega, a w perspektywie drogi, która powinna być pusta, wychodzi zaprzyjaźniony z nami sołtys Dobrzykowic z rowerem, nawalony jak stodoła, i idzie w naszą stronę. Stop, przerywamy ujęcie, wszyscy krzyczą, żeby sołtys się schował. Sołtys wchodzi w jakąś bramę, robimy kolejne ujęcie. Patrzę w kamerę: koń jedzie, Kowalski wybiega, a w tle wychodzi z bramy nawalony sołtys z rowerem i idzie w naszą stronę, machając radośnie. Stop, przerywamy. I tak ze trzy razy. W tej sytuacji kierownik planu mówi: Wy sobie idźcie coś zjeść, a ja pójdę tam i przypilnuję sołtysa, żeby już nie wyszedł. Minęło pół godziny, zjedliśmy zupkę, sołtysa nie widać, szykujemy się do ujęcia. Patrzę w kamerę: Witia jedzie na koniu, Kowalski wybiega, a w tle… wychodzi nawalony jak stodoła kierownik planu. Z rowerem.
Pisarz Marian Brandys wykazał się refleksem i odpowiedział: "A ty chu*u myślisz, że będziesz żył wiecznie?" –
''Jestem przeciw'' –
Aktorzy Maciej i Jerzy Stuhr weszli do sklepu. To było na tyle dawno temu, że sprzedawczynie ich nie kojarzyły jako ojca i syna. Pan Jerzy wyszedł po chwili i na zewnątrz czekał na syna. Wtedy Pan Maciej w sklepie usłyszał, jak jedna Pani, wskazując na stojącego przed wystawą ojca, powiedziała podekscytowana do drugiej: – „No popatrz, nic śmiesznego nie powiedział!”.
Jan Karłowicz, etnograf, językoznawca, członek Akademii Umiejętności, ojciec kompozytora Mieczysława, był niezmiernie wrażliwy na prawidłową wymowę. Nie znosił niedbalstwa i reagował natychmiast. Któregoś dnia pracował w swoim gabinecie, gdy na podwórzu rozległo się wołanie: – - Szmaty kupuje, szmaty kupuje, stare garderobe, dobrze płace, szmaty kupuje, szmaty kupuje!Karłowicz wyjrzał przez okno.-Panie kochany - zawołał - tak się nie mówi: kupuje, płace, garderobe. Trzeba wyraźnie wymawiać literę "ę": płacę, kupuję, garderobę.Handlarz spojrzał do góry.- Pan profesor ma jakie garderobe do sprzedania? Kupie, dobrze zapłace.- Człowieku - zirytował się Karłowicz - Przecież mówiłem, że trzeba wyraźnie wymawiać: kupię, zapłacę, a nie: kupie, zapłace.Gdy zamknął okno usłyszał:- Kiedy pan profesor taki mondry, to nich mnie w dupe pocałuje.Karłowicz nie wytrzymał. Otworzył okno i na całe podwórko zawołał:- Nie w dupe, panie kochany, nie w dupe. Całuje się w dupę, przez "ę", wyraźnie: w dupę, w dupę!
Aktorzy Jan Kociniak i Jan Kobuszewski tworzyli pierwszy satyryczny program telewizyjny „Wielokropek”. – - Pewnego dnia nadawano w telewizji wielogodzinne przemówienie towarzysza Wiesława, czyli I sekretarza PZPR Władysława Gomułki - wspominał Jan Kobuszewski. Mowa przedłużyła się znacznie, więc pospiesznie zmieniono układ programu i nadano po przemówieniu "Wielokropek". A trzeba przypomnieć, że zaczynał się on scenką, w której starszego pana, drzemiącego w fotelu, budził dźwięk budzika i głos z tak zwanego offu: "Telewidzu obudź się. Zaczynamy". Podobno w KC PZPR rozpętało się piekło.
"Ale jak to tak... Żeby kobiety w publicznym miejscu... Co za czasy.... Jakie wychowanie...." Jej tyradę przerwała Czerwińska zadając poważne pytanie:"A pani to do samego Wrocławia leci?" –
 –  Krzysztof SkibaZ GŁUPOTĄ NAM DO TWARZYW Polsce wariatów mieliśmy zawsze pod dostatkiem. Wariaci pchali się do władzy, pisali wiersze, tworzyli absurdalne teorie ekonomiczne. Mieliśmy wariatów wśród królów i biskupów, wśród posłów i premierów, ale nie brakowało także wariatów wśród ludu pracującego miast i wsi. Tych nazywano zwykle wiejskimi głuptakami lub miejskimi świrami.Ostatnio wariatów jest jakby dużo więcej. Są momenty, gdy można odnieść wrażenie, że spora część kraju została opanowana przez wariatów. Niektóre decyzje władz centralnych świadczą o tym, że znajdujemy się pod swoistą okupacją wariatów, choć moim zdaniem to bardziej wyrachowani cwaniacy.W opinii naukowców, rozwój Internetu oraz pandemia, to dwa zjawiska, które zdecydowanie sprzyjają rozprzestrzenianiu się wariactwa na świecie. To wspaniałe drożdże, na których kwitnie głupota.Wybitny polski pisarz Stanisław Lem powiedział, że gdyby nie Internet, to nigdy nie dowiedziałby się, że wokół jest tylu durniów. W dawnych czasach dureń nawet jak był aktywny, miał mniejsze pole rażenia. Dziś, dzięki internetowi wielu zwykłych wiejskich głupków stało się gwiazdami i wypisywane przez nich brednie czytają tysiące, a nawet miliony.Wariaci są dziś na fali wznoszącej, a kryzys ekonomiczny wywołany wirusem i niepokoje społeczne, sprzyjają szybkiemu potęgowaniu się wariactwa. Mamy coś w rodzaju Nowego Średniowiecza. Nic nie jest pewne, ludzie przestali wierzyć nauce, liberalni politycy się skompromitowali.Te czynniki powodują, że rodzą się sieciowe potwory, które na łamach swych stronek w mediach społecznościowych, głoszą radykalne wizje. Im bardziej radykalne i absurdalne tym większa widownia.Mariusz Max Kolonko to był kiedyś zabawny korespondent telewizyjny, który pracował w Ameryce. Nadawał swe relacje dla TVP i zawsze podbijał je jakąś anegdotą. Wydawał się profesjonalny, dowcipny i elokwentny. Jego zaśmiecona amerykańskim akcentem polszczyzna, bawiła widzów i z czasem Kolonko stał się ulubionym bohaterem skeczy w wielu kabaretach nad Wisłą. Stracił prace jako korespondent, ale cały czas był medialnie aktywny. Został celebrytą, reklamował ubezpieczenia, wydawał książki o życiu w USA.Utworzył swój kanał w Internecie i tam komentował wydarzenia w Polsce i na świecie. By zdobyć widownie stawał się coraz bardziej radykalny. Gdy miał już sporo wyznawców, założył partię polityczną, którą zarządzał jak generał ogłaszając alerty i wydając bezsensowne komunikaty. Z czasem zaczął ze swymi poglądami tak mocno frunąć w kosmos, że postaci z filmów typu Gwiezdne Wojny czy Star Trek wydają się przy nim bardziej realne.Ostatnio odjechał już całkiem w kierunku krainy baśni. Ogłosił się Prezydentem Stanów Zjednoczonych Polski. Dudę wezwał do ustąpienia, a sam zadeklarował, że podpisze Lex TVN. Podpisać to on się może, ale na mandacie za złe parkowanie.
Filozof, erudyta i przyjaciel artystów Franc Fiszer wybierał parasol w sklepie. Poprosił sprzedawcę o najtańszy. – - Ten jest najtańszy – podał jeden z parasoli sprzedawca – ale nie gwarantujemy za jego jakość.- Nie szkodzi, ja i tak kupuję parasol tylko po to, żeby go zapomnieć w kawiarni.
- BABIARZ JESTEM.Na co odpowiedział mu wytrawny aktor tej sceny, Stanisław Michalski:- A JA BYŁEM. –
Pisarze i bracia Kazimierz Brandys i Marian Brandys uczestniczyli w zebraniu partii (mowa o PZPR), podczas którego przeprowadzano ankietę o pochodzeniu klasowym. Na pytanie o pochodzenie robotnicze ręce podniosło kilkanaście osób, o pochodzenie inteligenckie - kilkadziesiąt, a o burżuazyjne - tylko Marian Brandys. – Pisarz Stanisław Dygat zapytał Kazimierza, czy nie przyznaje się do swojego ojca. - Marian jest ode mnie o cztery lata starszy, i gdy urodził się, ojciec był bankierem. Potem jednak zbankrutował, i gdy ja się urodziłem, pracował jako urzędnik bankowy. Dlatego ja pochodzę z inteligencji pracującej - usłyszał w odpowiedzi.
Odwróciłam się do Ryśka Poznakowskiego, który dyrygował orkiestrą, by nie buchnąć śmiechem. Opanowałam się, odwróciłam i znów do publiczności słodko, jak gdyby nigdy nic, w metrum piosenki odpowiedziałam: "Czuję. Spuść proszę wodę po sobie". Brawa dostałam ogromne" –
Przed Świętami Bożego Narodzenia aktor Tomasz Karolak jechał samochodem z synem, który wierzył w Świętego Mikołaja. Zapomniał o tym i powiedział: – - Musimy jeszcze kupić prezent dla mamy.- Nie szalej - usłyszał od syna - bo niedługo przyjdzie Mikołaj.