Momencik, trwa przetwarzanie danych   Ładowanie…

Szukaj



Znalazłem 18 takich demotywatorów

 –  za każdym razem mówię dokładniemężowi, co chcę, żeby zrobił jutro.Zawsze uprzedzam go o tymz jednodniowym wyprzedzeniem.Pomoc przy dzieciach, myciesamochodu, sprzątanie piwnicy.W przypadku piwnicy dostajeszczegółową instrukcję, co i jaknależy zrobić. Polecam takiepodejście, naprawdę działa.12711Ja natomiast żyję w przekonaniu, żemój mąż ma oczy i mózg, któregoużywa.1To jest pakiet deluxe. Ja wzięłamekonomiczny.16
Jest 2002 rok, masz 14 lat, nie ma żadnego Kamińskiego i Wąsika, wywalone na politykę kompletnie, czekasz aż przywali takim mrozem, że zamkną w końcu budę, a tymczasem siedzisz na informatyce i kiedy facetka nie patrzy ciepiesz w Ski Jump Deluxe z ziomkami, zero zmartwień –
 –  0• Burger Classic : 2011• Cheese burger: 232Blue Cheese Burger: 24,00• Burger 4 sery : 26 atBurger Delluxe : 21st•Bestia 2 Wadowic: 21,37 zł2 Podhala: 250o Burgerzł• Podwójne mięso = 28 etZestaw: 102t• Zestaw Deluxe : 15 ał
Jest to wzrost o ponad 1918% między innymi dniami sierpnia –  < Sheraton Sopot Hotel, Sopot↓↑ Sortuj417 obiektówFiltrujWysokość prowizji i inne korzyści mogąwpływać na pozycję obiektu w wynikachwyszukiwania. Dowiedz się więcejMala Tala Tala dada21.08 23.08Sheraton Sopot HotelMapax8.9 Fantastyczny 2680 opiniiDolny Sopot · 200 m od centrumPrzy plażyZrównoważone podróżePokój typu Deluxe z łóżkiem typuking-size1 łóżko2 noce: 55 415 złZawiera opłaty i podatki✓ Bezpłatne odwołanie✓ Bez przedpłaty
 –  NIEUPOWAŻNIONYMWSTEP WZBROMONYPOUERODZINNA PACZKAXXLBIODELUXE
 –  Za każdym razem mówię dokładniemężowi, co chcę, żeby zrobił jutro.Zawsze uprzedzam go o tymz jednodniowym wyprzedzeniem.Pomoc przy dzieciach, myciesamochodu, sprzątanie piwnicy.W przypadku piwnicy dostajeszczegółową instrukcję, co i jaknależy zrobić. Polecam takiepodejście, naprawdę działa.12711Ja natomiast żyję w przekonaniu, żemój mąż ma oczy i mózg, któregoużywa.1To jest pakiet deluxe. Ja wzięłamekonomiczny.16
W Vermont jest miasto Montpelier, gdzie w kwietniu ludzie dekorują miasto poezją – Wszędzie umieszczają wiersze, od witryn sklepowych, przez kawiarnie, po miejsca publiczne.Są pisane przez studentów i lokalnych mieszkańców jako sposób na promowanie umiejętności czytania i pisania oraz kreatywności ERIS 635 BTERIS E45 BTVi PreSonusERIS E3.5 BTPreSonusERIS E4.5 BTPoem CityMONTPELIER | 2022There's Something about ThursdaysThere's something about Thursdays likeslow jazz on a rainy windthat maybe knows where it wants to go but hasn't quite got there yet;or maybe it's not quite sure and so it wandersthrough streets and parks in the aching rain,looking up at the moon through clouds and trying to rememberwhether it's dark jazz or soul jazz or cool, just how the tune should go andwho exactly it's singing to.That's how we left it between us last time,here on these rain-tranced streetsBut the blood between us is moist and suppleand tuneful as the rain on this Thursday windbreathing like jazz breathes up and down the alleyERIS E5from the Moonset Eclipse; sighinglike the music through that club's brass-scarred oaken doorwho stood between Dizzy Gillespie and Miles Davissome parts of the rainy Thursday night in 1957 when they had their famoustrumpet fight.There's something about Thursdays, as they knew wellthat's in no rush to reach any conclusion; that's content to stand in the rainand the black velvet wind and not to knowwho we are to each other, or how, or whytwo dedicated trumpet men stood in a doorway ringing their horns togetheruntil the moon through the clouds between them brokeit up and tossed them out on the street.-Daniel Chadwick, BurlingtonNational Life GroupFoundationPresented by the KELLOGG-HUBBARD LIBRARYHungrVC=FAVERMONTIESHUMANITILINE ORCHESTRA STANDSTAGELINEBedstar FLYAmahi UKULELSPoem CityMONTPELIERMother Was the EarthIf the thunder was your son and your daughter was the sky.If the waters in the river were your brothers rushing byIf your daddy was a valley where the wild flowers grow,And the mountains in the distance were your sisters capped with snowMOTWould we see this is our family,Would we know their godly worthAnd they're blessings all from heavenIf our mother was the earth?If those trees are standing tall because Grandad's at the rootsIf the ocean tides keep rolling all because of Grandma MoonIf that burning sky above was a child looking downDigging into soil to help grow the fertile groundWould we see this is our family,Would we know their godly worthAnd they're blessings all from heavenIf our mother was the earth?Would we see this is our familyWould we know their godly worthAnd they're blessings all from heavenIf our mother was the earth?FLYIf we listen for the ancients in their storm clouds lullabyAnd we hear the call of children in a coyote's plaintive cry-Kristen Plylar Moore, Montpelierprevily din ng form on the REVIVALPresented by the KELLOGG-HUBBARD LIBRARYNational Life Group COOPVENTVERMONTHUMANITIESAmahiMARINE BANDKEYBOARDBX718BX718DELUXE PORTABLEKEYBOARD BENCHConstructed with 30 mm 30 ming and awded partsdocking prs at base of the seat for safe and securePadded set outhoner forced with du-3008135kg wet capacityDurbin textured vry set coveringAmahimahiGS438LOW"A" FRAME UNDACOUSTIC ELECTRSTANDUKULELESUKULELES
Leć, Adam, leć! Po 20 latach padł rekord świata w długości skoku w kultowej grze Deluxe Ski Jump 2.0. Nowy rekord to 301,8 metrów i to pięknie wylądowane! – Nowy rekord należy oczywiście do Polaka - Adama Bałdygi. Stary rekord poprawił prawie o metr
Ręczna nawigacja  Ford Super Deluxe Tudor 1948 –
Źródło: i.redd.it
Czasem z kumplami grając w Deluxe Ski Jump, robiliśmy konkurs, kto skoczy krócej. Ten koleś chyba miał podobny plan i wygrał –
Źródło: youtube.com
 –
 –  8099 Ministerstwo Zdrowia          Nowy rekord skoczni

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami

Przetrwałem straszliwą apokalipsę pierwszej niedzieli z zamkniętymi sklepami – W moim przypadku kluczowa okazała się sobota rano. Ledwie kilka godzin wcześniej gruchnęła wiadomość, że sklepy mają być zamknięte w całą drugą niedzielę marca aż do poniedziałku. Kilkadziesiąt godzin skondensowanego piekła. Wstałem jak co rano, jak co rano się ubrałem i jak co sobotę ruszyłem do Lidla. Parking pod sklepem, zazwyczaj senny o tej porze, przypominał zaatakowany przez szerszenie ul.Tłoczące się wszędzie samochody wypełniały – niemałą przecież – przestrzeń do ostatniego miejsca. Ludzie przemykali pomiędzy nimi pośpiesznie, chcąc czym prędzej zrobić zapasy. Niektórzy omijali auta ostrożnie, ale inni – ci, którzy nie potrafili zachować zimnej krwi – nie mieli tyle szczęścia i ginęli pod kołami rozpędzonych do 20 kilometrów na godzinę samochodów. Widząc upiorne zagęszczenie, właściciele aut rezygnowali nawet z podjeżdżania pod same drzwi sklepu, nie tarasowali wejścia swoimi budzącymi zachwyt maszynami, tylko zatrzymywali się w najdalszych zakamarkach parkingu, w miejscach, z których wyrastały dwumetrowe chaszcze. Dalej za to stawali na trawnikach. Wybiegający ze sklepu ludzie, czekający na otwarcie od wczesnych godzin porannych, usiłowali wskrzesić w sobie choć wspomnienie człowieczeństwa na tym wybiegu ludzkich pragnień i ostrzegali, by nie wchodzić do środka, bo tam rozgrywa się dramat, który będzie śnił się nam po nocach. Nie chciałem wierzyć, ale oni nie cofali się nawet po wypadające z siatek ziemniaki. Uwierzyłem. Nikomu jednak nie przyszło nawet do głowy odejść, przeczekać, przyjść później. Przecież już wstali, już się ubrali, może nawet nagrzali samochód w ten chłodny poranek. Wszyscy wiedzieli, że to najpoważniejsza gra – gra, która toczy się o ich życie i życie ich bliskich. Zamknięty w potrzasku zbiorowy umysł, który będzie parł dopóki nie osiągnie swojego celu. Wszyscy wiedzieliśmy, że pisowski reżim nie zatrzyma się, więc i my nie mogliśmy się zatrzymać. Łudziliśmy się, że opór coś zmieni. Choć sytuacja wyglądała potwornie, ruszyłem i jakimś cudem udało mi się wejść do sklepu.Nawet będąc pomnym sytuacji na parkingu, tliła się we mnie nadzieja, że nie jest tak źle. Nie może być. Przecież jesteśmy ludźmi. LUDŹMI, DO DIABŁA. Ale ci od wypadających ziemniaków nie kłamali – w „moim” Lidlu rozgrywały się dantejskie sceny. Od wejścia uderzył mnie odór ciepłej krwi. W tym momencie utraciłem wszelką nadzieję. W myślach pożegnałem się z żoną i dziećmi, ale wiedziałem, że dla nich muszę podjąć tę, być może ostatnią w życiu, walkę. Tu nie szło o jakiegoś tam karpia czy Crocsy. Chciałem, żeby byli ze mnie dumni. Tylko jak długo przetrwają, gdy mnie zabraknie? Myśli zaczęły wędrować z złym kierunku, traciłem czas, więc czym prędzej ruszyłem po bułki. Próbowałem nie patrzeć na półki z herbatą i dżemem, pod którymi leżały zwłoki kilku kobiet w średnim wieku. Najwidoczniej walczyły o ostatnie opakowanie earl greya. „Jezu, to krew czy powidła śliwkowe?” – natychmiast odsunąłem od siebie makabryczną myśl, bo na horyzoncie pojawiło się stoisko z pieczywem. Są jeszcze nasze ulubione bułki gryczane! Tylko co tam robi ten facet? Chryste, gryzie rękę kobiety, która dokłada pieczywo! Błagam, niech mnie tylko nie zauważy, bym mógł zapakować kilka bułek i ruszyć dalej. Gdzie są torby papierowe?! Nie ma papierowych – są tylko foliówki. Czy to już ostateczna granica upodlenia? Przecież dopiero tu wszedłem. Oczami wyobraźni widzę wszystkie żółwie z Pacyfiku, które połkną tę foliówkę. Przepraszam, ale albo wy, albo ja i moja rodzina. Obyście trafiły w lepsze miejsce. Nie mam czasu na dłuższy rachunek sumienia. Ominąwszy ukradkiem żarłacza białego w ludzkiej skórze, przechodzę obok uderzającego miarowo w ścianę wózka elektrycznego prowadzonego wcześniej przez młodego chłopaka, który teraz zwisał przez kierownicę martwy, z porem w oku, i zdaję sobie sprawę z tego, że zbliżam się do stoiska z warzywami. Wokoło słychać krzyki ludzi, trzask łamanych kości i brzęk tłuczonych butelek, ale staram się nie zwracać uwagi na rozgrywające się wokoło dramaty. Uwaga, lecące jabłko. Niewiele brakowało. W końcu dotarłem do warzyw i owoców. Jakieś nogi wystające spod skrzynek z bananami trzęsą się w rytm zapewne ostatniego tchnienia właściciela kończyn. Może ulżę mu choć trochę – odciążam skrzynie i ładuję kiść bananów do koszyka. W międzyczasie strząsam dłoń, która chwyta mnie za nogę nie wiadomo skąd. Idę po awokado. Kurwa, znowu twarde. Jakiś dzieciak zaczyna szarpać mnie za rękaw. Oczy ma zapłakane, nie potrafi wydusić z siebie słowa, wskazuje tylko na coś palcem. Podnoszę wzrok i widzę całkiem młodą kobietę, która pyta drugą, czy ta nie mogłaby oddać jej mrożonego pstrąga, którego ma w koszyku, bo ojciec tej pierwszej „uciekł z jakąś bezdzietną lambadziarą, a czasy dla młodych matek są trudne, a synek by się ucieszył, bo tak lubi pstrąga”, na co ta z pstrągiem odpowiada, że nie bardzo, bo też lubi pstrąga, a poza tym była pierwsza, na co pytająca reaguje słowami: „To się pierdol, po co się obnosisz tak z tym pstrągiem?!”. Patrzę z powrotem na dzieciaka. Oddaję mu awokado, ja i tak nie będę miał czasu czekać, aż dojrzeje. Przed oczami widzę obraz własnych dzieci. Muszę ruszać dalej.Czekała mnie trudna decyzja: wybrać krótszą, ale bardziej ryzykowną drogę pomiędzy warzywami a zamrażarkami, czy dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę wzdłuż ściany z przyprawami? Wąska droga przez szlak warzywno-zamrażarniczy to doskonałe miejsce na zasadzkę. Droga Cynamonowa wzdłuż półki daje z kolei lepszą widoczność, ale tam tłum ludzi kotłuje się o ostatnią butelkę przyprawy do zup w płynie. Czas ucieka, podejmuj decyzję. Niech będzie Przewężenie Bakłażana. Ruszam ostrożnie, za pas zatykam pora niczym wielki wojownik swój miecz. Procentuje doświadczenie zebrane przy wózku elektrycznym chwilę wcześniej. Podchodzę, zbliżam się do przewężenia, ostrożnie wychylam się zza stoiska za papryką. SZAST! Przed oczami przelatuje mi podstarzały ochroniarz. Chyba próbował uspokoić sytuację na stoisku z produktami „deluxe”, gdzie właściciel terenowego volvo, którego minąłem na parkingu, ładował już trzeci wózek chałwy. Pozostawione przez wózek ślady krwi dały mi jasno do zrozumienia, że ten człowiek bardzo lubi chałwę. Odwróciłem szybko wzrok. Nie chciałbym lubić chałwy aż tak mocno. Na szczęście udało mi się przedostać na wędliny bez większych problemów. Tam szybko biorę opakowanie Żywieckiej i filetu z kurczaka i mknę na nabiał. „Po co ci glebogryzarka o 8 rano, człowieku?!” – myślę sobie na widok nieszczęśnika w średnim wieku omamionego „promocją z gazetki”. Po drodze chwytam duże opakowanie goudy. Jednak los się do mnie dzisiaj uśmiecha. Za wcześnie! Skup się, masz rodzinę, która na ciebie liczy. Ale fakt, już niedaleko. Przede mną najtrudniejsza część przeprawy: dział z alkoholem.Zdyszany docieram do Kanionu Wysokich i Niskich Oktanów. Gdybym nie znajdował się w Lidlu, to przysiągłbym, że jakimś cudem dotarłem na plan filmowy „Hooligans”. Ludzie pakują do wózków wszystko. Przy półce z winem dostrzegam sąsiadkę, która zazwyczaj gardzi winami poniżej pięciu dych za butelkę, ale teraz pakuje każdą ocalałą Kadarkę. Na podłodze szkło, okaleczeni ludzie wiją się z bólu. Ktoś próbował wyjechać z paletą Argusa na wózku widłowym, ale został zatrzymany i zjedzony na miejscu. Przeskakuję między ciałami i – na tyle, na ile to możliwe – ostrożnie zbliżam się do kas. Kątem oka dostrzegam jeszcze butelkę piwa rzemieślniczego. Czy to możliwe? Czy promień słońca naprawdę rozświetlił to mroczne miejsce? Udaje mi się, chwytam butelkę. Jestem już przy kasach. Jezu, jak dobrze, że nie działają, 6 złotych za pilsa – kto to widział? Zrównuje się ze mną mężczyzna, na oko w moim wieku. Patrzymy na siebie, potem na swoje zakupy. Gość uśmiecha się z politowaniem, ja jestem pod wrażeniem kilkudziesięciu opakowań mięsa mielonego, czterech zgrzewek niegazowanej wody Saguaro, worka ziemniaków, kartonu kasz, trzech litrów oleju rzepakowego, dziesięciu bochenków chleba i opakowania mentosa, które miał w swoim wózku. Mentosy! Chwytam jeszcze jakieś słodycze znajdujące się przy kasach i kieruję się do wyjścia. Koleś od wózka zaklinował się przy przejściu między kasami i desperacko próbuje się uwolnić. Zauważam biegnących w jego kierunku ludzi o wygłodniałych spojrzeniach. Nie czuję triumfu. Na wszelki wypadek chwytam leżący przy kasie egzemplarz nowej książki Okrasy i im go rzucam. Wybiegam na parking, a zza pasa wylatuje mi por, o którym zdążyłem dawno zapomnieć. Niewiele się tu zmieniło – może poza rosnącą liczbą ciał. Krzyczę do przebiegających obok ludzi, żeby nie wchodzili, ale oni nie słuchają. Teraz wszystko rozumiem. Biorę oddech świeżego powietrza i wracam do domu.Udało mi się wrócić do rodziny. Zabarykadowaliśmy się w mieszkaniu i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu lepszych czasów. W niedzielę nie wyszliśmy z domu, bo się baliśmy. Podobno po to właśnie wprowadzono nowe prawo – by ludzie mogli cieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Jestem pewien – chciałbym być – że prawodawcy nie przewidzieli jednak rozmiaru skutków ubocznych swoich własnych działań. Zasunęliśmy rolety w mieszkaniu, żeby nie widzieć kłębów dymu. Z radia dowiedzieliśmy się o zamieszkach, o policji, która używa ostrej amunicji wobec demonstrantów i szabrowników. Niektórzy nie zdążyli zrobić zakupów i usiłowali plądrować sklepy. Wiele osób umarło z głodu. Odgłosy wystrzałów i syren zagłuszaliśmy radiem. Modliliśmy się o to, by nikt nie zapukał do naszych drzwi.Niepokój rośnie. Nikt nie wie, co będzie dalej. Pierdol się, pisowski reżimie
Grafika fatalna, a przyjemność z gry lepsza, niż w niejednej dzisiejszej grze tworzonej za wielkie pieniądze. Chwile spędzone przy niej wśród znajomych niezapomniane – Dzisiejsze młode pokolenie na widok tej gry zapewne wybuchnęłoby śmiechem
Woda deluxe –
To uczucie, kiedy lecisz na rekord, ale skończył ci się blat pod myszką –
Też słyszysz ten dźwiękzezwalający na zjazd? – I szum podczas rozpędzania się?
Źródło: www.darkwarez.pl
Deluxe z kumplami – Kiedyś wyglądał inaczej

1