25 wspaniałych historii, które przydarzyły się internautom i przywróciły im wiarę w ludzkość (26 obrazków)
Mieszkamy w Lesznie (70 tys. mieszkańców, pod Poznaniem)
Z faktu, iż jest to miasto w którym dość dużo pociągów się zatrzymuje, Leszno jest podzielone na dwie części: Zatorze (tu mieszkam, i jest to część, za dworcem) oraz Miasto i obrzeża (przed dworcem). Żeby z Zatorza do Miasta dostać się dość szybko, potrzeba przejechać przez wiadukt. To tyle informacji.
Akcja dzieje się z 2-3 lata temu. Grill z rodziną (wujek, ciocia i kuzynostwo) Siedzimy sobie, wuja z ojcem piją piwko, dzieci się bawią, ogólnie lajt. Przychodzi 21, trzeba się zwijać. Miło się rozstajemy i wujek z rodzina wracają do siebie (obrzeża). Oczywiście musieli przejechać przez wiadukt. Pech, a może szczęście, sami ocenicie, chciał, że w tył ich auta uderzyła kobieta. Lat ok.35, zadbana, ładne auto. Oczywiście babka przerażona - telefon do męża. Zjazd na bok i czekają. Po 10 minutach podjeżdża czerwone auto warte ok. 200 tysięcy. Szyba w dół, szybkie rozglądnięcie po stratach. Wujek podchodzi do szyby, nie zdążył nic powiedzieć, do ręki dostaje.. 1000 zł. (szkody wynosiły ok.300 zł)
- Starczy? - Tylko tyle usłyszał wuja, po czym pokiwał głową, a po chwili gostka nie było, a żona wsiadła do auta i odjechała.
Wydatki - 300 zł lakiernik, 700 zł w przód :D
PS: Pozdro dla miłego panna!
Wracam od siostry do domu, 60km. przede mną. Stoję na dworcu PKS w malutkiej miejscowości
Godzina około 11., standardowa liczba osób - około 15-20 przy poczekalni i pod stojącym nieopodal przystankiem. Nagle ni stąd ni zowąd zaczyna coś stukać o metalową budkę poczekalni - odwracam się, patrzę a tam chłopak ma wywinięte do góry oczy, zaczyna się trząść i powoli osuwać po blaszanej ścianie poczekalni. Od razu intuicyjnie podbiegam, łapię go by nie poleciał na chodnik.
Do mnie podbiegła około 20-letnia dziewczyna (ja mam 28 lat). Już chłopak bezpiecznie leży na chodniku, obca dla nas obu dziewczyna trzyma go za głowę, ja dzwonię na pogotowie i krótkimi hasłami mówię co trzeba: Nowy dworzec PKS, miejscowość, atak padaczki. Pani mówi, że już wysyła pogotowie, w między czasie tłumaczy co robić, żeby nie pozwolić żeby uderzał głową o chodnik, tłumaczy o pozycji bocznej i by obowiązkowo podłożyć coś pod głowę i pilnować by się nie zadławił językiem (do wszystkich wskazówek dostosowaliśmy się). Przyjeżdża pogotowie dosłownie po czterech minutach, oczywiście na sygnale. Wzięli chłopaka do środka, około 15. minut stali, w końcu zabrali go zapewne na izbę przyjęć. O co chodzi tu z piekielnymi? Nie jestem potężnym mężczyzną – mam jedynie 167cm wzrostu. Chłopak, który dostał ataku – tak na moje oko około 185cm i około 90kg wagi (kawał chłopa jednym słowem). Dziewczyna, która pomagała – też drobna osóbka. Dookoła było DUŻO osób, ale NIKT, powtarzam – NIKT nie podszedł nawet zapytać czy nie trzeba pomóc, a obrócenie takiej osoby było niewygodne.
Zacznijcie się interesować problemami ludzi, nie przechodźcie obok takich sytuacji obojętnie. Czy jesteś pewny, że Ty nie będziesz potrzebować takiej pomocy?
Kolejna sprawa - w imieniu chłopaka, którego atak złapał - dziękuję tym kierowcom, którzy zjeżdżali karetce na sygnale – tutaj liczą się minuty, nieraz nawet sekundy.
Po przeczytaniu tego artykułu poświęć proszę 10-15 minutek na przeczytanie kilku podstawowych informacji o udzielaniu pierwszej pomocy, zamiast na głupie, bezsensowne buszowanie po internecie
Na początku czerwca z rana miałam wizytę u specjalisty prywatną ale w takiej bardziej renomowanej przychodni
Doktorka niestety poprzekładała wszystkie wizyty sprzed prawie trzech tygodni, więc wiadomo nie uśmiechało się już człowiekowi z rana bo przecież dużo ludzi (jak zwykle do specjalisty) będzie a w szczególności osoby starsze ze znaczną przewagą pań. Oczywiście nie napawało mnie to jakoś radością. W dodatku jako, że jestem w ciąży musiałam iść do tego specjalisty, a od tygodnia mam powrót porannych mdłości więc musiałam jakoś spiąć się i doczłapać do tego lekarza. Muszę nadmienić, że przy kłopotach żołądkowych czy mdłościach mam wyjątkowo upiorny charakter i z kijem do mnie się nie zbliżaj.
Zwlokłam się jakoś do przychodni, po drodze przystając kilka razy by złapać głębszy dech i nie dać śniadaniu możliwości pokazania się światu.
Zapłaciłam przy rejestracji, weszłam na piętro i oczywiście...kolejka jak stąd do Meksyku. Nic to, zapytałam się która z pań ostatnia i usiadłam na krzesełku.
Na wejście do gabinetu czekałabym jakąś godzinę, ale gdzieś po 15-20 minut zaczęło mi robić nie za fajnie i co chwilę muliło dosyć poważnie. Jedna ze starszych pań (co dziwnych trafem zauważyłam) przyglądała mi się dobre kilka minut. A ja chyba w tym samym czasie musiałam zmieniać kolory twarzy na co inny i coraz ładniejszy. Głębsze oddechy jakoś mi pomagały, na dodatek moje dziecko stwierdziło, że fajnie byłoby teraz skopać mamusię.
I w tym momencie stał się jakiś cud. Ta starsza pani zapytała mnie czy dobrze się czuję bo wyraźnie zbladłam i niewyraźnie wyglądam. Więc odpowiedziałam z trudem i zgodnie z prawdą, że łapią mnie poważne ciążowe mdłości. Wtem babcia podskoczyła z siedzenia, zaczęła mnie teczką wachlować i wypytała wszystkie panie czekające w kolejce czy puszczą mnie poza kolejnością. Ja ogólnie w szoku, bo nie zamierzałam pytać o przepuszczenie etc, tylko przeczekać swoją kolejkę.
A gdy babcia uzyskała (a na chyba dwóch osobach wymogła) zgodę pomogła mi wejść do gabinetu gdy wyszła pacjentka.
Serdecznie podziękowałam a gdy zamknęły się drzwi poprosiłam panią doktor by szybko się ze mną uwinęła, bo dosłownie wciśnięto mnie do gabinetu poza kolejnością.
Także pani doktor zrozumiała sytuację i po 5 minutach byłam już po wizycie, a w poczekalni podziękowałam wszystkim czekającym za przepuszczenie, a babci za bezinteresowną pomoc.
Jednak zdarzają się starsi rodem z nieba :)
Historia o kliencie, ku pokrzepieniu serc pracujących
Kiedyś pracowałam w Empiku, tego dnia akurat stałam na kasie, ale że Empik był to mały, to w sumie każdy z nas robił wszystko. Przybył do mnie Dziadunio w poszukiwaniu gazetek z płytami, jakieś biesiady czy inne disco polo. Skierowałam go na dział prasy i na chwilę o nim zapomniałam. Nie mija pięć minut, jak Dziadunio wraca i mówi, że znaleźć nie może, żeby mu pomóc. Poszłam za nim jak na skazanie, coś tam znalazłam, coś poleciłam, coś pomogłam, byłam grzeczna, ale nie powiem, żebym była zachwycona sytuacją i nad wyraz miła, ciężki dzień. Wróciliśmy do kasy, pan zapłacił i wybył. Wyleciał mi już całkiem z głowy, aż jakoś pod koniec tygodnia przychodzi Dziadunio znowu i podbija do mnie:
D: Dzień dobry, ja tu w poniedziałek u Pani kupowałem takie gazetki...
i zaczyna wyciągać gazetki z teczki - ja mówię sobie - o w mordę jeża, teraz będzie się pewnie wykłócał i narzekał, no nic, trudno jakoś przeżyję.
D:.... i wie Pani, bo ja tak dopiero w domu zauważyłem, a daleko mam, to dlatego dopiero dzisiaj przyjechałem...
ja już w myślach "do brzegu, do brzegu...!"
D:... no i ja zauważyłem, że Pani mi za tą gazetkę policzyła 6,99, a ja patrzę i na gazetce jest cena 9,99! No to przyjechałem, myślę sobie, czemu taka ładna, miła dziewczyna ma mieć przeze mnie kłopoty, to ja przyjechałem oddać tę różnicę.
Mnie kopara opadła, a serce urosło. Dziaduniowi chciało się jechać przez pół miasta, żeby oddać 3 zł sprzedawczyni, która wcale nie była dla niego super miła. Wiara w ludzi mi wróciła.
Komentarze Ukryj komentarze